Zamyślił się. Odleciał w stronę tego, co wiedział o… Swych przodkach. Chciałby ich wszystkich poznać. Babcię od strony taty, która ponoć była najpiękniejszą kotką na świecie, nie wliczając oczywiście Piaskowej Gwiazdy, Siostrę babci, Iskrzącą Burzę - ponoć nie aż tak dobrą, jednak zawsze boską, aż w końcu Piaskową Gwiazdę, której zawdzięczali tę pozycję… Niestety utraconą. Teraz stanowisko piastowane niegdyś przez tyrankę zajmowała ta larwa Żmija. Już od urodzenia wpajano mu, że jest szansą. Szansą na powrót do czasów potęgi. Oczywiście, chciał zostać przywódcą, jednak… Jeśli któraś z jego sióstr miała dostać taką rangę, nie byłby wcale niezadowolony. Każdy rudy lepszy jest niż jakaś nieczysta szylkretka. Dodatkowo było im również wpajana wiara w to, że ich ojciec jest bogiem. Wierzył w to, jednak… Jednej rzeczy nie rozumiał. To dlaczego bogowie umierają? Przecież władają wszystkim. Nie powinni…
Z zamyślenia wyrwał go widok śmiesznie wyglądającej Pożar, której kosmyki włosów odstawały w różnych kierunkach. Widać było, że poranne zabiegi pielęgnacyjne miała jeszcze przed sobą.
— A ty co, ranny ptaszku? — Ruda koteczka miauknęła do swojego brata. — Kradniesz ojcu dary?
Czy ona go właśnie posądziła o kradzież własności ich ojca, Boga nad bogami? Nie wierzył w to, co słyszał.
— Nic nie wziąłem na Piaskową Gwiazdę — zaprzeczał, lecz Pożar nie wierzyła. Przekrzywiła jedynie łeb wpatrując się w Rudzika tymi swoimi ślepiskami. Gdyby mógł zrobić cokolwiek, już by ich nie miała.
— Hmm… Masz szczęście — burknęła ruda.
Pręgowana klasycznie powstała. Nie była zadowolona faktem, że nie mogła naskarżyć na brata, a kocurkowi było w to graj. Najpierw ulizał puch pokrywający grzbiet, po czym wolnym krokiem, wręcz spacerkiem, dotarł do wejścia legowiska, sadowiąc swój dosyć pokaźny zadek na ziemi. Może i nie był to najlepszy pomysł…
Wyjrzał, by podziwiać Piaskowe Niebo, czyli wschód słońca, które powoli wytoczyło się zza horyzontu, barwiąc cały świat pomarańczem. Krzewów gałązki bez listków, a dopiero z ich zalążkami, powiewały na zimnej bryzie. Pomimo wszędobylskiej pluchy, cieszył się widokiem tak pięknego miejsca, jakim był obóz Klanu Burzy.
Niedługo potem kolejny kot z rodzinki wyrwał się z objęć snu. Tym razem była to Ognista Piękność. Matka kociąt nie była zachwycona, że większość jej pociech była już na nogach, jednak nic nie powiedziała. Nie mogła. W końcu wstawali kiedy czuli się wyspani, a nie kiedy jeszcze nie czuli się w pełni nowych sił.
Była wilczaczka wstała i… Położyła się znowu tak, by jej partner oraz dziecko mieli wygodniej. Wzrokiem co jakiś czas omiatała swoje kocięta, które nie robiły jej jednak żadnych problemów.
Niedługo potem Aksamitka oraz jej ojciec również byli na nogach. Pierwszym co usłyszał Płomienny Ryk, była prośba, a raczej rozkaz przeniesienia jedzenia z ust Ognistej Piękności, co spotkało się z dezaprobatą jego samego, Pożar i Rudzika, lecz w końcu przyniósł ze stosu dużego królika.
Po pysznym śniadaniu matka kociąt wzięła się za mycie ich. Czyściła futra wyjątkowo starannie. Rudzik zastanawiał się dlaczego. W końcu zwykle tak by się nie zachowywała. Gdy lizała jego futro, Rudzik zapytał:
— Mamo? Co się stało?
— C-co?... — chwilę się zawahała. — Nic. Nie wiem dlaczego możesz nawet myśleć, że coś się stało.
— To dlaczego mnie myjesz?! —
— Bo dzisiaj masz mianowanie — wygadała się zirytowana już matka. Czyli miał mieć mianowanie. Świetnie.
— Na ucznia?
— Nie, na błazna… — wtrąciła się Pożar. — Oczywiście, że na ucznia, musi bobku!
Zagotowało się w nim. Czy ona właśnie nazwała go mysim bobkiem?! Zdecydował się na powiedzenie otwarcie co o niej myśli.
— Odezwała się — burknął w jej stronę. — Taka niby dorosła.
* * *
Ale wracając do całej sytuacji, to najbardziej wkurzała go Obserwująca Żmija. Siedziała ona na miejscu, na którym powinien być ktoś bardziej rozumny i rudy, niż była samotniczka. Aprobatę zyskała chociaż pozycja Piaszczystej Zamieci jako zastępcy. Nienawidził liderki za każdą decyzję oprócz właśnie tej jedynej, z którą się zgadzał.
Stanął gdzieś w tłumie, widząc parę znajomych pysków. Najbliżej jego osoby, oprócz matki i rodzeństwa, stała młoda niebieska szylkretka oraz jego prababcia, która wywoływała na pysku Rudzika uśmiech.
— Rudzik, spójrz — zawołała Pożar, trącając kocura w lewy bark. Wzniósł oczy do góry i zobaczył diabła. A raczej jego oczy narzucone na pysk Obserwującej Żmii. Przeszywała go wzrokiem pełnym obrzydzenia i jednocześnie zaciekawienia. Niczym jakiś drapieżnik polowała na swoją ofiarę, obserwując ją i czekając, aż tylko podwinie jej się noga, by zaatakować. Czuł się ofiarą, na którą ogromną chrapkę miała szylkretka.
Odchrząknięcie pomarańczowookiej zamknęło paszcze większości zgromadzonych. Wszyscy skierowali wzrok ku kotce wyglądającej z wieży.
— Dzisiaj zebraliśmy się, by mianować troje kociąt… — zaczęła liderka, spoglądając wciąż w stronę dzieci Płomiennego Ryku i jego partnerkę. — Rudziku wystąp — Kocur niechętnie zrobił parę kroków do przodu — Ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się zwać Rudzikową Łapą. Twoim mentorem będzie Czuwająca Salamandra. Mam nadzieję, że moja córka przekaże ci całą swoją wiedzę.
Nie wierzył. Czyli to ta larwa żmii miała zatruwać mu umysł przez następne księżyce. Wtedy właśnie rudy postanowił dobrze się uczyć, by nie musieć męczyć się z kronikarką.
— Czuwająca Salamandro, jesteś gotowa do szkolenia swego pierwszego ucznia. Otrzymałeś od swojego mentora, czyli mnie, doskonałe szkolenie i pokazałeś swój spryt i umiejętności. Będziesz mentorem Rudzikowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę — Obserwująca Gwiazda mruknęła w stronę swojej córki, zaś młodsza z kronikarek zbliżyła się do pręgowanego i ,mimo protestów, trąciła go swoim czarnym, ohydnym nochalem w jego piękny nosek, a koty zgromadzone zaczęły wołać jego imię. Przez chwilę zapomniał o świecie, zatracając się w błogim poczuciu dumy, jednak nie trwało to długo. Przypomniał sobie całą zaistniałą sytuację, gdy ucichły skandowania. Z wyrazem obrzydzenia cofnął się w tłum, aż znalazł swoją matkę. Ognista Piękność od razu wyściskała go, zaś Pożar opuściła trójkę, by samemu przeżyć to, co Rudzik przed chwilą.
Nagle i niespodziewanie kocur poczuł na swoim ciele ogromne zimno. Wzdrygnął się, chcąc przytulić bardziej do mamy, jednak Ognista Piękność cofnęła się. Popatrzył na kota za plecami. Te same, diabelskie oczy. Jednak…czymś się różniły od oczu Obserwującej Żmii. Były zielone! Czyli to była ta jej córeczka. Stanął z nią twarzą w twarz, przybierając najbardziej dumny, gburowaty uśmiech, na jaki było go stać.
— Idziemy poznać terytorium — Kronikarką miauknęła bez cienia emocji, nakazując iść za sobą. Niechętnie podążył za nią, przeciskając się przez większy tłum, po czym po raz pierwszy wyszedł z obozu.
* * *
*Wieczorem*
Padał. Dosłownie. Cały dzień gdzieś dreptali. Nie spodziewał się, że ziemia obiecana przez Piaskową Gwiazdę była aż taka ogromna. Gdy zapadł zmrok, dopiero wchodził do legowiska uczniów, gdzie była już Pożarna Łapa, myjąca się w swoim nowym posłaniu. Gdy zobaczyła brata ,jedynie pokiwała głową. Syn Ognistej Piękności rzucił się na wyściółkę obok przygotowaną przez nierudych sługusów, by nowi nie musieli męczyć się jeszcze dziś ze znoszeniem mchu.
— Też Cię zmęczyła? — spytała jego siostra, na co pręgowany klasycznie pokiwał głową. — Ciesz się, że masz szylkretkę. Moim "mentorem" został LILIOWY kocur nazywający mnie WNUCZKĄ. Czy ty to sobie wyobrażasz?
Czyli nie tylko on dostał szalonego wojownika jako nauczyciela wszystkich ważnych umiejętności. Może i się cieszył. Larwa nieczystej była lepsza niż liliowy facet chory psychicznie, i z urojeniami. Może i był głodny, ale dziś nawet nie mógł wstać. Jutro będzie go wszystko boleć…
[1333 słów; trening wojownika]
[przyznano 27%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz