Nie mógł uwierzyć w słowa Błysk. Jak to jego dzieci, miały już zostać uczniami? Przecież w Owocowym Lesie, kociaki zaczynały szkolenie od sześciu księżyców! Jego młode oczywiście były zadowolone, już się podekscytowały treningami i swoimi mentorami. On jednak... nie był z tego zadowolony. Tak samo jak Zięba, która machała niezadowolona ogonem.
- A jeśli coś im się stanie? Ja wiem, że nas życie nie oszczędziło i musieliśmy dorosnąć szybciej, ale... nasze kocięta? - Spojrzała na niego tak, jakby miał coś zrobić.
Nie wiedział jednak co. Błysk teraz była liderką, a z tego co się niedawno zorientował - jego ciotką. Ciekawiło go, czy Szyszka się z nią podzieliła tą wiedzą. Zapewne nie, bo ta raczej nie trzymałaby go tu dłużej.
- Wiem... - westchnął tylko. - Ale nie martw się, postaram się mieć ich na oku. - Wskazał małe kuleczki.
***
Wracał z polowania, kiedy nagle ktoś skoczył mu na grzbiet. Ból jaki go przeszył sprawił, że zachwiał się i upadł na ziemię. Uniósł głowę, wypuszczając piszczkę z pyska. Komar. No tak... oczywiście. Sądził, że o nim zapomniał, lecz wcale tak nie było.
- Widziałem, że nie podoba ci się decyzja Błysk.
Nie miał pojęcia do czego to zmierzało, ale nie podobał się ten jego szeroki uśmiech. Wstał, lecz poczuł, że z jego barkiem coś jest nie tak, skrzywił się.
- Jeszcze raz tak zrób, a wyrwę ci ogon - syknął.
- Tak? Tak jak twój tatuś Pędrakowi łapę?
Zamarł. Przeklnął pod nosem. Jak on go nie znosił.
- Czego chcesz? - miauknął tylko, chcąc mieć za sobą tą rozmowę.
- Ja właśnie przychodzę w jego imieniu. Wiesz... Coś mu dolega, a Niezapominajka uważa, że jego czas jest policzony. Chciał, abyś go odwiedził ten ostatni raz.
Przeszedł mu po grzbiecie dreszcz. Jak to...? Przecież starszy nigdy nie był zadowolony, kiedy pojawiał się w zasięgu jego wzroku. Czy może już tak oszalał, że uważa go za Czermienia i go przeklnie? Nie miał zamiaru tam iść, lecz Komar by mu tego nie odpuścił.
- Dobra - miauknął tylko i skierował kroki w stronę obozu.
***
Pędrak wyglądał żałośnie. Jego klatka piersiowa ledwo co się unosiła. Widać było, że nie zostało mu dużo życia. Po co właściwie tu przychodził? Czuł, że to nie skończy się dobrze.
Widząc jak wchodzi, kocur skrzywił pysk.
- Jesteś... - wyharczał.
No dobra, nie spodziewał się, że naprawdę po niego posłał. Sądził, że to nieśmieszny żart niebieskiego wojownika.
Usiadł tylko, milcząc. Co miał niby powiedzieć?
- Wiem coś ty za jeden. Wiem... co zrobiłeś tej kotce... Oni nie widzą tego. - Kocur powoli się uniósł na łapy. - Pamiętasz smak mojej łapy? Do dziś to mi się śni, w kółko i w kółko. A ty wróciłeś. Nie zostało mi już dużo czasu... Dlatego... Zrobię to... to co zawsze chciałem.
Starszy ostatkiem sił rzucił się na niego, wbijając swoje kły w jego łapę. Wrzasnął, próbując go z siebie zrzucić, ale jego uścisk szczęk był mocny.
- Co tam się dzieję? - rozległy się głosy z zewnątrz, a czyjś parszywy głos odpowiedział.
- Nic takiego, to Pędrak. Biedak cierpi - To Komar.
Co tu się działo?!
Upadł na ziemię, a jego instynkt odpowiedział sam; kopnął kocura w brzuch, powodując, że ten odczepił się od jego ciała, wypluwając krew. Obserwował jak wije się w konwulsjach, a następnie przestaje się ruszać.
Zabił go.
Stał tak, dysząc i patrząc na nieruchomego starszego. O rany... przecież... przecież... Rozejrzał się za drogą ucieczki, lecz niczego nie dostrzegł. Było stąd tylko jedno wyjście, wyjście przed obliczę tych wszystkich kotów.
Siedział tam, jak słup, próbując wymyślić wyjście z tej sytuacji. Na Gwiazdy! Nie chciał przecież go zabić! Łapa go piekła, ale będzie żył... O czym on myślał!
Wmurowało go w ziemię, nawet nie odezwał się, gdy Komar go trącił w ranną łapę, a go przeszył ból.
- No chodź. Nikogo nie ma na zewnątrz - zapewniał.
Nie wierzył mu. Bał się. Tak bardzo bał. Niemożliwe, że nikogo nie było. Stali tam, czekali, chcieli zobaczyć kto wyjdzie. A jak już opuści to miejsce, zobaczą Pędraka. Martwego. Połączą kropki. Błysk dostrzeże kim był. Zabiją go, wygnają. Umrze w samotności...
- No rusz się - Kocur popchnął go, co nieco go wyrwało z myśli.
Nie chciał opuszczać tego miejsca. Ani robić kroku ku światłu. Pokręcił głową.
- Eh... Normalnie jak kocię. I ty się nazywasz wojownikiem? Ruchy!
Ruszył. Powoli wyglądając na zewnątrz. Nie było nikogo przed wejściem. Nikt nie dostrzegł, że właśnie opuścił miejsce zbrodni. Szedł za Komarem, który prowadził go wgłąb terenów. Łapa bolała bardziej, ale on szedł. Musiał. Aby tylko nikt nie wpadł na jego trop.
- Czekaj tu - polecił znikając za ogrodzeniem.
Patrzył na krew na swojej łapie. Jak to się stało? To było tylko kopnięcie... śmiertelne. Był potworem. Maszyną do zabijania, tak jak mówił Komar, tak jak chciał ojciec. Łzy spłynęły mu po policzkach. Jak teraz spojrzy Ziębie w pysk? A swoim kociaką? Przecież to się wyda! Nie było szans na odkupienie. To był wypadek, wypadek.
Czyjeś łapy zajęły się jego skaleczeniem. Nie znał kotki. Była chyba samotniczką. Nastawiła mu bark i odeszła w swoją stronę, miaucząc coś do siebie. Czemu nie poszli do Niezapominajki? Czemu wmieszana w to była jakaś obca? Co tu się działo?
- No i jak się czujesz? - zapytał Komar, tak jakby przed chwilą nie zrobił czegoś niewybaczalnego.
- J-ja... n-n-nie za-zabiłem go...
- Zabiłeś. - Te słowa były niczym zimna woda, wylana mu na głowę.
Złapał głębszy oddech, jak tonący, chwytający ostatnie powietrze przed spotkaniem z ciemną tonią.
- Zabiłeś, ale nikt się nie dowie.
Spojrzał na niego zaskoczony. Jak to?
- Pędrak i tak miał już umrzeć. Niezapominajka znajdzie go martwego i tyle. Nie ugryzłeś go, tylko kopnąłęś, nie ma śladów. Dziwna śmierć, tyle.
Tyle? Co on właściwie mówił?! Przecież chronił go! Mordercę! Komar był nienormalny! Jak miał o tym zapomnieć, gdy to zrobił? Zabił.
- Ja... ja... nie chcę...
- Na to już za późno. Ogarnij się - westchnął. - Taki stary a ryczy. Koszmar. Nie rób niczego głupiego - to powiedziawszy odszedł, zostawiając go samego pod ogrodzeniem.
Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Może sen przyniesie mu ukojenie?
***
Sen nie przyniósł tego czego oczekiwał. Właśnie szedł, szedł targany emocjami przez tereny niczyje. Zostawił za sobą Owocowy Las. Nie zamierzał odchodzić. Wróci. Ma dzieci, partnerkę... nie mógł ich tak zostawić jak tchórz. Mimo wszystko musiał tam dotrzeć.
Pewnie się zmartwili jego zniknięciem. Czuł jednak, że Komar wymyślił jakąś bajeczkę, w którą uwierzyli i tak naprawdę nikt się tym nie przejął. A on? On szedł dalej...
***
Samotne drzewo na polanie. Tak dawno tutaj nie był. To był ostatni raz, kiedy ich widział. Swoich rodziców. Jeden z nich leżał zakopany tuż pod jego łapami. Wrzasnął jak ranne zwierzę, uderzając łapami o ziemię.
- Dlaczego?! Dlaczego ty?! Czemu nie oddałeś mnie Kukułce?! Mogłeś podrzucić pieszczochom! Czemu mnie wychowałeś! Nienawidzę cię! Nienawidzę! Niszczysz mi życie nawet po śmieci! Daj mi spokój! Słyszysz?!
Cisza. Na co on liczył? Po śmierci nic nie ma. Mimo to, emocje opadły, gdy to zrobił.
Oparł się o drzewo i zapatrzył na horyzont, gdzie majaczyły domy Wyprostowanych. Obserwował jak słońce zachodzi, a czyjaś sylwetka siada tuż obok niego.
Zdziwiony zwrócił pysk w stronę Kukułki.
- Wróciłeś... - powiedziała tylko.
Zestarzała się. Widział to po jej pysku. Jej sierść straciła blask. Zacisnął zęby. Wiedział, że i na nią przyjdzie pora.
- Wróciłeś... - powtórzyła. - Kim w końcu jesteś?
Zapatrzył się na swoje łapy.
- Ja... Starałem się być Krzemieniem. Wychodziło mi to. Mam... partnerkę i dzieci. Byłem szczęśliwy. Ale...
- Ale?
- Zabiłem... niewinnego kota. On... zaatakował mnie, bo myślał, że jestem... nim... - Pociągnął nosem.
- A jesteś nim? Pamiętasz co ci mówiłam? To ty decydujesz czy krzemień rozpali ogień, który wszystko strawi. Jedna iskra...
- Jedna iskra... - Zadrżał. - Czy to była ona? - Spojrzał na nią zaniepokojony.
Wzruszyła ramionami.
No tak. Skąd mogła to wiedzieć? Minęło tyle czasu, nie znali się tak dobrze jak wcześniej.
- Mój czas się również zbliża. Nie umrę jednak ze starości, to wstyd dla samotnika.
Jej słowa go zaciekawiły. Spojrzał na nią zaskoczony. Co miała na myśli?
- Nornica... - To jedno słowo sprawiło, że sierść stanęła mu dęba.
- Ona? Doszła do władzy? Jak... - Jego pysk został zatkany przez puchatą kitę.
- Odejdź. Wróć do swojego domu i zapomnij o mnie. Miasto nie jest już twoim domem. To co się tu dzieję, nie zmienisz tego. - Wstała i ostatni raz spojrzał w jej zielone oczy, które po niej odziedziczył.
Zniknęła.
Poczuł jak łzy ponownie moczą jego futro. Ojciec w takiej chwili dałby mu pewnie w pysk. Był taki słaby... taki... delikatny... chociaż był mordercą. Postanowił posłuchać matki. Wrócił do Owocowego Lasu, zapomniał o tym co się stało przy drzewie. O pożegnaniu i ostatnich słowach. Mimo to nie mógł zapomnieć o Nornicy i tym, że jej rządy mogą im zaszkodzić.
Wyleczony: Krzemień
ale odwaliłeś Krzemień
OdpowiedzUsuń