— Chrząszczu, twoim mentorem zostanie Traszka. — Miauknął Agrest i ogłosił zebranym kotom koniec ceremonii.
— Serio, zwiadowca? — Usłyszał głos brata. Szybko odsunął się, aby uniknąć kuksańca w bok. Mina Żagnicy zesmętniała, ale Chrząszcz jakoś bardzo się tym nie przejął. Kocur rozejrzał się w poszukiwaniu potencjalnego posiadacza tego imienia, okazało się jednak, że nie zajęło mu to długo. Z całego tłumu została jego matka, brat, i dwie kotki, z czego jedna już w podskokach do niego podbiegła.
— Chrząszcz, tak? — Zaćwierkała radośnie i jeszcze weselej pisnęła kiedy zmieszany srebrny kiwnął głową. — To świetnie! Jest dosyć wilgotno, prawda? Ale i tak pójdziemy pozwiedzać teren! Deszcz to nic takiego! Może zobaczymy jakieś ładne kwiatki po drodze, Chrząszczu?
— Może.
— No widzisz! Więc chodź!
Spojrzał na nią z ukosa, lecz zdecydował się nie komentować jej nieznośnej i zdecydowanie nadmiernej ekscytacji — zauważył już, że w Owocowym Lesie było sporo takich kotów. Podążył za Traszką do wyjścia z obozu.
— To nasza pierwsza lekcja, więc na razie tylko porozglądamy się po terenie! Ale nie martw się. — Zwróciła głowę w jego kierunku — Na następnym treningu nauczysz się więcej. Poza tym wiedza o naszym terytorium również jest przydatna!
Chrząszcz skinął łebkiem. Zgadzał się ze swoją mentorką.
— Większość terenów Owocowego Lasu stanowią sady. — Miauknęła Traszka. — Właściwie to chyba sama nazwa to podpowiada! Ale mimo tego nasze terytorium to nie tylko las z jabłkami czy tam śliwami, sporą część zajmuje też Rozlewisko. To jedno z najbardziej oddalonych od obozu obszarów, zaraz po Śmietnisku. Właśnie tam idziemy! O resztę miejsc zahaczymy w powrocie. Dobrze?
— Yhm. — Zgodził się Chrząszcz, uważnie rozglądając się po terenie. Po chwili poczuł szturchanie w bark.
— Widzisz to spróchniałe drzewo? Tam obok rzeki. To znak, że zbliżamy się do Rozlewiska. Jest mostem nad strumieniem i częstym miejscem treningów. — Posłała mu promienny uśmiech. — Uważaj, jest śliskie, łatwo się na nim wywrócić i wpaść do wody.
— Rozumiem.
Luźnym truchtem podbiegli do Konającego Buku.
— Pójdź pierwszy, jak coś się stanie to będę mogła ciebie złapać.
Pokiwał łebkiem i nieufnie postawił łapę na wilgotnej powierzchni drewna, kurczowo wczepiając w nie pazurki. Przeszedł kilka szybkich kroków i już był po drugiej stronie rzeki. Posłał Traszce wesoły grymas, który prawdopodobnie miał być uśmiechem. Ta jednak nie wydawała się być tak zniesmaczona jak inne koty i odwzajemniła uśmiech.
— No więc jesteśmy! Pewnie Witka nie pozwala wam się brudzić, co? Zawsze ma takie czyste futerko… problem w tym, że z Rozlewiska nie ma jak wyjść bez plamy błota.
— Możemy pójść skrajem.
— To nie byłaby wtedy taka zabawa! — Zaśmiała się. — Jak będziesz zwiadowcą, to brud nie będzie mógł ci przeszkadzać, może i nie masz najgorzej kryjącej sierści, ale z doświadczenia wiem, że błoto maskuje najlepiej. — Poklepała go po głowie — Najwyżej umyjemy ci łapy w jakimś płytszym strumyku, co ty na to? — Właściwie to Traszka nie czekała na odpowiedź — od razu weszła w błoto. Chociaż tyle, że nie najgłębsze, mniej więcej do końca palców — Podnoś wysoko nogi, będzie ci łatwiej!
Chrząszcz skrzywił się, słysząc mlaskania błota kiedy po nim stąpał. Zauważył jednak, że Traszka wybrała krótszą drogę, i że za chwilę powinni wydostać się z bagna. Prychnął pod nosem i wytarł łapy w wilgotną trawę, częściowo pozbywając się tego okropnego błociska.
— Już po wszystkim!
— …
— Oj no nie marudź! Nie jesteś wcale aż tak brudny!
— Właśnie, że jestem — warknął oschle.
Traszka mruknęła coś pod nosem ze smutkiem.
Kremowy wzdrygnął się z irytacją. Wiedział, że nie chciała źle, ale miał to gdzieś. Powinna być odpowiedzialna, a nie była. Można powiedzieć, że go rozczarowała. Chrząszcz dał sobie mentalnego plaskacza, nie powinien tak mówić o nieco zbyt energicznym kocie.
— Idziemy teraz do Śmietniska?
— Tak! — Rozweseliła się kotka. - To niedaleko.
— Okej.
Potruchtała z podniesionym ogonem, patrząc przed siebie. Minęło kilkanaście minut, aż Chrząszcz usłyszał okrzyk Traszki.
— Widzisz? Jest tutaj! To całkiem dziwne miejsce, dwunożni zostawiają tutaj łapy potworów i czasem ich ciała. — Bąknęła. — Przyznam, że ma niepokojącą aurę, ale to nic! To miejsce to tylko taka ciekawostka, raczej z niego nie korzystamy. Oprócz szczurów nie ma tutaj dobrej zwierzyny… a same szczury zazwyczaj są na coś chore.
Kiwnął głową. Rozejrzał się po wrakach potworów.
— Wracamy już? — spytała się go Traszka.
— Możemy.
Tym razem kotka obrała trasę brzegiem rozlewiska, najwidoczniej nieco skrzywdzona gniewem Chrząszcza.
— Kolejnym punktem na liście jest Upadła Gwiazda. — Miauknęła, asekurując Chrząszcza na Konającym Buku. — Romantyczne miejsce! Atmosfera wokół niej jest… niezwykła. Szczególnie wieczorami przy zachodach słońca! — Rozmarzyła się. — Oh, koty w twoim wieku też często się tam spotykają, nie tylko na randki czy coś.
— …Rozumiem. — Mruknął nieco zażenowany.
Traszka skręciła lekko na prawo i truchtem pobiegła w kierunku mniejszego skupiska drzew. Chrząszcz ruszył za nią. Był już zmęczony, ale przecież musiał obejrzeć terytorium. Dotychczas jego jedyne spacery poza żłobek były krótkie — jedynie wychodził przed kociarnie, aby pooglądać ptaki.
W końcu dotarli do wraku dziwnego, olbrzymiego przedmiotu.
— To tutaj! — Miauknęła Traszka. Zerknęła na zadyszanego ucznia. — Wracamy już do obozu.
— Przecież mogę jeszcze… — Oburzył się, ale zamknął pysk. To była jego mentorka, musiał się jej słuchać. — Dobrze.
— Spokojnie, do Lasku pójdziemy jutro na trening, nie stracisz za wiele.
Kiwnął głową.
— Wracamy?
— Okej. — Mruknął kremowy.
— Serio, zwiadowca? — Usłyszał głos brata. Szybko odsunął się, aby uniknąć kuksańca w bok. Mina Żagnicy zesmętniała, ale Chrząszcz jakoś bardzo się tym nie przejął. Kocur rozejrzał się w poszukiwaniu potencjalnego posiadacza tego imienia, okazało się jednak, że nie zajęło mu to długo. Z całego tłumu została jego matka, brat, i dwie kotki, z czego jedna już w podskokach do niego podbiegła.
— Chrząszcz, tak? — Zaćwierkała radośnie i jeszcze weselej pisnęła kiedy zmieszany srebrny kiwnął głową. — To świetnie! Jest dosyć wilgotno, prawda? Ale i tak pójdziemy pozwiedzać teren! Deszcz to nic takiego! Może zobaczymy jakieś ładne kwiatki po drodze, Chrząszczu?
— Może.
— No widzisz! Więc chodź!
Spojrzał na nią z ukosa, lecz zdecydował się nie komentować jej nieznośnej i zdecydowanie nadmiernej ekscytacji — zauważył już, że w Owocowym Lesie było sporo takich kotów. Podążył za Traszką do wyjścia z obozu.
— To nasza pierwsza lekcja, więc na razie tylko porozglądamy się po terenie! Ale nie martw się. — Zwróciła głowę w jego kierunku — Na następnym treningu nauczysz się więcej. Poza tym wiedza o naszym terytorium również jest przydatna!
Chrząszcz skinął łebkiem. Zgadzał się ze swoją mentorką.
— Większość terenów Owocowego Lasu stanowią sady. — Miauknęła Traszka. — Właściwie to chyba sama nazwa to podpowiada! Ale mimo tego nasze terytorium to nie tylko las z jabłkami czy tam śliwami, sporą część zajmuje też Rozlewisko. To jedno z najbardziej oddalonych od obozu obszarów, zaraz po Śmietnisku. Właśnie tam idziemy! O resztę miejsc zahaczymy w powrocie. Dobrze?
— Yhm. — Zgodził się Chrząszcz, uważnie rozglądając się po terenie. Po chwili poczuł szturchanie w bark.
— Widzisz to spróchniałe drzewo? Tam obok rzeki. To znak, że zbliżamy się do Rozlewiska. Jest mostem nad strumieniem i częstym miejscem treningów. — Posłała mu promienny uśmiech. — Uważaj, jest śliskie, łatwo się na nim wywrócić i wpaść do wody.
— Rozumiem.
Luźnym truchtem podbiegli do Konającego Buku.
— Pójdź pierwszy, jak coś się stanie to będę mogła ciebie złapać.
Pokiwał łebkiem i nieufnie postawił łapę na wilgotnej powierzchni drewna, kurczowo wczepiając w nie pazurki. Przeszedł kilka szybkich kroków i już był po drugiej stronie rzeki. Posłał Traszce wesoły grymas, który prawdopodobnie miał być uśmiechem. Ta jednak nie wydawała się być tak zniesmaczona jak inne koty i odwzajemniła uśmiech.
— No więc jesteśmy! Pewnie Witka nie pozwala wam się brudzić, co? Zawsze ma takie czyste futerko… problem w tym, że z Rozlewiska nie ma jak wyjść bez plamy błota.
— Możemy pójść skrajem.
— To nie byłaby wtedy taka zabawa! — Zaśmiała się. — Jak będziesz zwiadowcą, to brud nie będzie mógł ci przeszkadzać, może i nie masz najgorzej kryjącej sierści, ale z doświadczenia wiem, że błoto maskuje najlepiej. — Poklepała go po głowie — Najwyżej umyjemy ci łapy w jakimś płytszym strumyku, co ty na to? — Właściwie to Traszka nie czekała na odpowiedź — od razu weszła w błoto. Chociaż tyle, że nie najgłębsze, mniej więcej do końca palców — Podnoś wysoko nogi, będzie ci łatwiej!
Chrząszcz skrzywił się, słysząc mlaskania błota kiedy po nim stąpał. Zauważył jednak, że Traszka wybrała krótszą drogę, i że za chwilę powinni wydostać się z bagna. Prychnął pod nosem i wytarł łapy w wilgotną trawę, częściowo pozbywając się tego okropnego błociska.
— Już po wszystkim!
— …
— Oj no nie marudź! Nie jesteś wcale aż tak brudny!
— Właśnie, że jestem — warknął oschle.
Traszka mruknęła coś pod nosem ze smutkiem.
Kremowy wzdrygnął się z irytacją. Wiedział, że nie chciała źle, ale miał to gdzieś. Powinna być odpowiedzialna, a nie była. Można powiedzieć, że go rozczarowała. Chrząszcz dał sobie mentalnego plaskacza, nie powinien tak mówić o nieco zbyt energicznym kocie.
— Idziemy teraz do Śmietniska?
— Tak! — Rozweseliła się kotka. - To niedaleko.
— Okej.
Potruchtała z podniesionym ogonem, patrząc przed siebie. Minęło kilkanaście minut, aż Chrząszcz usłyszał okrzyk Traszki.
— Widzisz? Jest tutaj! To całkiem dziwne miejsce, dwunożni zostawiają tutaj łapy potworów i czasem ich ciała. — Bąknęła. — Przyznam, że ma niepokojącą aurę, ale to nic! To miejsce to tylko taka ciekawostka, raczej z niego nie korzystamy. Oprócz szczurów nie ma tutaj dobrej zwierzyny… a same szczury zazwyczaj są na coś chore.
Kiwnął głową. Rozejrzał się po wrakach potworów.
— Wracamy już? — spytała się go Traszka.
— Możemy.
Tym razem kotka obrała trasę brzegiem rozlewiska, najwidoczniej nieco skrzywdzona gniewem Chrząszcza.
— Kolejnym punktem na liście jest Upadła Gwiazda. — Miauknęła, asekurując Chrząszcza na Konającym Buku. — Romantyczne miejsce! Atmosfera wokół niej jest… niezwykła. Szczególnie wieczorami przy zachodach słońca! — Rozmarzyła się. — Oh, koty w twoim wieku też często się tam spotykają, nie tylko na randki czy coś.
— …Rozumiem. — Mruknął nieco zażenowany.
Traszka skręciła lekko na prawo i truchtem pobiegła w kierunku mniejszego skupiska drzew. Chrząszcz ruszył za nią. Był już zmęczony, ale przecież musiał obejrzeć terytorium. Dotychczas jego jedyne spacery poza żłobek były krótkie — jedynie wychodził przed kociarnie, aby pooglądać ptaki.
W końcu dotarli do wraku dziwnego, olbrzymiego przedmiotu.
— To tutaj! — Miauknęła Traszka. Zerknęła na zadyszanego ucznia. — Wracamy już do obozu.
— Przecież mogę jeszcze… — Oburzył się, ale zamknął pysk. To była jego mentorka, musiał się jej słuchać. — Dobrze.
— Spokojnie, do Lasku pójdziemy jutro na trening, nie stracisz za wiele.
Kiwnął głową.
— Wracamy?
— Okej. — Mruknął kremowy.
***
— To był dłuuuugi dzień, prawda? — Zagadała Traszka, wchodząc do obozu ze swoim podopiecznym.
— Yhm.
— Co podobało ci się najbardziej?
— Nie wiem.
Zatrzymali się na środku obozu.
— Robiłeś już swoje legowisko?
— Nie miałem czasu.
Czarna uśmiechnęła się szeroko.
— Pomogę ci! To dosyć proste, ale trzeba to dobrze zrozumieć!
Podeszli razem do drzewa uczniów.
— Ja lubię sobie zrobić mocny i gruby „mostek” z patyków, potem jest go łatwiej urządzić, przynieś tutaj kilka!
***
Chrząszcz już wcześniej nie miał siły do niczego. To głupie legowisko tylko spotęgowało to uczucie. Opadł na nie bezwładnie. Dlaczego nie mogli spać na ziemi? Prychnął cicho i zamknął oczy.
[1001 słów]
[przyznano 20%]
[przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz