Topielec powoli podniósł powieki, z przesadną ostrożnością, by przypadkiem jego oczy nie natrafiły na jaskrawe, poranne promienie słoneczne. Innym mogło się wydawać to dziwne, ale on był kotem cienia - czyli właśnie światło zawsze stawało się jednym z jego największych wrogów. Lubił swoją rolę w społeczeństwie, miał dzięki niej spokój, bo nikt go nie zauważał, bądź po prostu gdy ich wzrok padał na zmatowiałą sierść oraz zlepione czerwonym sokiem z jagód futro, nie podchodzili. Ale jego ślepia nie natrafiły na oznakę świtu - prędko zdał sobie sprawę, że trwała jeszcze noc. Zresztą może to i lepiej dla niego - mógł wkraść się do lasu, wmawiając sobie, że jest to jego zamknięte królestwo upiorów, do którego nikt nie ma dostępu. A więc z ociąganiem podniósł się chwiejnie na łapy, rozciągnął grzbiet i ruszył nieśpiesznym krokiem w stronę wyjścia. Obóz, co było spodziewane o tej porze, był spowity cieniami. Po zmierzchu każdy krzak mógł stać się maszkarą, a drzewo zdeformowanym potworem. A było ich dość dużo w okolicy - wszystko jakby przyglądało mu się z góry, surowo go oceniając. Ale on się nie bał - ponieważ miał problemy z odczuwaniem takich emocji. Tkwiła w nim jedynie przejmująca pustka, a on sam spoglądał na wszystko tępo i bez zainteresowania. Przy jego każdym kroku sieć ciemnych plam przemieszczała się, układając się w coraz to nowsze i bardziej wymyślne wzory. A on przechodząc pomiędzy tą plątaniną, w końcu dotarł do tunelu. To, co go najbardziej zachęcało do wgłębienia się w naturę, czyli coś, nad czym nikt nie miał kontroli, to ta nieprzewidywalność. Nikt nie wiedział, kiedy upadnie drzewo. Nikt nie wiedział, kiedy uderzy z łoskotem piorun. Nikt nie wiedział, kiedy piorun uderzy w to drzewo i czy rozpocznie się wtedy pożar. Przypominało mu to po części jego samego - tak samo nikt nie miał pojęcia, czego się ma po nim spodziewać. A więc... Chyba pasowali do siebie? I z tą myślą postawił łapy na trawie, która żyła własnym życiem, bez kontroli kogokolwiek. W lesie.
***
Był tu już od jakiegoś czasu. W swoim królestwie. Zdążył na razie wetrzeć w swoje futro nową porcję czerwonych jagód oraz się przejść. Przy tym jakże długim spacerze natrafił na niewielką polankę, której historii też oczywiście nie znał. Uznał więc, że nie ma sensu tracić okazji. Mógł potrenować. Właśnie ćwiczył nową technikę z Białą Śmiercią: Udawaj, Biegnij, Padnij, Atakuj, Wróć. Po kolei polegała ona na tym: najpierw musiał zacząć udawać, że się cofa ze strachu przed większymi bardziej okazałym przeciwnikiem. Gdy ten już częściowo się zdekoncentrował, należało rozpocząć na niego szarżę. I mógłby teraz nastąpić moment skakania na jego grzbiet, ale zamiast tego trzeba wsunąć się pomiędzy jego łapy, z dokładnością i precyzją rozciąć jego podbrzusze, a następnie powrócić w bezpieczną odległość. Może i wydawałoby się to trudne, ale jakoś szczególnie nie było. A więc ćwiczył bez przerwy, aż w końcu wstało tak długo oczekiwane słońce i z westchnieniem skierował swoje kroki z powrotem do obozu.
[479 słów]
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz