— Czy jesteś gotowa na wszystko, co się w najbliższym czasie wydarzy? Czy potrzebujesz jeszcze coś ode mnie wiedzieć? Czy masz do mnie jakieś pytania? Przemyśl to proszę, bo niedługo… możesz już nie mieć okazji.
Nie bredził. Ruda opuściła ogon, dostosowując się do powagi kocura. Agrest nerwowo oblizał pysk, drżał mu krok, w jego oczach tlił się lęk. Oboje dobrze wiedzieli, co musiało niedługo nadejść i wisiało nad podstarzałym liderem jak klątwa. Śmierć.
Nie wyznałaby tego nikomu, lecz w ukryciu tylko czekała na ten moment. Powoli wyznaczanie patroli zaczęło ją nudzić, składanie raportów brzydnąć, a doradzanie swojemu przywódcy irytować. Chciała, by kocur nareszcie odstąpił jej zasłużonego miejsca. Była zwykłym, mało znaczącym zastępcą za długo. Niecierpliwiła się.
— Kiedy to się stanie, będę na to przygotowana — zapewniła go. — Oddasz Owocowy Las w dobre łapy.
Agrest uśmiechnął się słabo.
— Wierzę w to.
— Możesz być o to pewny — Daglezja odwzajemniła grzeczny uśmiech, myśląc, o co powinna go teraz zapytać. Ceniła sobie jego opinię, jako jednego z nielicznych. W końcu był przywódcą. Wiedział w pewnych sprawach o wiele więcej, niż ona sama. — Myślisz, że coś nam grozi? Czy na coś (lub kogoś) musimy uważać?
— Klan Wilka — odpowiedział natychmiast, bez dłuższego namysłu. — Mają nowego przywódcę, mogą próbować mówić, że są inni. Ale to nadal te same koty, którym nie można ufać. Były, są i będą niebezpieczeństwem — kontynuował, wpatrując się tępo w ziemię, jak gdyby przypominał sobie o wszystkich ich wybrykach z przeszłości. — Napadali. Mordowali. Zagrabiali. Nie pozwól sobie o tym zapomnieć.
— Zdecydowanie nie zapomnę — zagwarantowała.
— Nocniaki też nigdy nie były naszymi dobrymi przyjaciółmi. Próbowałem rozmawiać ze Sroczą Gwiazdą, lecz była zimna jak lodowy sopel. Nawet wroga. Uważałbym na nią i jej klan.— jego głos przybrał warkotliwy ton.
— Od klifiaków również należałoby trzymać się z daleka — mruknęła cicho Daglezjowa Igła.
— Racja. Tylko Klan Burzy zasługuje na zaufanie. Choć zmienił się, odkąd zmarła Kamienna Gwiazda — posępny wzrok kocura na myśl o byłej, bliskiej mu liderce wbił się w oddal. — Teraz są o wiele bardziej interesowni niż wcześniej. Jednak nadal, to nasi sojusznicy. Na nich możemy polegać, ale lepiej tego nie nadużywać — ostrzegł ją jeszcze Agrest. — Teraz musimy się wystrzegać wszystkiego.
— Owocowy Las jest silny. Wiele przeszedł. Wiele przejdzie — mruknęła.
— To prawda. Ale jeśli chcemy spokoju, musimy o niego zadbać.
— Rozumiem — miauknęła, owijając ogon wokół swoich łap. Zastanawiała się, o co jeszcze mogłaby zapytać. Ten jednak nie skończył mówić, tak jak jej się zdawało.
— Współpracuj z innymi, proszę. Bierz pod uwagę słowo wszystkich, swoich przyszłych zastępców, Świergotu, Witki. Również zwiadowców, wojowników i stróży. Nie pozwólcie się podzielić — przestrzegał Daglezję. Widocznie intensywnie myślał, wspominając, co było kiedyś. — Pamiętasz przecież, co było kiedyś. Siła naszej społeczności leży we współpracy.
— Hm. Dziękuję, Agreście — odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy. — Naprawdę, dziękuję. Owocowy Las będzie jeszcze wielki.
Agrest skinął głową z uśmiechem.
— Nie wątpię.
***
— Czyli Gracja poszła swoją własną ścieżką — Sadzawka miauknęła, łuskając spomiędzy palców brud zębami. Stojąca dwie lisie odległości od niej zastępczyni gwałtownie machnęła ogonem, wysuwając pazury. Rzuciła, siedząc nadal tyłem:
— Niewdzięczny bachor.
— Myślałam, że ze wszystkich kotów Owocowego Lasu, ty najszybciej ją zrozumiesz — zachichotała ze złośliwym błyskiem w oku, którego Daglezja nie musiała widzieć, aby doprowadził ją do szału. Rdzawa już prawie zapomniała, że była przybłędą; wprawdzie przebywającą długie lata w klanie, z mianem zastępcy lidera, lecz nadal przybłędą. Owocowy Las miał dobrą pamięć. Aż za dobrą, na jej oko.
— Miała wszystko, czego dusza zapragnie. Tatę-przywódcę, przyjaciół, rodzinę — wymieniała, podchodząc do leżącej na ośnieżonej ziemi wojowniczki. — Dach nad głową, święty spokój, wolność.
—Przypadkiem nie dokładnie to, co ty? — spytała, patrząc kotce prosto w oczy. Źrenice rudej rozszerzyły się momentalnie, przypominając o prawdziwych powodach jej ucieczki. Nie przyznawała nikomu, że Klan Klifu ją zwyczajnie irytował. Była młoda i znudzona miejscem, jakie znała na wyrywki. Lukrecja tylko oferował coś nowego, jej nieznanego, co ekscytowało świeżo-upieczoną wojowniczkę. Nie obejrzała się dwa razy i już tu była. Być może nie różniła się tak wiele od Gracji?
— Nie. I ujmujesz mi, jeśli myślisz, że jesteśmy do siebie jakkolwiek podobne — Daglezjowa Igła chciała się bronić, prychać i syczeć, ale wiedziała, że to bezsensowne. Na tyle, na ile jej przeszłość nie była tajemnicą, nie przypominała o niej innym w nadziei, że odejdzie w zapomnienie. Wystarczająco dużo kotów mimo księżyców nie przestawało szeptać. Kochała (zwykle) towarzystwo Sadzawki, ale nie była godna jej zaufania. Podejrzewała, że parę kłótni i czarna wymieniłaby ją na satysfakcję z opowiadania nowych plotek. — Była stróżką, choć mogła być każdym, gdyby tylko miała takie życzenie. Nie musiała się martwić o własne bezpieczeństwo. Owocowy Las nie ma żadnych problemów, oprócz tych, które ona wywołała.
— I zrzędliwej zastępczyni z jedną łapą w grobie. — Sadzawka uśmiechnęła się, przechylając łeb. Daglezjowa Igła parsknęła śmiechem na myśl o kocicy, ze złością znikającą momentalnie z pyska.
— Nic mi nawet nie mów.
***
Fretka odeszła i nie było to zaskoczeniem dla nikogo. Cały Owocowy Las od pewnego czasu miał po dziurki w nosie niespokojnej zastępczyni, którą przy życiu utrzymywały tylko zioła, powodujące jej odejście od zmysłów. Większe niż zwykle, przynajmniej.
Daglezja wiedziała, że nie będzie tęsknić za Fretką. Starsza była dobrą zwiadowczynią, ale ostrą i zimną. Nieraz trudno było się z nią dogadać, ponieważ twardo stała przy swoim i wyjątkowo uparcie broniła swoich racji. Zwyczajnie działała jej na nerwy.
Wiedziała także, kto będzie następnym zastępcą. Miała wraz z Agrestem na oku Gęgawę, który zdawał się być perfekcyjnym wyborem. Był odpowiedzialny, pracowity, doświadczony. Miał dobrą reputację oraz paru wytrenowanych dobrze uczniów; przy okazji rolę zwiadowcy, więc mógł dobrze zastąpić liliową. Daglezji podobał się szczególnie z powodu swojej cichości i neutralności, czym jednak nie dzieliła się z liderem przy omawianiu decyzji. Gęgawa nie buntowałby się, gdyby to ona przejęła władzę po Agreście. Wystarczyło pokierować, przekonać, a spełniałby bez oporu jej rozkazy. Uśmiechnęła się na samą myśl. Już nie mogła się doczekać.
***
Jak on śmiał się nie zgodzić.
Daglezjowa Igła chodziła w kółko, nie mogąc nadal pojąć, jak jej perfekcyjny plan poszedł nie tak. Gęgawa nie zgodził się na zostanie zastępcą. Na litość, nie zgodził się! Jak ktokolwiek mógł nie zgodzić się na podstawioną mu pod sam nos ofertę zyskania władzy?
— Niezłego dobrali ci kompana — zaśmiała się pod nosem Sadzawka, obserwując z rozbawieniem krążącą bez celu przyjaciółkę.
— Zamilcz — rzuciła przez zęby, w końcu siadając na zziębniętej trawie. Nawet nie byłaby tak rozgniewana, gdyby nie wybór Agresta. W końcu musiał podjąć tą decyzję. Owocowy Las nie mógł długo czekać na kolejnego zastępcę. Ale czy ze wszystkich, wszyściutkich kotów, musiał być to Lśniąca Tęcza?
— Dziwię się, że go wybrał. Agrest nie wyglądał mi na takiego gościa — mruknęła Sadzawka, nie podzielając jej zdenerwowania. — Zawsze się kręcił zbyt blisko Komara. To znaczy, Agrest również, to oczywiste, ale Tęcza był inny. Był podejrzany. Nadal jest. Właściwie, idealny następca Fretki. Tak jakby na owocniaków rzucona została klątwa zastępców-gburów...
— Nie tego się spodziewałam — przyznała szczerze Daglezja, kierując wzrok ku oddali. Nietrudno było zauważyć między tą dwójką zgrzyty, od chwili kiedy została uczniem wojownika. Każdy mógł zobaczyć, co wbił do łba Leszczyny, przez co ta zaczęła robić sceny na sam widok rudej. Daglezja i Tęcza nienawidzili się od samego początku, Agrest musiał dobrze o tym wiedzieć, o ile nie był głuchy i ślepy. Dlaczego zdecydował się na taki ruch? Czyżby nie przewidział, że będzie to zła decyzja?
Głęboko westchnęła.
— Zawsze można mu dopiec. Poczułaś, jak dziś cuchnęło mu z pyska rybą? Och, jeszcze pożałuje, że w ogóle został zastępcą...
— Nie — zaprotestowała Daglezjowa Igła, ściągając burej z pyska uśmiech. Zastąpiło go zaskoczenie. — Sadzawko, to nie ta droga. Nie mogę zachowywać się jak uczeń, który dostał zrzędliwego mentora. Nawet, jeśli to kuszące — prychnęła śmiechem, choć wcale jej do niego nie było. Zaraz powróciła jej poważna twarz. — Jeśli chcesz mi w jakikolwiek sposób pomóc, nic o nim nie rozpowiadaj. Nic to nie da. Pomyśli tylko, że jestem wyrośniętym kociakiem.
— Jak ma się dowiedzieć, że to twoja plotka?
— Choć przyznaję to z trudem, nie jest skończonym mysim móżdżkiem — przewróciła oczami. — Będzie jeszcze wiele okazji.
— Och, będzie, będzie — Sadzawka wygięła pysk w swoim charakterystycznym, złośliwym uśmieszku. — Słyszałam ostatnio takie rzeczy o tej nowej, że grzech się nie podzielić. Wiedziałaś, że...
***
Najpierw zniknął kolejny smarkacz. Nie przeszkadzało jej, mogły sobie uciekać w nieskończoność, jeżeli tak wyjątkowo nienawidziły swojego klanu. Proszę, droga wolna. Kiedy jednak wszyscy sobie zdali sprawę, że tym razem w legowisku nie było i ich przywódcy, Daglezja miała ochotę wejść na klif i zacząć wrzeszczeć w nicość.
Tak jakby nie miała na głowie wystarczająco wielu zmartwień.
— Okrzyczał nas. Był wściekły. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziałam go w takich emocjach — mruczała niepewnie Traszka, opowiadając jej całą historię. Agrest miał zupełnie wybuchnąć gniewem, kiedy zwiadowcy nie chcieli spełniać jego rozkazów. Po tym po prostu odejść. Zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu.
— Znaleźliśmy w okolicy kałużę... wymiocin — dodał Gęgawa, przekierowując zainteresowanie Daglezjowej Igły na niego. Wymiocin? — Znajdowały się dokładnie przy miejscu, w którym urwał się zapach Agresta. Jesteśmy niemalże pewni, że należą do niego.
Z jednej strony, obrzydlistwo. Nie była w humorze na słuchanie o odnalezionej cudzej treści żołądkowej. Z drugiej... Dlaczego miałby zwymiotować? Czy to w ogóle było w jakiś sposób ze sobą związane?
Co się z nim stało?
— Uważacie, że sam odszedł, podobnie jak jego córki? — zapytał siedzący tuż przy niej Lśniąca Tęcza, przypominając rudej przy tym o swoim istnieniu. Zdarzało jej się czasami zapominać, że faktycznie tu był, i dobrze. Najchętniej wymazałaby pamięć o jego istnieniu ze swojej pamięci.
— Bardzo możliwe — odparł Gęgawa. — Podejrzewam...
— Niewątpliwe — przerwała mu szylkretowa zwiadowczyni, wpychając się przed szereg. — Już nie interesował go Owocowy Las. Tylko ta przeklęta Mirabelka — splunęła słowami, widocznie nadal rozdrażniona po kłótni z liderem.
— Naprawdę myślisz, że by nas zostawił przez jedną sprzeczkę? — zapytała niepewnie Śliwka siostrę, która posłała jej zirytowane spojrzenie.
— Ślepa byłaś? Nie zauważyłaś, że już tracił zmysły?
— Dobrze, dobrze, spokojnie, moje drogie — uspokoiła ich Daglezja, intensywnie myśląc. Czy naprawdę kocur był w stanie po prostu opuścić swój klan? To prawda, ostatnimi czasy utrata córek zmieniła go diametralnie, lecz zastępczyni zdawało się, że pozostała w nim choćby krzta rozsądku i lojalności.
— Mógł za tym ktoś stać. Być może mu pomóc w odejściu...
Lśniąca Tęcza wstał, bijąc ogonem.
— To nie czas na robienie domysłów. Potrzebujemy twardych, niezbitych faktów. Ile zwiadowców jest do dyspozycji?
— Obawiam się, iż niewiele — odpowiedział Gęgawa. — Patrole poszukiwawcze za Mirabelką skutecznie wyczerpały większość z nas.
Zielonooki wypuścił nosem powietrze, widocznie niezadowolony. Daglezjowa Igła uważała, że już wystarczająco sobie porozmawiał i wykorzystała tą chwilę ciszy.
— Nie będziemy was bardziej przemęczać, to pewne — miauknęła, wstając, aby być znowu przed Tęczą. Przecież nie będzie za nim siedzieć, jak jakiś plebs. — Potrzebujemy chwili czasu, by nad tym pomyśleć. Zrobiliście już dziś wystarczająco. Dla nas wszystkich to musi być trudny dzień — Daglezjowa Igła uśmiechnęła się do zwiadowców, którzy z wytchnieniem rozeszli się z zapewnieniem, że mogą ich szukać, jeśli tylko będą jeszcze czegoś potrzebować. Usiadła na ziemi, głęboko wzdychając i zamykając na moment oczy.
— Musimy wysłać jak najszybciej patrol — mruknął czarny do Daglezji, przerywając jej krótką chwilę spokoju. — Nie minęło wiele czasu. Jeśli ktoś ma go odnaleźć, musi zrobić to teraz.
— Zbiera się na śnieżycę — odparła krótko, nie odwracając się, by choćby spojrzeć w jego stronę.
— W takim razie musimy być od niej szybsi.
— Nie — odparła Daglezjowa Igła, kiedy wstała i obróciła się, aby usiąść tuż na przeciw Lśniącej Tęczy. — Jeśli teraz ktoś wyruszy na poszukiwania, wróci z niczym, o ile w ogóle wróci. Dobro naszych wojowników jest ważniejsze niż odnalezienie zagubionej jednostki.
Pysk drugiego zastępcy wykrzywił się w grymasie.
— Zdaje mi się, że zapominasz, że tą jednostką jest nikt inny niż twój własny przywódca — wytknął jej, uderzając ogonem o ziemię, zagarniając nim śnieg i piasek.
— Mirabelki również nie znaleźli.
— To inny temat.
— Również zniknęła, również nie zostawiając po sobie nic. Nie wydaje ci się to znajome?
— Być może. Lecz czy tobie nie wydaje się, że marnowanie szansy na odszukanie Agresta jest mysiomózgim zagraniem?
— Nawet gdyby, kogo weźmiesz na to poszukiwanie? — fuknęła. — Zwiadowcy nie mają sił.
— Wojowników. Mają potrzebne umiejętności, nawet jeśli nie tak wyszlifowane. Nie róbmy z nich tłumoków. Powinnaś o tym wiedzieć, skoro byłaś jednym z nich.
— Nie ma opcji — nie potrafiła już wymyślić dobrego kontrargumentu. — Nie będę wysyłać swoich wojowników po to, aby i tak ich próby spełzły na niczym.
— Daglezjowa Igła ma rację. — Oboje odwrócili gwałtownie głowy zaskoczeni, że ich rozmowa była podsłuchiwana. Zajęczy skok od nich stanęła Świergot ze zmartwionym wyrazem pyska. — O ile zniknięcie Agresta nie jest dobrym znakiem, czuję, że nawet jeśli kogoś za nim wyślemy, wróci z pustymi łapami.
Ruda delikatnie uśmiechnęła się. Choć jeden raz te (jej zdaniem) durnowate przeczucia i wróżby Świergotu były po jej stronie. Zwykle uważała kotkę i jej wysoką posadę za zbędną, w wielu przypadkach przeszkadzającą. Nie rozumiała nigdy, dlaczego kot, którego jedyną rolą jest zajmowanie się religią, miał ingerować w klanowe sprawy. Jak gdyby ta Wszechmatka, nawet przyjmując jej istnienie, miała jakikolwiek wpływ na ich świat.
— Dziękuję — wymruczała w stronę liliowej i ponownie zwróciła oczy ku Lśniącej Tęczy, którego pysk już stał się zupełnie obojętny.
— Najwyraźniej zostałem przegłosowany. — Wzruszył ramionami. — Życzę tylko, żebyście nie pożałowały swojego wyboru — wymamrotał i odszedł, przeciskając się przez przestrzeń pomiędzy zastępczynią i szamanką.
Daglezja i Świergot spojrzały jedynie po sobie znacząco.
***
Oczywiście, nie zostawili tak sobie sprawy. Zwiadowcy już od następnego dnia robili wszystko co w ich mocy, aby naciąć się na trop ich przywódcy, który mógłby zaprowadzić ich w jego stronę. Jedynym na co natrafili były jednak tylko pojedyncze, odszarpane kępki futra na gałęziach lasu. Cisza. Pustka. Brak.
Agresta zwyczajnie tu nie było.
Pointka zastanawiała się, co się naprawdę wydarzyło. Już niejeden kot twierdził, że został on porwany. Nawet Sadzawka po raz enty powtarzała jej, że ten cały harmider był sprawką Larwy i jego popleczników, którzy księżyce temu zostali wygnani z Owocowego Lasu. Podchodziła do tego z dystansu, ale chcąc nie chcąc, powoli Daglezjowej Igle przestało się wydawać to tak nieprawdopodobne. Musiała pozostać w nich niespełniona chęć zemsty, a rozemocjonowany przywódca owocniaków był dziecinnie prostym do schwytania kąskiem.
Rozmasowała obolałe skronie. Ostatnie parę księżyców było dla niej wyczerpujące, szczególnie z uwagi na swojego "współpracownika", jeśli w ogóle mogła go w ten sposób nazwać. Daglezja wiedziała doskonale, że zasługuje na władzę. Nie po to trudziła się księżycami, by zdobyć odpowiednią reputację, uznanie klanu i Agresta, podołać jako dobry i odpowiedzialny zastępca. Nienawidziła Lśniącej Tęczy z każdym dniem coraz bardziej. Go i tego idiotycznego pyska, jego apatycznego wyrazu, obarczających wiecznie wilczym wzrokiem oczu i potoku słów, który wylewał się mu spomiędzy zębów za każdym razem, kiedy próbowała coś zaproponować. Nie potrafił się z nią zgodzić nawet wtedy, kiedy miała niepodważalną rację (a miała ją, oczywiście, zawsze).
Nie mogła pozwolić na to, by jakiś mysi móżdżek, będący zastępcą zaledwie księżyc, zajął jej miejsce, lecz nie wszyscy podzielali jej zdanie. Miała w końcu przeciwników, którzy zupełnie ignorowali jej masę doświadczenia, umiejętności i niepodważalny urok osobisty i woleli, by przywódcą został Tęcza. Stanowili jednak mniejszość. Dużo więcej kotów sądziło, że należy poczekać na niezbity dowód na to, że Agrest już nie wróci przed podjęciem tak ważnej decyzji. Daglezjowej Igły przez to wszystko już nie obchodziło, czy ich lider był żywy czy martwy, wolny czy uwięziony. Minęło tak wiele czasu, że już sama nie wiedziała w którą teorię powinna wierzyć. Zupełnie nie chciała jednak, by wracał. Blokował jej drogę na szczyt. A dodatkowo, od długich księżyców jedynie sprawiał im problemy.
Mogło to brzmieć dla innych makabrycznie, dlatego się z tym nikim nie podzieliła – za to szczerze w duszy miała nadzieję, że za parę wschodów słońca zwiadowcy odnajdą ciało ich przywódcy. Zdawało się kotce, że było ono jedynym potwierdzeniem dla Owocowego Lasu, że to jej kolej na władzę.
— Jarzębinka plecie co jej ślina na język przyniesie — mruknął pogardliwie Lśniąca Tęcza, wprawiając Daglezjową Igłę w krótkie osłupienie. Prawie zapomniała, że przez ten cały czas był tuż przy niej. Wpatrywał się przed siebie, nie poruszając nawet wąsem.
— Hm? Ach, Jarzębinka. I nie tylko ona — zwróciła wzrok ku grupce kotów, z której wybijała się na pierwszy plan szczególnie uczennica prawiąca im swoje morały. Większość słuchała z zainteresowaniem i szeptała między sobą. Klan teraz żywił się plotkami, które wyniknęły z tego całego zamieszania. Sprzeczał się ze sobą, nie potrafił dojść do porozumienia. — Muszą wydawać nowe osądy, prowadzić spekulacje. To naturalne. Ale powoli puszczają wodze fantazji — parsknęła.
— A ty, Daglezjowa Igło? — Kocur przechylił łeb, świdrując ją spojrzeniem. — Jak sądzisz, co się tego dnia wydarzyło?
Spojrzała na niego z nieco zmarszczonymi brwiami. Na co mu była ta informacja? I od kiedy miał taką ochotę na pokojowe pogadanki?
— Kto wie — odparła krótko, poprawiając się na miejscu. — Prawdopodobnie w każdej z tych plotek jest ziarnko prawdy.
— Cóż, mogliśmy się dowiedzieć — burknął Lśniąca Tęcza, cofając łeb i siadając w normalnej pozycji. To znaczy, zgarbionej, jak na niego przystało. — Mieliśmy do tego okazję. Lecz zamiast z niej skorzystać wolałyście pozostać do tej pory w niewiedzy.
Zgromiła go wzrokiem.
— Nie zgrzytaj już tak zębami — warknęła. — Dobrze wiesz, że nikt by go wtedy nie znalazł. Rozdrapujesz to.
— Być może rozdrapuję, lecz to dlatego, że sama nie chcesz przyznać, że to trzyma cię w niepewności — zauważył, powodując u Daglezji speszenie, którego ta jednak po sobie nie okazała. Mówił ściszonym głosem. — Nie wiesz, czy byśmy się czegoś nie dowiedzieli. Nie jesteś wszechwiedząca, Daglezjowa Igło.
Kocica położyła po sobie uszy. Powoli ich rozmowa zaczęła przykuwać uwagę innych kotów w obozie, a nie widziało jej się wybuchać przy publiczności, a do tego potrafił ją doprowadzać Tęcza. Miał nieszczęsną umiejętność uderzania w jej słabe punkty.
— Ty również, a ta rozmowa nie prowadzi do niczego. Zajmij się być może bardziej pożytecznym zadaniem, niż kłapanie naokoło jęzorem. Dobrze ci radzę — mruknęła zastępczyni, obracając się na pięcie i zaraz odchodząc. Usłyszała zza grzbietu tylko zirytowane sapnięcie. Chciała pójść spać na wygodnej gałęzi, a obudzić się nazajutrz w miejscu, w którym już każda sprawa była załatwiona. W której już nikt nie doprowadzał jej do białej gorączki.
— Daglezjowa Igło, Daglezjowa Igło! — usłyszała zza pleców wołanie. Z ciężką głową odwróciła się, by zobaczyć za sobą nieco zdyszaną mordkę. — Świergot cię wzywa. Chce z wami wszystkimi porozmawiać.
— Dziękuję za informację, Kamyczku — odpowiedziała tylko z udawanym uśmiechem, a kiedy kocur zszedł jej z drogi cicho prychnęła, kręcąc łbem.
Ile, na osty i ciernie, można.
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz