Mimo tego, że Mroczna Gwiazda nie przychodził do niego we snach, nie przerwał swoich rozmów z kocurem. Mówił do ziemi, do jego szczątków, wiedząc że musiał tego słuchać. Był uparty. Ta cecha była jego chlubą jak i piętnem, więc zmarły doskonale musiał zdawać sobie sprawę, że nie odpuści. O nie. Gdy coś sobie postanowił, tak musiało już być. Czy robił mu to po złości? Prawdopodobnie tak. Uznawał, że skoro duch milczał, miał powód. A on doskonale znał ojca i wiedział o co mogło mu chodzić. I mu się to nie podobało.
Nie zamierzał w końcu o nim zapomnieć. O nie... To on był tym, który dał mu życie i teraz nie było mowy, aby uciekał od swoich rodzicielskich obowiązków, nawet jeśli sam był już starcem. W głębi duszy jednak wciąż pozostawał jego synem. Dlatego też zaczepiał ducha na każdy możliwy sposób.
A to modlitwy ku jego chwale, rytuały mające na celu zwrócić jego uwagę i ugłaskać jego ego, po głupie komentarze nad jego grobem, jak gdyby liczył na to, że ten jakoś zareaguje.
Ojciec jednak był mocnym przeciwnikiem i znosił to wszystko w milczeniu. Frustrowało go to. Wręcz łaknął jego głosu, jego obecności, spojrzenia i tego pacania go po brodzie...
Wszystko co dobre i co złe to był on. Cały ból i radość jaka go spotkała to dzięki niemu. I co? Milczał przez te księżyce, gdy świętował swoją potęgę wraz z Jastrzębią Gwiazdą? Miał go w nosie? O nie... On nie miał zamiaru dać o sobie zapomnieć.
Położył się na grobie, czuwając na nim przez jakiś czas i wyobrażając sobie, że ojciec tu był. Chciał, aby tu był. Niestety... ciężko było odwzorować stan, w którym ktoś martwy był żywy.
Gdy zachmurzyło się i było wiadome, że zaraz lunie deszcz, wstał i udał się na spotkanie kultu. Być może to był jego ostatni czas jako mistrza. Będzie musiał odejść w końcu do starszyzny.
Westchnął ciężko. Nie podobało mu się to ani trochę.
***
Odprawiał kolejny mroczny rytuał nad zwłokami zabłąkanego samotnika, podarowując tą esencję życia swojemu ojcu. Gdy mordował ku jego chwale, łapała go dziwna ekstaza. Wręcz ujawniało się jego szaleństwo, które z czasem przybrało tylko na sile. Gdy wiatr się zmógł, a deszcz mocniej chlusnął go po pysku, nie przestawał modlić się do Mrocznej Puszczy.
— ... I obyście starli w pył Klan Gwiazdy! Niech Mroczna Gwiazda króluje po wsze czasy! Niech wraz z Jastrzębią Gwiazdą poprowadzi was ku wojnie, którą wygracie! Niech opadnie granica pomiędzy naszymi światami i zapanuje chaos! Niech Klan Gwiazdy spłonie! Niech ich duszę zgasną! Chwała Mrocznej Puszczy! — rozległ się pierwszy grzmot, jak gdyby te słowa nie spodobały się zmarłym na Srebrnej Skórze. Zaśmiał się szaleńczo. — Co ja słyszę? Nasi "bogowie" niezadowoleni z mych słów? Ale taka prawda! Może i zabiliście Szakalą Gwiazdę, ale nasz kult przetrwał! Przetrwa wszystko! Nawet wasze pioruny! Nigdy nie wygracie! Zgaśniecie! Zgaśniecie, a Mroczna Puszcza zatriumfuje! Nie przestraszycie nas swoimi piorunami! Jesteście słabi, słabi! — gdy ostatnie słowo padło, ujrzał błysk i poczuł przerażający ból, który rozszedł się po jego ciele.
Czy w taki sposób zmarła Szakala Gwiazda? Poczuła jak jej serce staje? Jak sierść staje dęba od elektryczności, która przebiegła przez jej ciało? Wydał ostatni dech i opadł na ziemię. Przerażeni kultyści uciekli, kiedy go spowiła ciemność.
"Nie należy igrać z duchami..." czyjeś bure bezgwiezdne futro znalazło się tuż obok niego, wbijając się pazurami boleśnie w jego niematerialną duszę. Widział gorejące pomarańczą oczy, które przeszywały go na wylot, gdy ogarnął z przerażeniem, że nie był już na terenie Klanu Wilka, a w innym, obcym miejscu. Mroczna Puszcza... Czy on... Umarł?
"Zaprowadzę cię do niego, zbłąkana owieczko".
To ostatnie co usłyszał od nieznajomego, gdyż po chwili znalazł się w innej części lasu, a jego wzrok napotkał błękitny wzrok ojca. Ta szrama, ten chłód i ten grymas na jego pysku, że go tu widział. To bez dwóch zdań był on.
Uśmiechnął się do niego.
Był przeszczęśliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz