Wtuliła się w bure, miękkie futro, już nawet zapomniała jakie ono było w dotyku... Przymknęła ślepia, cały czas próbując jednak coś powiedzieć, wyjaśnić. Nie była jednak w stanie, myśli kotłowały się w głowie szylkretki, tworząc niejednolity bałagan, chaos, z którego nawet nie potrafiła wybrnąć. Czuła się brudna po tym, co zrobiła. Niegodna jego towarzystwa. Współczucia.
Szczególnie, że to nie był pierwszy raz.
Zabiła kilka razy, tym członków własnego klanu.
Po morderstwie Bursztynowego Pyłu... przestała liczyć swoje ofiary. Wszystko wyglądało tak samo, ojciec dawał jej wcześniej znać, gdzie ma przyjść a później... reszta sama się toczyła.
Mimowolnie po jej grzbiecie przeszedł dreszcz, gdy w uszach rozbrzmiał wyimaginowany głos rudego kocura.
Tyle czasu minęło, od kiedy była spokojna a teraz... teraz wystarczyło, że w jej życiu znowu pojawił się on. Na kilka długich uderzeń serca zapomniała o całym okrucieństwie, jakie ją spotkało, o koszmarach, które nie pozwalały jej odpocząć.
Otworzyła pyszczek, wtulając się jeszcze bardziej w ciemną sierść.
Chciała mu to powiedzieć, wyznać, jednak zamiast słów, wydobyła z siebie tylko ciche stęknięcie.
Wróbelek zamruczał, jakby się śmiał, jednak szylkretka nie była tego pewna.
— J-ja... — zaczęła cicho, podnosząc głowę.
Zetknęli się nosami.
Widziała jego błękitne niczym czyste niebo ślepia.
Serce kotki przyspieszyło, wyrywając się z piersi.
Za blisko.
Zbyt blisko.
Skuliła uszy, pesząc się.
— P-przyjdź... z-za t-trzy w-wschod-d-dy s-słoń-ńc-ca...
Głos miała chrapliwy, pełen obaw, które zaraz jednak uciekły za sprawą skinienia głowy. Niechętnie odsunęła się od burego, na drżących łapach obierając drogę powrotną do domu.
Stchórzyła.
Musiała wykorzystać kolejną szansę w postaci ich następnego spotkania. Inaczej nigdy sobie tego nie wybaczy...
Kwaśny Język odszedł.
Miała krew własnego brata na swych łapach.
Nie potrafiła dojść do siebie od tamtego zdarzenia, coś w niej pękło do samego końca. Złamał ją. Lisia Gwiazda wygrał. Smętnymi a także zmęczonymi od braku snu ślipiami omiotła jeszcze zalany snem obóz. Ciche pochrapywanie kotów dobiegło do jej uszu wraz z odgłosami krzątającego się Bluszczowego Pnącza.
Zarośla zaszeleściły, oświadczając powrót porannego patrolu.
Olchowe Serce smagnęła ogonem jej grzbiet, chcąc okazać wsparcie. Szylkretka wykrzywiła jedynie pysk na wzór tego, co miało przypominać uśmiech. Widziała w jej oczach współczucie.
Wczoraj ogłoszono, że Kwaśnego Języka zamordował klan nocy.
Brednie.
Widmo wojny majaczyło tuż przed jej oczami. Ten pozbawiony skrupułów potwór chciał ją wywołać. Po to zawarł sojusz z klanem burzy, teraz przymierzał się do wyprawy do klanu wilka.
Pokręciła głową, słońce powoli wschodziło. Jeśli chciała zdążyć - musiała wyruszyć już teraz.
Chciała odejść z tego miejsca na zawsze, jednak nadal żyły koty, na których jej zależało. Wronka, Barwinek, Olcha... Dobrze wiedziała, że jeśli odejdzie, ich dni będą policzone. Zabije ich. Rozszarpie. Była w kropce, nie miała pojęcia co robić, znalazła się w pułapce bez wyjścia.
Pragnęła wolności, jednak nie kosztem życia najbliższych.
Chrzęst leśnej ściółki oraz szum wiatru jako jedyne trzymały ją przy myślach, że stąpa jeszcze po świecie żywych. Kwaśny Język jej kiedykolwiek wybaczy? Kolejny potok paranoicznych myśli zalał jej umysł, tworząc mgłę przed oczami.
Jej ukochany braciszek...
— Iskierko!
Podniosła wzrok, przymykając ślepia.
Niska sylwetka siedziała w oddali, między gęstymi krzewami ostrokrzewu.
Serce zabiło jej szybciej.
Kwaśny!
Przeżył!
Przyspieszyła kroku, niemal rzucając się do szaleńczego biegu ze łzami w oczach.
— K-kwaśny...! B-brac-ciszku... t-ty... t-ty j-jednak ż-żyj-jesz... — wydusiła z siebie, zanosząc się szlochem, gdy tylko wtuliła się w miękkie futro — J-ja... j-ja p-p-pr-rzepraszam... K-kaz-zał m-mi... — szeptała, drżąc na całym ciele — M-miałam w-was c-chr-ron-nić... d-dlat-tego t-to w-szystko r-obiłam...
Odpowiedziała jej cisza przerywana śpiewem ptaków. Odsunęła się w szoku.
— K-kwaś-śny...?
Nie było Kwaśnego, tylko Wróbelek siedzący w zdumieniu. Szeroko otwarte ślepia wpatrywały się w nią ze współczuciem, jakby razem z nią dzielił ból, którego doznała. Znowu w uszach dźwięczała jej cisza, tym razem bardziej bolesna niż przedtem.
Skuliła się, wbijając pazury w ziemię.
Czuła na sobie jego nieme pytanie. Nie chciała jednak na nie odpowiadać, chociaż dobrze wiedziała, że jest mu winna wyjaśnienia.
Ponownie zatopiła pyszczek w burym futrze. Miało być pięknie, miało być romantycznie a tymczasem z rozszalałym sercem próbowała nie wybuchnąć płaczem.
Kilka łez spłynęło po rdzawych policzkach.
— J-ja... — zaczęła, czując jak kolejny raz jej gardło zaczyna się zaciskać — J-ja... j-ja nie c-chcę c-cię s-stracić... — szepnęła. Nerwy puściły, pozwalając potokowi słów wydostać się z pyszczka kotki, po raz pierwszy od wielu księżyców, opisując własne uczucia — T-to j-jest t-takie s-straszne... J-ja... j-a n-nigdy n-nie c-czułam s-się t-taka samotna... z-zagb-biona... A-a t-teraz p-pojawił-łeś się t-ty i...
Starła łapą łzy ze swoich oczu, próbując unormować oddech.
Znowu byli blisko siebie.
Sami.
Pozbawieni jakichkolwiek światków ich spotkania.
Dopiero teraz zrozumiała jak bardzo potrzebuje go w swoim życiu i jak bardzo księżyce rozłąki się na niej odbiły. Kochała go, dobrze tym wiedziała, jednak bała się tego wszystkiego. Chcąc czy nie - była zastępcą, przyszłością klanu klifu. Gdyby tak... udało jej się obnażyć przed wszystkimi,że Lisia Gwiazda wrócił... Może mieliby szansę na normalne życie, jak para zakochanych z tych wszystkich opowiastek dla kotek...
Pociągnęła nosem, przybliżając się na tyle, na ile fizycznie było to możliwe.
— I-i... i- j-ja... n-nie c-chc-cę c-cię s-stracić...
— Przecież nie stracisz, wróciłem. Dotrzymałem naszej obietnicy spotkania.
Szylkretka pokręciła głową, wsłuchując się z rozkoszą w głos Brzasku.
— N-nie... O-on powiedział, ż-że z-zabije w-wszystkich, n-na któr-rych m-mi z-zależy... — wzięła głębszy wdech wiedząc, że nie ma już odwrotu — A-a... j-ja c-ciebie k-kocham...
< Brzask? <3 >
*ukradkiem ociera łzy*
OdpowiedzUsuń