***
Set wszedł powoli do pokoju, w którym znajdował się Bluszcz wraz ze swym rodzeństwem. Arlekin od razu zwrócił się w jego stronę. Wykrzywił lekko pysk, na widok swojego mentora. Tak bardzo nie chciał już go widzieć. Codziennie przypominał mu o przepisie ojca, o tej całej sprawie i zdrajcach.
Zszedł z parapetu i już miał ruszyć w stronę czarnego kocura, gdy nagle się przewrócił. Podknął się, o swojego własnego brata, wlatując w kawałki szkła, które niedawno przyniósł. Klamerka jednak nie zwrócił na to uwagi.
- Klamerko wstań z ziemi, nie zauważyłem cię – powiedział niebieski, podnosząc się lekko ze szkła. Gdy tylko się ruszył, poczuł ból. Od razu uświadomił sobie, że szkło musiało wbić mu się w jakąś część ciała, albo chociaż zostawić zadrapania. Jednak nie miał czasu tego sprawdzić. Set dalej czekał, a Bluszcz nie chciał go denerwować. Ruszył do mentora, co krok czując ból, promieniujący z którejś z łap i boku.
- Mogłem to posprzątać, przecież już go nie używam! – powiedział niezadowolony, a po chwili dodał ciszej – Przynajmniej Klamerce czy Izydzie nic się nie stało.
- Ruszaj się Bluszczu – rozkazał starszy kocur i wyszedł z pokoju. Niebieski starał się za nim nadążyć, ignorując nieprzyjemne uczucie. Krew powoli spływała z jego boku, a metaliczny zapach dotarł do jego nozdrzy.
- No dalej – usłyszał głos swojego mentora i od razu przyspieszył. Zeszli na dolne piętro i skierowali się w stronę wyjścia.
- Dziś ćwiczymy medycynę – powiedział Set.
***
Udało im się znaleźć choć trochę ziół. Mimo że nastała Pora Nowych Liści, pogoda bardzo utrudniała rozwój roślin. Gdy tylko weszli z powrotem do budynku, Bluszcz na chwilę usiadł, by spojrzeć na swoją łapę. Cała w błocie i krwi...
- Durne szkło – syknął cicho i wtedy zauważył, wzrok niektórych kotów. Szybko się podniósł i powoli ruszył w stronę wejścia na górne piętro. Gdy mijał klatkę z Jafarem, jego wzrok momentalnie na niej spoczął. Miał mu coś przynieść na ból... Jednak wtedy zauważył coś innego, co go lekko zaniepokoiło. Jego ojciec skulił się i otworzył pysk, a po chwili dość nieprzyjemny zapach dotarł do nozdrzy młodego kocurka. Zatrzymał się na chwilę i rozejrzał. Nikt nawet nie podszedł do więźnia. Czy oni nie wiedzą, że po jakimś czasie wymioty mogą prowadzić do śmierci? Jednak nie mógł się tym długo zajmować. Poszedł dalej, mając nadzieję, że ktoś wyleczy jego ojca.
Wrócił do pokoju i od razu skierował się do swojego małego stosu z ziołami. Musiał w końcu jakoś wyleczyć swoją łapę. Zaczął ją czyścić i wtedy podeszła do niego Izyda. Usiadła obok i przyglądała się jego pracy.
- Coś nie tak Izydo? – zapytał, gdy skończył czyścić łapę.
- Tylko się przyglądam – oznajmiła. W tym czasie Bluszcz powoli zaczął wyjmować kawałek szkła z łapy. Liliowa dokładnie się przyglądała, lecz gdy zauważyła, że brat nie wyciąga szkła z łapy, przechyliła lekko głowę.
- Dlaczego tak zostawiłeś?
- Trochę boli... – odparł kocur.
- Daj to, nie zrobisz tego, masz za słabe ciało – powiedziała jak zwykle miło i podeszła bliżej brata. Złapała szkło i po chwili wyciągnęła z łapy. Bluszcz syknął z bólu, gdy siostra ratowała jego łapę.
- Nie dało się delikatniej? – zapytał.
- Lepiej jest, chyba by kot cierpiał krócej.
- W sumie racja... – przyznał jej rację i złapał liść szczawiu. Przeżuł go na papkę i nałożył na swoją zranioną kończynę. I wtedy liliowa zauważyła na swoich łapach kilka śladów krwi ze szkła. Skrzywiła pysk niezadowolona i szybko zaczęła je czyścić.
- A podałabyś mi pajęczynę? – zapytał jeszcze Bluszcz, jednak Izyda nie odpowiedziała. Postanowił więc zwrócić się z tym do leżącego nieopodal brata – A ty Klamerko? I proszę, nie leż na ziemi – czekoladowy również nie odpowiedział. Arlekin westchnął cicho. Nie wiedział, co się dzieje z jego bratem. Ostatnio się zmienił. Był... Dziwny. Ale bardziej niż wcześniej. Jakby jego świadomość powoli znikała.
Bluszcz przejrzał na szybko swój stos. Nie było tak żadnej pajęczyny. Rozejrzał się po pokoju. W końcu, w rogu okna, zauważył potrzebne znalezisko. Powoli się podniósł i ruszył w stronę okna. Starał się wspiąć na parapet, by nie dotknąć niczym łapy, jednak było to niemożliwe. Już po chwili spadł na ziemię i obolały wstał.
- Izydo – znów zwrócił się do siostry – Możesz przynieść mi tę pajęczynę? Prooooszę!
Izyda spojrzała w stronę wskazywaną przez kocura i w końcu się zgodziła. Bez problemu wspięła się na parapet i złapała pajęczynę. Zeszła z powrotem do brata i położyła przed nim zebrany przedmiot. On jej podziękował i owinął łapę pajęczyną.
- Teraz jeszcze tylko bok – powiedział, starając się dostrzec swoją ranę. Było to jednak trochę trudne zadanie, dlatego spojrzał znowu na liliową kotkę.
- Izydo, mogłabyś pomóc?
***
*Kilkanaście dni później*
Jego łapa i bok miały się coraz lepiej. Ból z kończyny już prawie całkowicie przeszedł.
Grzebał w swoich ziołach, co chwilę mówiąc coś do siebie. Nikogo z rodzeństwa nie było w pokoju, więc samotność dość mocno mu dokuczała.
- ...mech, szczaw, pajęczyna, jałowiec, ogórecznik i... – wymieniał ostatnie zioła i nagle się zatrzymał. Przypomniało mu się coś bardzo ważnego – ...mak. Mak na ból – powiedział i wtedy go olśniło. Miał zanieść tacie coś na ból! Ostatnio widział go kilka, lub kilkanaście dni temu. Nie był pewny, często tracił poczucie czasu, większość dnia siedząc przy oknie i ziołach. Od razu się podniósł i złapał kilka ziarenek. Musiał jak najszybciej zanieść je Jafarowi! Tak szybko jak mógł, poszedł do miejsca, w którym trzymali jego ojca. Zszedł na dół i zatrzymał się w progu. Po chwili jednak ruszył dalej, a jego łapy stanęły dopiero gdy zauważył klatkę Jafara.
- Jeszcze nie podchodź – powtarzał sobie. Nie chciał, by znowu zaczepił go Białozór, a, zwłaszcza że tym razem miał ze sobą ziarenka maku. Przyglądał się tak klatce i wtedy zauważył, że były pieszczoch wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Był strasznie wymęczony. Nagle Bluszcz poczuł ten sam zapach, co ostatnio jak tam był. Otworzył szerzej oczy. Nikt nie wyleczył jego ojca! To przez to był taki słaby! Przecież wymioty w końcu doprowadzą go do śmierci! Schował gdzieś nasiona maku i ruszył przed klatkę ojca. Musiał coś zrobić z jego stanem. Więzień na samym początku nie zwrócił uwagi na jego przybycie, dopiero gdy Bluszcz się odezwał, Jafar lekko podniósł głowę.
- Hej tato – przywitał się i tak siedział, co jakiś czas się odzywając. Siedział i siedział, czekając na przybycie Białozora. Był pewien, że jednooki niedługo się zjawi, w końcu ktoś go poinformuje o odwiedzinach jednego z kociąt Jafara. Tak jak było ostatnio. I się nie mylił. Po jakimś czasie zauważył samotnika.
- Będzie dobrze – powiedział tylko do ojca i ruszył w stronę Białozora.
- Dzień dobry – przywitał się Bluszcz, gdy podszedł do jednookiego – Mój tata jest chory, a przez to również słaby – zaczął spokojnie arlekin, starając się opanować emocje – Jeśli dalej będzie chory, może to się źle dla niego skończyć.
- A skąd ty to możesz wiedzieć? – zapytał Białozór.
- Uczę się medycyny i mogę go wyleczyć... Naprawdę, musisz mi pozwolić.
- Ty nie będziesz mi mówił, co muszę robić.
- Ale naprawdę! Jeśli się go nie wyleczy, to niedługo umrze przez te wymioty – powiedział szybko Bluszcz, wskazując klatkę – Jest strasznie słaby... A... A ty raczej nie chcesz, by umarł... W końcu skończyłby się twoje pokazy i... I nie mógłbyś robić tego... Tego co tam robisz – powiedział. Przełknął głośniej ślinę. Miał wielką nadzieję, że jednooki się zgodzi. Inaczej przecież Jafar umrze!
Van podszedł powoli do klatki z więźniem, a arlekin za nim. Jafar dalej leżał w klatce, nie ruszając się za bardzo. Nieco się podniósł, dopiero gdy znów zebrało mu się na wymioty. Białozór przyglądał się pieszczochowi i w końcu spojrzał znów na Bluszcza.
- Możesz go wyleczyć – odparł chłodno – Ale nie myśl sobie, że zostaniesz tak sam – przywołał jednego z kotów i rozkazał mu pilnować syna Księżniczki.
- Dziękuję! – powiedział uradowany Bluszcz i jak najszybciej pobiegł po swoje zioła, a samotnik za nim. Złapał tyle, ile się dało, a resztę polecił wziąć nieznajomemu. Po niedługim czasie znów był na dole z roślinami. Otworzyli mu klatkę, oczywiście dalej obserwując z każdej strony i niebieski usiadł w progu. Jafar podniósł głowę i spojrzał na syna.
- Nie próbuj uciekać – miauknął uczeń tak cicho, by tylko Jafar usłyszał – Jesteś za słaby, nie dasz rady. A teraz przybliż się trochę do mnie – rozkazał i położył przed ojcem liście wierzby. Gdy ten już je żuł, niebieski zajął się resztą.
Grzebał w swoich ziołach, co chwilę mówiąc coś do siebie. Nikogo z rodzeństwa nie było w pokoju, więc samotność dość mocno mu dokuczała.
- ...mech, szczaw, pajęczyna, jałowiec, ogórecznik i... – wymieniał ostatnie zioła i nagle się zatrzymał. Przypomniało mu się coś bardzo ważnego – ...mak. Mak na ból – powiedział i wtedy go olśniło. Miał zanieść tacie coś na ból! Ostatnio widział go kilka, lub kilkanaście dni temu. Nie był pewny, często tracił poczucie czasu, większość dnia siedząc przy oknie i ziołach. Od razu się podniósł i złapał kilka ziarenek. Musiał jak najszybciej zanieść je Jafarowi! Tak szybko jak mógł, poszedł do miejsca, w którym trzymali jego ojca. Zszedł na dół i zatrzymał się w progu. Po chwili jednak ruszył dalej, a jego łapy stanęły dopiero gdy zauważył klatkę Jafara.
- Jeszcze nie podchodź – powtarzał sobie. Nie chciał, by znowu zaczepił go Białozór, a, zwłaszcza że tym razem miał ze sobą ziarenka maku. Przyglądał się tak klatce i wtedy zauważył, że były pieszczoch wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Był strasznie wymęczony. Nagle Bluszcz poczuł ten sam zapach, co ostatnio jak tam był. Otworzył szerzej oczy. Nikt nie wyleczył jego ojca! To przez to był taki słaby! Przecież wymioty w końcu doprowadzą go do śmierci! Schował gdzieś nasiona maku i ruszył przed klatkę ojca. Musiał coś zrobić z jego stanem. Więzień na samym początku nie zwrócił uwagi na jego przybycie, dopiero gdy Bluszcz się odezwał, Jafar lekko podniósł głowę.
- Hej tato – przywitał się i tak siedział, co jakiś czas się odzywając. Siedział i siedział, czekając na przybycie Białozora. Był pewien, że jednooki niedługo się zjawi, w końcu ktoś go poinformuje o odwiedzinach jednego z kociąt Jafara. Tak jak było ostatnio. I się nie mylił. Po jakimś czasie zauważył samotnika.
- Będzie dobrze – powiedział tylko do ojca i ruszył w stronę Białozora.
- Dzień dobry – przywitał się Bluszcz, gdy podszedł do jednookiego – Mój tata jest chory, a przez to również słaby – zaczął spokojnie arlekin, starając się opanować emocje – Jeśli dalej będzie chory, może to się źle dla niego skończyć.
- A skąd ty to możesz wiedzieć? – zapytał Białozór.
- Uczę się medycyny i mogę go wyleczyć... Naprawdę, musisz mi pozwolić.
- Ty nie będziesz mi mówił, co muszę robić.
- Ale naprawdę! Jeśli się go nie wyleczy, to niedługo umrze przez te wymioty – powiedział szybko Bluszcz, wskazując klatkę – Jest strasznie słaby... A... A ty raczej nie chcesz, by umarł... W końcu skończyłby się twoje pokazy i... I nie mógłbyś robić tego... Tego co tam robisz – powiedział. Przełknął głośniej ślinę. Miał wielką nadzieję, że jednooki się zgodzi. Inaczej przecież Jafar umrze!
Van podszedł powoli do klatki z więźniem, a arlekin za nim. Jafar dalej leżał w klatce, nie ruszając się za bardzo. Nieco się podniósł, dopiero gdy znów zebrało mu się na wymioty. Białozór przyglądał się pieszczochowi i w końcu spojrzał znów na Bluszcza.
- Możesz go wyleczyć – odparł chłodno – Ale nie myśl sobie, że zostaniesz tak sam – przywołał jednego z kotów i rozkazał mu pilnować syna Księżniczki.
- Dziękuję! – powiedział uradowany Bluszcz i jak najszybciej pobiegł po swoje zioła, a samotnik za nim. Złapał tyle, ile się dało, a resztę polecił wziąć nieznajomemu. Po niedługim czasie znów był na dole z roślinami. Otworzyli mu klatkę, oczywiście dalej obserwując z każdej strony i niebieski usiadł w progu. Jafar podniósł głowę i spojrzał na syna.
- Nie próbuj uciekać – miauknął uczeń tak cicho, by tylko Jafar usłyszał – Jesteś za słaby, nie dasz rady. A teraz przybliż się trochę do mnie – rozkazał i położył przed ojcem liście wierzby. Gdy ten już je żuł, niebieski zajął się resztą.
Wyleczeni: Bluszcz, Jafar
[1466 słów, trening medyka]
<Tato?>
[przyznano 29%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz