“Ale nie” - poprawił się w myślach. - “Nic nie będzie dobrze”.
Tracił wszystko po kolei. Poczucie bezpieczeństwa, godność, matkę, a nawet córkę. Nie miał nic. Czuł wyrzuty do dosłownie wszystkiego. Do chmur sunących po nieboskłonie jak gdyby nigdy nic, do burzy, która nie zamierzała nadejść, do zobojętniałej natury.
Spomiędzy liśćmi padało na jego futro światło księżyca, tworząc migoczące wzory, liście szumiały lekko na wietrze. W zasadzie nie dało się dosłyszeć wiele więcej. Był tu tylko on i zmarli. Sam na sam. Widział, że żaden grób nie był zapomniany, to tu, to tam położone były kępy dzikich kwiatów. Były zadbane, otoczone czułością jak za czasów świetności. Jednak… Czemu ten jeden grób, dla niego najważniejszy, był tak martwy i pusty? Nikt tu nie przychodził. Bo przecież - czy kogoś obchodziłoby jedno kocię z wielu?
Nie lubił poczucia, że jest na granicy ze śmiercią. Jednak czuł, że ma tu jakąś misję. Że nie wypełnił swojego obowiązku, który na nim spoczywał, który był ważnym elementem stabilności wszechświata. Przez całe życie biegał ślepo przez drogi żywotności, obojętny na to, co mu było przeznaczone, nie zważając na konsekwencje. Ale… Co zrobił źle? Czemu został w tak parszywy sposób ukarany? Czemu akurat on? Przełknął głośno ślinę. To nie było to, czego pragnął. Pragnął szczęścia. Nie sprawiedliwości.
“A może to ja jestem problemem?” - przeszło mu przez myśl. Jedna łza leniwie zaczęła spływać ku jego podbródkowi.
“Nie zasługuję, by tu być.” - spłynęła kolejna kropla.
Nad jego głową nagle zebrał się głośny szum. Z korony drzewa wyfrunęła chmara ptaków, a część zaskrzeczała na niego obrażona. A więc… A więc nawet zmarli go tu nie chcieli.
Na ziemię zaczęły spadać gorzkie łzy, miarowo, bębniąc o ziemię i tworząc malutkie rozbryzgi błota. Już nie zamierzał siebie okłamywać. Nie za taką cenę.
Spomiędzy liśćmi padało na jego futro światło księżyca, tworząc migoczące wzory, liście szumiały lekko na wietrze. W zasadzie nie dało się dosłyszeć wiele więcej. Był tu tylko on i zmarli. Sam na sam. Widział, że żaden grób nie był zapomniany, to tu, to tam położone były kępy dzikich kwiatów. Były zadbane, otoczone czułością jak za czasów świetności. Jednak… Czemu ten jeden grób, dla niego najważniejszy, był tak martwy i pusty? Nikt tu nie przychodził. Bo przecież - czy kogoś obchodziłoby jedno kocię z wielu?
Nie lubił poczucia, że jest na granicy ze śmiercią. Jednak czuł, że ma tu jakąś misję. Że nie wypełnił swojego obowiązku, który na nim spoczywał, który był ważnym elementem stabilności wszechświata. Przez całe życie biegał ślepo przez drogi żywotności, obojętny na to, co mu było przeznaczone, nie zważając na konsekwencje. Ale… Co zrobił źle? Czemu został w tak parszywy sposób ukarany? Czemu akurat on? Przełknął głośno ślinę. To nie było to, czego pragnął. Pragnął szczęścia. Nie sprawiedliwości.
“A może to ja jestem problemem?” - przeszło mu przez myśl. Jedna łza leniwie zaczęła spływać ku jego podbródkowi.
“Nie zasługuję, by tu być.” - spłynęła kolejna kropla.
Nad jego głową nagle zebrał się głośny szum. Z korony drzewa wyfrunęła chmara ptaków, a część zaskrzeczała na niego obrażona. A więc… A więc nawet zmarli go tu nie chcieli.
Na ziemię zaczęły spadać gorzkie łzy, miarowo, bębniąc o ziemię i tworząc malutkie rozbryzgi błota. Już nie zamierzał siebie okłamywać. Nie za taką cenę.
<Cis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz