Mżawka położyła po sobie uszy. To wcale nie było takie fajne. Przez część pierwszych nocy nie mogła zmrużyć oka przez maluchy uczepione do jej brzucha, a później przeszkadały jej w tym ciągłe krzyki, piski i bójki o mleko czy mech. Poza tym, było to wbrew kodeksowi! Zimorodkowa Łapa chyba musiała o tym wiedzieć, gdy wybierała drogę medyka….
— No niestety, możesz sobie tylko pomarzyć – zachichotała nerwowo – Poza tym, z taką ilością kociaków na głowie nie można znaleźć ani chwili odpoczynku…
Liliowa oderwała wzrok od karmicielki, przyglądając się Siwkowi skaczącemu wokół Bagietki, który zdezorientowany leżał na plecach.
— Teraz… Jest trochę spokojniej – dodała jeszcze – Kiedy Ikra i Kijanka przenieśli się do innego legowiska, było nawet trochę… Zbyt cicho. Teraz to doceniam, po sześciu księżycach ciągłych pisków. Siwek i Bagietka są trochę bardziej opanowani, ale… Zobaczymy co będzie później.
***
Schyliła się, aby nie uderzyć głową w okrytą rosą gałąź. Podążająca za nią Baśniowa Stokrotka zachichotała, gdy na łepek niebieskiej i tak skapnęły mokre krople. Poirytowana strzepnęła ogonem, spoglądając brązowymi oczami na wojowniczkę.
— Nie śmiej się – mruknęła, zrównując tempo z przyjaciółką – Nie miałaś polować?
Kremowa rozejrzała się, szukając potencjalnej zdobyczy między trawami.
— No miałam – westchnęła, schylając się i węsząc między korzeniami drzew – Tylko najpierw muszę cokolwiek znaleźć.
Mżawka rozejrzała się po okolicy. Szarawe chmury zakrywały niebo, a słońce tylko raz po raz przedzierało się przez nie. Zostawiła wojowniczkę, aby w spokoju mogła zapolować, a sama udała się usiąść nad brzeg rzeki. Obserwowała wartko płynący nurt, niosący ze sobą pojedyncze liście. Jak była mała, to próbowała łapać takie wraz z siostrami. Raz chyba jedna z nich wpadła do rzeki i musiała być ratowana przez naburmuszonego Gazika. Tylko która z nich to była? Z upływem czasu wszystko zaczynało się jej mieszać, a to wcale nie było tak dawno.
— Aaa! – rozległ się pisk czarno-futrej istoty, która wymachując drobnymi łapkami wpadła do wody – Pomocy!!
Dymka stała na brzegu, z szeroko otwartymi oczyma patrząc na rozgrywającą się scenę. Za nią stała druga siostra, tym razem o bardziej szarej, jasnej sierści. Jej błyszczące pomarańczem oczy przyglądały się szarpiącej w wodzie kotce, zarówno z przerażeniem, jak i zainteresowaniem. Chciała krzyczeć o pomoc, ale z jej pyszczka nie wydobył się żaden odgłos.
Mżawka wzdrygnęła się. Owiała ją chłodna bryza, podobnie jej jej myśli owiewały chłodne wspomnienia. Czyli... To Pyzia wpadła do rzeki. Tak jej się przynajmniej wydawało. W końcu to ona chodziła z poczochranym czarnym futerkiem, błyskając zawadiacko jasnymi ślipiami. Kazimiera nie przykładała dużej wagi do dbania o higienę kotek, przez co zawsze miały zabłoconą, zmierzwioną sierść. Przez to żadna z nich nie podchwyciła od matki tego nawyku, jakkolwiek nienaturalnie by to zabrzmiało, bo przecież powinny robić to instynktownie. Jednak ona sama zaczęła czyścic swoje futerko dopiero po poznaniu Miszteli. Starsza podczas ich spotkania wytknęła okurzoną postać Dymki, przez co od tamtego czasu zawsze starała się wyglądać przyzwoicie - aby nie czuć się niezręcznie i nie odstawać od innych.
Miała mieszane uczucia co do zachowania mamy. Rozumiała jej niechęć do zajmowania się córkami, bo w końcu sama czasem nie miała ochoty wysłuchiwać ciągłych pytań swoich synów lub znajdować odpowiedzi na wszelakie problemy. Ale nie zamierzała ignorować ich głodu czy brudnej sierści - było to przecież niemoralne! Teraz byli już uczniami i sami wiedzieli, jak się sobą zająć, ale nadal biegała za nimi jak zbyt troskliwa mama, to zabierając do medyka, to czyszcząc grzbiet, gdy nie mogli sobie poradzić. Nie chciała, żeby czuli się odrzuceni, odseparowani od niej, a co najważniejsze - wyrzuceni wprost na głęboką wodę, bez dalszych wskazówek, tak jak zrobiła to jej własna matka.
Chłodny wiatr wdzierał się przez dziury w ścianach połowicznie zburzonego legowiska dwunogów, przyprawiając młode istotki o dreszcze. Kazimiera, poirytowana ich piskami, przykryła dzieci ogonem i próbowała wrócić do snu. Leżący za nią Gazik westchnął głęboko, przewracając się na drugi bok, wciśnięty pomiędzy partnerkę a ceglaną ścianę. Dymka otworzyła jedno oko, kwiląc i wtulając się długie futro matki. Była głodna, a burza na zewnątrz była zdecydowanie za głośna dla jej ledwo odchylonych uszek. Matka kręciła się z boku na bok, zrzucając córki na zimny mech. Niebieska zacisnęła szczelnie oczka, życząc sobie, aby mama otuliła ją szczelnie w swoich objęciach i polizała po zmarzniętej główce. Gdy uchyliła ponownie powieki, powitał ją widok roześmianej Kazimiery, spoglądającej na koteczkę z ciepłem w oczach.
— Córeczko – wymruczała – Ależ ty wyrosłaś!
Mżawka poczuła, jak obok kładzie się jedna z sióstr. Miała piękne, wyczyszczone futerko, które lśniło kuszącym blaskiem. Tak samo wyglądała jej mama, odmłodzona i w dobrym nastroju. Sama spojrzała na swoje niebiesko-białe ciałko, które dla odmiany nie było okurzone i sponiewierane. Dwie wręcz bajkowe postacie wtuliły się jej futro, mrucząc ciepłe słówka.
Z zamyślenia wyrwał ją przefruwający obok ptaszek, który wylądował tuż przy niej. Wróbelek dziobnął piasek, po czym wbił w nią spojrzenie czarnych oczek.
— Głupi ptak – mruknęła, przeganiając zwierzątko łapą – Ała!
W miejscu, gdzie siedział jej towarzysz, znajdował się duży kolec. Gdy pacnęła go łapą, odsunął się i ostry przedmiot wbił się jej prosto w poduszkę łapy. Prychnęła poirytowana, wstając na trzech nogach. No to pięknie!
— Jesteś tam, Mżawko? – zza krzaków wyłoniła się Stokrotka, trzymając w pyszczku małą ryjówkę oraz mysz – Gotowa do powrotu?
— Tak, już idę – pokuśtykała do przyjaciółki, która zaraz wbiła zaalarmowane spojrzenie w jej łapę.
— Co się stało? – pisała.
— Wbił mi się kolec… No trudno, jak dojdziemy, to pójdę z tym do medyka.
Z pomocą wojowniczki doczłapała się do obozu i od razu skierowała w stronę jaskini uzdrowicieli.
— Jest tu ktoś? – zapytała, a z rogu legowiska wynurzyła się głowa Zimorodkowej Łapy – O, na szczęście, Zimorodku.
Uczennica medyka wyszła jej na przeciw, przyglądając się je uważnie, ale z uśmiechem.
— Co się stało, Mżawko?
— Wbiłam sobie kolec w łapę – westchnęła łaciata – Zaradzisz coś?
<Zimorodku?>
wyleczona: Mżawka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz