BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

21 kwietnia 2024

Od Bastet CD. Jafara

 Przez przebieg całej rozmowy Jafara i Białozora uważnie dreptała po dachach, cicho i bezszelestnie, przysłuchując się każdemu słowu. Nie podobało jej się to. Jafar nie był głupi, ale jego zamiłowanie do romansów i niezobowiązujących spotkań... cóż, potrafiły zawrócić mu w głowie. Ona już dawno wyrzekła się miłości, która, wedle niej, była powodem ogłupienia umysłu. To z miłości koty posuwały się do najgłupszych, najbardziej ryzykownych działań. Tylko jednego kota wpuściła do swojego serca, i to właśnie jej szef nim był - ale jemu ufała. 
On Białozorowi zaufać nie mógł.
Wiedziała jednak, że Jafar miał silną wolę. Mogłaby tłuc mu do głowy, że to co robi jest lekkomyślne i ryzykowne, ale koniec końców nie zdołałaby go powstrzymać. Dlatego jedyne, co jej pozostało, to mieć się na baczności i zachować czujność. To ona była jego uszami i oczami. I to ona dopilnuje, żeby romantyczne igraszki nie skończyły się tragedią.
Gdy Białozór odszedł, dopiero wtedy mogła pozwolić sobie na zejście na dół. Szybko przeskoczyła przez płot i bez większych problemów dogoniła ukochanego.
— Co o tym sądzisz? Myślisz, że jest tak zdesperowany, że naprawdę wykona zadanie? — uśmiechnął się zadowolony pod nosem, a arlekinka zmrużyła niechętnie oczy. Znów się zapominał.
— Myślę, Jafar, że powinieneś być z nim ostrożny — odparła, wodząc wzrokiem po pustej teraz ulicy, wzdłuż której jeszcze chwilę temu odchodził Białozór. — To, że wykona zadanie nie znaczy jeszcze, że możemy mu ufać... ale podejrzewam, że o tym wiesz. Białozór spełni twoje zadanie, bo pewnie uzna, że to przekona cię bardziej do tego, by odnowić relację. Ale ma nas za głupców, jeśli sądzi, że taka tania sztuczka zadziała.

* * *
Nierównomierny oddech rozrywał jej klatkę piersiową. Ledwo była w stanie złapać trochę życiodajnego tlenu w swoje nozdrza i napełnić nim płuca. Przez ostatnie kilka minut w szaleńczej pogoni uciekała za bandą samotników, którzy otoczyli ją praktycznie zewsząd, bardzo mądrze skupiając się wokół różnych budynków i nie dając jej żadnej szansy, żeby się wydostać.
Odsapnąć mogła dopiero wtedy, gdy wparowała przez dziurę w dachu do jakiegoś zakurzonego, pokrytego pajęczynami strychu. Z dołu dochodziły jakieś dźwięki, ale nawet się nimi nie przejęła. Sądząc po stanie tego miejsca, było nieodwiedzane, więc nie miała powodów, by się martwić, że jakiś Dwunożny ją tu zobaczy. Zwinęła się w kłębek i zaczęła wylizywać powoli rany, których nabyła się w czasie ucieczki. Gdy tak przemierzała dachy z zatrważającą prędkością, łatwo było o zaczepienie się o ostre krawędzi dachówki, a nieraz zdarzało się też, że w pędzie spadała z wyższego dachu na niższy, co również skutkowało bolesnymi ranami.
Nie miała wiedzy medycznej, a wszyscy chcieli ją zabić, więc musiała radzić sobie sama. Czasem wychodziło jej to gorzej, a czasem lepiej. W większości sama opatrywała swoje rany, choć robiła to dość koślawo i nieumiejętnie, bo nigdy się w tym zakresie nie szkoliła. Gdy tylko miała taką możliwość, w zamian za towar lub przysługi szukała w mieście uzdrowicieli, który mogliby się nią zająć, ale tylko takich odseparowanych od tego, co działo się w Betonowym Świecie. Gdyby się pomyliła i ruszyła do nieodpowiedniego kota, mogłaby przypłacić życiem. A do grobu jeszcze się nie wybierała. Nie teraz. Musiała być pewna, że nawet jeśli przyjdzie jej umrzeć, nie musiała się martwić o przyszłość Jafara i tego wszystkiego, co udało jej się zbudować. Musiała liczyć, że córka dobrze wykorzystała jej wskazówki i razem ze swoim rodzeństwem uda im się uratować ojca i przejąć biznes Białozora. 
Ona pogodziła się już z myślą, że nie doczeka się pewnie zobaczenia ukochanego wolnego, nie doczeka się powrotu do swojej dawnej świetności. Szanse na to, że uda jej się przeżyć w tym zamęcie były niewielkie. Śmierć pewnego dnia po nią przyjdzie, a kwestią nie było "czy", tylko "kiedy". Chciała, rzecz jasna, aby było to jak najpóźniej, ale nie mogła się wiecznie oszukiwać.
Nie mogła stale uciekać. Kiedyś siły jej się wyczerpią. Pierwsze dni pogoni były znośne, a ona bez problemu zrzucała z dachów tych, którzy ośmielili się ją zaatakować. Ale teraz potrzebowała regenerować swoje siły, a nie miała jak i gdzie. Nie mogła zostawać nigdzie na dłużej, bo w przeciwnym wypadku mogłaby zostać zabita. Ci, którzy chcieli nagrodę za jej łeb jako pojedyncze jednostki byli łatwi do pokonania, ale jako cała grupa - osłabiali ją. A gdy była słaba, była jeszcze łatwiejszym celem dla Poligończyka, który śledził każdy jej ruch. 
Odczekała w ponurym, ciemnym strychu trochę czasu - nie miała zielonego pojęcia, ile. Czy minęła godzina, czy cały dzień. Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie, ale była przecież twarda. Gorszych rzeczy już w swoim życiu doświadczyła.
Wspominała te daremne, odległe dni, które zatarły się jej głęboko w pamięci dawno temu. Gdy była młodą kotką na mokrej, brudnej ulicy, pozbawionej czegokolwiek, do czego mogłaby wracać. Bez domu, bez schronienia, bez żadnych perspektyw na dalsze życie. 
Ilość niefortunnych zdarzeń, które wydarzyły się w jej życiu, gdy była zaledwie nastolatką sprawiły, że nie miała czasu myśleć o przeszłości. Musiała skupić się na tym, co było wtedy, żeby przeżyć w miejscu, gdzie nikogo nie obchodzi twój los. Jafar i Jago wyciągnęli do niej łapę w momencie, gdy była najbardziej zdesperowana, gdy straciła przybranego ojca i gang, w którym się wychowała. Gdy była sama jak palec i godziny dzieliły ją od śmierci głodowej. Rzadko kiedy wracała myślami do swojej rodziny, którą pozostawiła dawno temu. A raczej która to pozostawiła ją. Do matki, która opowiadała jej o tym, że gdzieś tam na południu jest trawa, barwne lasy, gdzie nie sięga smród zwłok i stęchlizny Potworów. Gdy była mała, chciała się tam wybrać. Ale teraz... wcale nie zamierzała. Miasto było jej domem. Było jej matką. Okrutną, pozbawioną litości dla swych dzieci, ale matką. Matką, która ją wychowała, która nauczyła ją, jak żyć. To jej zawdzięczała swoją siłę.
Nagle coś zastukotało. Bastet poderwała się, natychmiast wracając do rzeczywistości. Postawiła czujnie uszy i przestawiła się na tryb ducha, nie wydając nawet najmniejszego dźwięku. Podejrzewała jednak, że jeśli ktoś tu był, już dawno zarejestrował jej obecność.
Cholera. Powinna była zachować większą ostrożność. Nawet na strychu nie mogła być bezpieczna. Może jednak ci, którzy ją ścigali, przyszli tu za nią?
— Bastet? — usłyszała jakiś męski głos.
Nie odpowiedziała, a zamiast tego przywarła do ziemi i gdy tylko zobaczyła malującą się przed nią posturę - jakiegoś czarno-białego kocura - od razu rzuciła się na niego i przygniotła go do ziemi, chyląc pysk niebezpiecznie blisko jego gardła.
— Wiesz, z czego zasłynęłam w mieście? Potrafię rozbić o ścianę kocią czaszkę — syknęła. — Więc jeśli jesteś jednym z łowców nagród, odpuść sobie, jeśli ci życie miłe.
Legendy, które wokół niej krążyły nie zawsze były prawdziwe, ale zawsze używała ich do tego, by przerazić swoich wrogów. Jednak gdy zmrużyła oczy, w półmroku dostrzegła, że kocur, którego przyszpiliła do ziemi, wcale się nie bronił - wysunął przed siebie łapy, a gdy zacisnął powieki, dzwonek na jego obroży zadzwonił dźwięcznie. Przecież to był pieszczoch!
Może miała w sobie jakieś ostatki litości, a może uznała, że nie chciała dodatkowo tracić sił na zabijanie jakiegoś piecucha. Zeszła z niego i zgromiła go spojrzeniem.
— Jeśli komukolwiek powiesz, to...
Kocur wstał i otrzepał się ślamazarnie z kurzu, który osadził się na jego sierści. Klatka piersiowa unosiła mu się do góry tak pospiesznie, jakby jego serce chciało przebiec maraton. Był wyraźnie przerażony, ale próbował uspokoić się.
— C-czy mogę c-coś p-powiedzieć? — wyjąkał.
— Nie mam czasu na pogaduszki, gdybyś jeszcze nie zauważył — syknęła. 
— P-proszę, w-wysłuchaj... — ciągnął pieszczoch na jednym tchu. — G-gdy twoje imię stało się znane w mieście... N-nie wierzyłem. W końcu niejedna jeszcze kotka nosi to samo imię, co t-ty. A-ale gdy cię zobaczyłem... — przerwał, by gwałtownie zaczerpnąć oddechu. — Myślałem, że nie żyjesz.
Arlekinka wytrzeszczyła oczy, spoglądając na niego skonfundowana. Ta bezwzględna morderczyni wyglądała teraz dość niegroźnie, gdyż słowa pieszczocha wprawiły ją w prawdziwe zakłopotanie.
— Co ty bredzisz? — powiedziała i zaraz pokręciła głową. — Nie rób sobie ze mnie żartów, pieszczochu. Oszczędziłam ci życie, ale zawsze mogę zmienić decyzję.
Kocur cofnął się o krok, jakby się jej bał, ale zaraz przełknął głośno ślinę. Bastet tymczasem mrużyła oczy, przyglądając mu się dokładnie, ale nie widziała w nim nikogo znajomego. Kto to był? Jakiś klient Jafara? Włóczęga, którego przypadkowo mijała w Kasztelanie?
— Wiem, że nie jestem tak znany jak ty i możesz mnie nie pamiętać, ale... — przerwał, spoglądając na nią niepewnie, jakby ze strachem w oczach. Bał się jej. — ...Siostro?
Bastet była tak zdezorientowana, że prawie parsknęłaby śmiechem. Uroił sobie, że był jej bratem? Brata miała jednego. Śmierć. Nie byli ze sobą spokrewnieni, ale byli sobie bliscy. Był dla niej jak brat i tego nikt nie mógł zmienić. Obróciła się i mruknęła przez ramię:
— Mam tylko jednego brata i nie jesteś nim ty. Nie zmarnujesz więcej mojego czasu.
Miała już opuścić strych, gdy kocur zawołał:
— Zaczekaj!
Sama nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale zatrzymała się i znów zwróciła w jego stronę. Może jakaś jej cząstka naprawdę chciała go wysłuchać. 
— Pamiętasz, jak matka opowiadała nam o lesie? — spytał niepewnie, a na pysku zajaśniał delikatny uśmiech. Drżał, dobierał każde słowo powoli i wybiórczo, jakby w strachu, że mogłaby zrobić mu krzywdę. — Borsuk. Mówi ci coś to imię?
Bastet wysunęła pazury i wsunęła je nerwowo z powrotem. Niemożliwe. Przypomniała sobie o tym, że kiedyś miała brata - tak, bardzo dawno temu. Wyrzuciła to z pamięci pod wpływem traumy straty bliskich i późniejszym życiu na ulicy. Nie miała ani chwili  wspominać dzieciństwo, które już dawno temu całkowicie zatarło się w jej pamięci, zastąpione przez przykre wydarzenia i służbę u boku Jafara.
— Borsuk? — powtórzyła, marszcząc brwi, jakby uporczywie starała się odnaleźć głęboko w pamięci obraz z wczesnego dzieciństwa.
— Teraz już Plaga. Tak nazwali mnie moi Wyprostowani.
Rozluźniła mięśnie i usiadła z długim, zmęczonym westchnięciem. Pieszczoch zdawał się być zmartwiony, ale nie podszedł bliżej, dając jej przestrzeń.
— Gdy matka... wiesz... sprzedała nas — zaczął, przerywając co chwilę, jakby nie wiedział, jak ugryźć temat. — Trafiłem do gangu, ale nie czułem się tam dobrze. Gdybym został na ulicy... Pewnie skończyłbym jak ty — zaraz ugryzł się w język, gdy Bastet zmordowała go wzrokiem. — Mam na myśli, że pewnie zabijałbym na potęgę... I może dorobiłbym się jakiejś sławy. Ale to nie jest to, czego bym chciał. Przygarnęła mnie miła para Wyprostowanych. Słuchaj, wiem, że nie widzieliśmy się całe życie i jesteśmy dla siebie bardziej obcy niż niebo z ziemią, ale... Wiem, co się dzieje w mieście. Ścigają cię. Gdybyś chciała, mogłabyś zamieszkać ze mną. Nikt nie włamałby się do domu Wyprostowanych. Byłabyś bezpieczna, daleko od całego tego bagna.
Bastet prychnęła, spoglądając na niego krzywo.
— Nie potrzebuję twojej pomocy.
Pieszczoch uniósł brwi, wodząc wzrokiem po jej ranach.
— Nie wyglądasz, jakbyś nie potrzebowała pomocy.
Podniosła się i wysunęła pazury, a Plaga cofnął się, zaraz jednak dodając:
— Spokojnie. Nie chcę cię do niczego namawiać. Sama podejmiesz decyzję.
Kotka przez długą chwilę milczała, jakby rozważając jego słowa. Porzucić gangsterkę i stać się pieszczochem? Być może wyglądała, jakby poważnie się nad tym zastanawiała, ale w rzeczywistości znała odpowiedź zanim kocur w ogóle zadał to pytanie.
— Nie. Ulica to mój dom. Dachy to mój żywioł. A gangsterka to to, co mnie wychowało. Nie porzucę tego dla wygody i bezpieczeństwa. Poza tym... Jestem komuś coś winna — ściszyła głos na wspomnienie o Jafarze. Nie mogła zostawić go w potrzebie. Znów spojrzała na zaginionego brata. 
Plaga wyglądał na rozczarowanego, ale pokiwał głową i uśmiechnął się krzepiąco.
— Nie ma co trzymać ptaka w złotej klatce. Wciąż będzie nieszczęśliwy — zamruczał. — Dobrze było wymienić z tobą choć kilka zdań. Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.
Bastet zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
— Właściwie... Jest coś, co możesz dla mnie zrobić — powiedziała cierpko i beznamiętnie. Wciąż starała się utrzymać maskę niewzruszenia, choć coś tliło się w jej sercu na myśl o tym, że spotkała kogoś, o kim zapomniała na tak wiele księżyców. — Nie zostało mi wiele życia. To kwestia czasu, nim umrę. A umrę na pewno. Jeśli nie zabiją mnie ci, którzy mnie ścigają, to zrobią to rany czy zmęczenie. Powoli tracę siły, a wieczna ucieczka wpędza mnie do grobu. Będę się starać, jak mogę, by przeżyć, ale nie będę się łudzić. Z tak dużymi siłami, z tak dużym arsenałem kotów nie jestem w stanie wygrać, nawet z renomą Czaszki i umiejętnościami zjawy. Ale tam, w Kołowrocie, jest mój partner i dzieci. Proszę, chroń ich. Jeśli przyjdzie mi umrzeć zbyt wcześnie, obiecaj, że się nimi zajmiesz.
Nigdy nie kochała swoich dzieci. Nigdy nie łączyła jej z nimi żadna więź - były dla niej tylko zabezpieczeniem majątku, przedmiotem, który mogła zabić i zapomnieć o nim na całe wieki. I nic się nie zmieniło - wciąż byłaby w stanie je zabić, gdyby okazały się słabe. Ale w głębi duszy chciała, żeby miały szansę pożyć dłużej niż ona. By coś osiągnęły, kontynuowały dziedzictwo jej i ich ojca, a przede wszystkim zbudowały coś, z czego będą dumne. A kto wie, może pewnego dnia postawią swoje łapy w tej mistycznej krainie pozbawionej smrodu ulic, wypełnionej żywą zielenią i drzewami, o której opowiadała im matka?
Czarno-biały kocur pokiwał głową ze śmiertelną powagą.
— Chociaż tyle mi po tobie zostanie. Żegnaj, Bastet. I pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić. 
Posłała mu ostatnie wdzięczne spojrzenie, gdy kocur obrócił się i zszedł na dół po schodach. Pewnie czekali tam na niego jego Wyprostowani i świeża, ciepła kolacja.
Nie musiał się martwić o jakieś gangi czy uliczne bójki. Był bezpieczny, zdrowy i pod stałą opieką. To brzmiało jak życie prosto z marzeń, ale nie dla niej. Nigdy nie byłaby tam szczęśliwa, podobnie jak jej brat nigdy nie byłby szczęśliwy na ulicy. Ich drogi musiały się rozejść, tak jak rozeszły się dawno temu, gdy byli kociętami. To spotkanie było dla niej błogim przypomnieniem o przeszłości, ale niczym więcej. Plaga nie był dla niej bliski, choć więzy krwi starały się wmówić jej, że tak było. Nie znali siebie, byli dla siebie obcy. I teraz ich spotkanie dobiegło końca, a oni już nigdy nie powrócą do siebie myślami. Każdy z nich miał własne życia i własne problemy. Ufała, że będzie miał w opiece jej dzieci i pojmanego ukochanego. Tylko tyle wystarczyło jej, by z ulgą, która pochłonęła jej ciało, opuścić strych. Na zewnątrz czekało na nią chłodne powietrze, brudny dach i swąd zgnilizny i oparów z głębi Potworów przejeżdżających przez ulicę. To był jej świat. Urodziła się tu i tu też chciała umrzeć. Nie porzuciłaby go dla żadnych wygód.

ostatni odpisik, żegnaj mężu




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz