Jego imię było wyjątkowo niebrzydkie, a to, że matka mianowała go w pierwszej kolejności, uznał za swego rodzaju wyróżnienie. Za to słysząc, jak od teraz będzie mógł zwracać się do brata, starał się ze wszystkich sił nie wybuchnąć śmiechem na oczach całego klanu. Pustka? No, nie mógł zaprzeczyć, liliowy nie za wiele miał we łbie, ale żeby liderka tak otwarcie o tym mówiła?
Dziwił go uśmiech Szepczącego. Podobała mu się ta jawna kpina z jego głupoty? Zresztą, nie Srebrnemu było oceniać upodobania brata. On sam po prostu zaakceptował swój nowy los, żegnając się z okrutną niewolą i witając nowe, jego zdaniem znaczne lepsze, życie.
Starał się spędzić noc w prostym siadzie, choć ciężko mu było nie poruszać co jakiś czas łapami, by te nie odmarzły mu od grubej warstwy śniegu, w jakiej przyszło im tkwić. Co jakiś czas zerkał na brata, by upewnić się, że to chucherko nie wykwitowało.
Spoglądał raz po raz na rozgwieżdżone niebo, wspominając słowa niektórych klanowiczów o zamieszkujących Srebrną Skórę zmarłych. I co, miał wierzyć, że patrzy teraz na niego przykładowo jego rodzeństwo? Albo ciotka, którą znał dosyć krótko, ale chociaż miał okazję ją poznać, nie to, co tą drugą, Pasikonikowy Nów, która zaginęła w czasie mającej miejsce przed jego narodzinami wojny, i nie wiadomo, co się z nią dokładnie stało. Dopiero teraz doznał olśnienia, że prawdopodobnie otrzymał po niej swój drugi człon.
Po raz kolejny przeorał łapą w śniegu. Oby była dobrą wojowniczką, bo nie chciał być kojarzony z kimś nieogarniętym.
Obserwował całą noc otoczenie, walcząc z sennością sklejająca mu powieki. Marzyło mu się iść do nowego legowiska i porządnie się zdrzemnąć. A potem wyjść na jakieś polowanie, po raz pierwszy sam, bez jakiejkolwiek przylepy na ogonie.
W końcu pierwsze promienie słońca wychyliły się zza linii horyzontu. Za sobą usłyszał nagły gwar rozmów, ledwo co rozbudzonych kotów. Zerknął z uśmiechem na Szepczącego, gdy pierwszy patrol opuścił granicę obozu, pozwalając im odezwać się po tak długim czasie milczenie.
— No i witaj, słodka wolności — wymamrotał sam do siebie, z zadowoleniem kierując się do nowego miejsca spania.
Dziwił go uśmiech Szepczącego. Podobała mu się ta jawna kpina z jego głupoty? Zresztą, nie Srebrnemu było oceniać upodobania brata. On sam po prostu zaakceptował swój nowy los, żegnając się z okrutną niewolą i witając nowe, jego zdaniem znaczne lepsze, życie.
Starał się spędzić noc w prostym siadzie, choć ciężko mu było nie poruszać co jakiś czas łapami, by te nie odmarzły mu od grubej warstwy śniegu, w jakiej przyszło im tkwić. Co jakiś czas zerkał na brata, by upewnić się, że to chucherko nie wykwitowało.
Spoglądał raz po raz na rozgwieżdżone niebo, wspominając słowa niektórych klanowiczów o zamieszkujących Srebrną Skórę zmarłych. I co, miał wierzyć, że patrzy teraz na niego przykładowo jego rodzeństwo? Albo ciotka, którą znał dosyć krótko, ale chociaż miał okazję ją poznać, nie to, co tą drugą, Pasikonikowy Nów, która zaginęła w czasie mającej miejsce przed jego narodzinami wojny, i nie wiadomo, co się z nią dokładnie stało. Dopiero teraz doznał olśnienia, że prawdopodobnie otrzymał po niej swój drugi człon.
Po raz kolejny przeorał łapą w śniegu. Oby była dobrą wojowniczką, bo nie chciał być kojarzony z kimś nieogarniętym.
Obserwował całą noc otoczenie, walcząc z sennością sklejająca mu powieki. Marzyło mu się iść do nowego legowiska i porządnie się zdrzemnąć. A potem wyjść na jakieś polowanie, po raz pierwszy sam, bez jakiejkolwiek przylepy na ogonie.
W końcu pierwsze promienie słońca wychyliły się zza linii horyzontu. Za sobą usłyszał nagły gwar rozmów, ledwo co rozbudzonych kotów. Zerknął z uśmiechem na Szepczącego, gdy pierwszy patrol opuścił granicę obozu, pozwalając im odezwać się po tak długim czasie milczenie.
— No i witaj, słodka wolności — wymamrotał sam do siebie, z zadowoleniem kierując się do nowego miejsca spania.
***
Nie nacieszył się za bardzo swoją wolnością.
Od momentu zgromadzenia wolał nie widzieć się z bratem, jednak kiedy jego najwspanialsza mateczka na świecie wymyśliła sobie karę godną pożałowania, został zmuszony do spędzania czasu z liliowym w tych okropnych, ograniczających dostęp do świata tunelach. Niech im się to najlepiej na łeb zawali, a żeby Różana Przełęcz miała ich na sumieniu. Już dwójkę kociąt straciła i jak widać, w ogóle nie wyniosła z tego żadnych wniosków.
— Ruszajmy braciszku, czeka nas cały dzień ciężkiej pracy tylko i wyłącznie z twojej winy — rzucił od niechcenia, patrząc z utęsknieniem na wyjście z obozu. Nie tak dawno mógłby sobie po prostu stąd iść, a teraz inni wojownicy byli zmuszeni tracić swój cenny czas na pilnowanie jego poczynań.
— Nie mojej, a tamtej bandy i co najwyżej naszej matki. Poza tym to ty na mnie nagada...
— Ci, ci, ci — wymamrotał, bijąc go lekko ogonem po nosie. — Już spokojnie Szepczusiu. Proszę nie obrażać mojej ukochanej przyjaciółki i jej braciszka, tylko i wyłącznie ty tu zawiniłeś, bo to ty byłeś niegrzeczny. Ja jedynie pilnowałem sprawiedliwości — zapewnił, kryjąc się zaraz to w tunelach. Nie było to bezpieczne miejsce gdy miał być tu z bratem, bo miał ograniczoną przestrzeń do ucieczki.
<Szept?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz