*jeszcze zimą*
Wędrował po nieznanym terenie. Dziś zapuścił się dalej niż ostatnio. W trakcie Pory Nagich Drzew było trudno o zwierzynę. Łapy szybko marzły przez mróz i wilgoć. Krótkie futro także nie pomagało przeżyć mrozy. Najgorsza pora dla samotników nadeszła szybciej niż się spodziewał. Przeżycie jej w klanie było pestką w porównaniu z tym co teraz przechodził. Nie miał tu medyka, nie znał ziół. Nie mógł sobie pozwolić na leniwe dni. Każda godzina zmarnowana owocowała jedynie jeszcze większym burczeniem brzucha i niechęcia do wstania. Bywały dni, że Kawka miał ochotę zagrzebać się głęboko w opuszczonej norze i tam zdechnąć z głodu. Lenistwo bywało niebezpieczne. Tak samo jak gdybanie i rozmyślanie o przeszłości. Kawka wpadłszy raz, nie potrafił się na długo otrząsnąć. Pokręcił łbem. Musiał skupić się na polowaniu. Musiał znaleźć coś zjadanego. W grę wchodziły także ryby, których tak nienawidził. Byle napełnić żołądek. Lisami cuchnęło z każdej strony. Nie mógł sobie pozwolić na zbyt długie przebywanie tu. Musiał się pospieszyć. Spojrzał tępym spojrzeniem na strumień. Żałował, że nie nauczył się polować na ryby. Niektórzy wojownicy potrafili czasem coś złowić. Skoro mysie móżdżki z jego klanu dawały radę to może i jemu się uda?
Podszedł do rzeki. Ziemia była taka mokra i miękka. Łapy zapadały mu się w błocku zmieszanym ze śniegiem. Spojrzał z obrzydzeniem na obłocone kończyny. Kąpiel stała się teraz przymusem. Włożył łapę do wody. Była lodowata. Ugryzł się w język. Musiał być silny. Nie mógł sobie pozwolić na kolejny dzień bez jedzenia z powodu za zimnej wody. Jak zje będzie mu cieplej. Zobaczył poruszający się kształt w wodzie. Przyczaił się i skoczył. Woda rozpryskała się na cztery strony. Kawka przemoczony stał w płyciźnie. Bez ryby i chęci do dalszego polowania.
Wywlókł się z wody. Całe ciało mu drżało. Mróz nasilił się. Miał wrażenie, że kości mu zamarzają. Dygotając skierował się w stronę niewielkiego lasku. Miał jedynie nadzieję, że lisy nie rozszarpią go przez sen.
* * *
— Lisi bobku! Życie ci niemiłe? Ruszaj to dupsko! — ktoś wrzeszczał mu do ucha.
Kawka nieprzytomnie schował pysk pod łapami. Szturchanie nie ustało.
— Burza..? Zostaw mnie... — mruknął sennie.
— Chciałbyś. No wstawaj leniu parszywy. — nie poddawał się piskliwy głos.
Ugryzienie w ogon skutecznie go wybudziło. Zerwał się na cztery łapy zupełnie jakby znów był pełnym wigoru kociakiem. Rozejrzał się zdezorientowany. Szybko dostrzegł, że nie jest sam. Niski osobnik wpatrywał się w niego. Wyglądał jak kociak. Taki trochę wyrośnięty i długi, ale nadal kociak. Nie wzbudził on w kocurze pozytywnych emocji. Kawka prychnął na niego. Nie obchodził go jakiś smarkacz, który się pewnie zgubił. Chciał pospać póki miał okazję.
— Tak mi się odwdzięczasz? — warknął maluch. — Tylko skończony mysi móżdżek idzie spać na terenie lisów.
— Jeszcze czego? — syknął Kawka. — Nie będę dziękować kociakowi za pobudkę. Zmykaj do mamy jak się tak boisz lisów.
Cynamonowi się to nie spodobało. Zjeżył swój krótki ogonek.
Kawka nieprzytomnie schował pysk pod łapami. Szturchanie nie ustało.
— Burza..? Zostaw mnie... — mruknął sennie.
— Chciałbyś. No wstawaj leniu parszywy. — nie poddawał się piskliwy głos.
Ugryzienie w ogon skutecznie go wybudziło. Zerwał się na cztery łapy zupełnie jakby znów był pełnym wigoru kociakiem. Rozejrzał się zdezorientowany. Szybko dostrzegł, że nie jest sam. Niski osobnik wpatrywał się w niego. Wyglądał jak kociak. Taki trochę wyrośnięty i długi, ale nadal kociak. Nie wzbudził on w kocurze pozytywnych emocji. Kawka prychnął na niego. Nie obchodził go jakiś smarkacz, który się pewnie zgubił. Chciał pospać póki miał okazję.
— Tak mi się odwdzięczasz? — warknął maluch. — Tylko skończony mysi móżdżek idzie spać na terenie lisów.
— Jeszcze czego? — syknął Kawka. — Nie będę dziękować kociakowi za pobudkę. Zmykaj do mamy jak się tak boisz lisów.
Cynamonowi się to nie spodobało. Zjeżył swój krótki ogonek.
— Debil.
— Niewychowany smarkach.
— Gadzi odbyt.
— Lisie łajno.
— Sam jesteś lisie łajno. — prychnął cynamonowy. — Tylko lisie łajno nie dziękuje za ratunek. Ale skoro aż tak życie ci niemiłe...
Kawka wywrócił ślipiami. Ile on miał księżyców, żeby kłócić się z kociakiem? Westchnął cicho, kładąc zjeżoną sierść. Musiał dziś coś upolować. Nie mógł tracić czasu na sprzeczki z kociakiem.
— Zachowujesz się jakbyś pozjadał wszystkie rozumy. Leć do matki, a nie się kręcisz tutaj. Pewnie już cię szuka. — mruknął do cynamonowego.
Niski osobnik tupnął łapą zły.
— W Klanie Wilka nadal hasają same mysie bobki. — prychnął.
Kawka położył to co mu pozostało z uszu. Nadal cuchnął swoim dawnym klanem. Głupio liczył, że w ciągu paru wschodów słońca zapach z niego zejdzie. Zignorował słowa kociaka i ruszył w swoją stronę.
— Niewychowany smarkach.
— Gadzi odbyt.
— Lisie łajno.
— Sam jesteś lisie łajno. — prychnął cynamonowy. — Tylko lisie łajno nie dziękuje za ratunek. Ale skoro aż tak życie ci niemiłe...
Kawka wywrócił ślipiami. Ile on miał księżyców, żeby kłócić się z kociakiem? Westchnął cicho, kładąc zjeżoną sierść. Musiał dziś coś upolować. Nie mógł tracić czasu na sprzeczki z kociakiem.
— Zachowujesz się jakbyś pozjadał wszystkie rozumy. Leć do matki, a nie się kręcisz tutaj. Pewnie już cię szuka. — mruknął do cynamonowego.
Niski osobnik tupnął łapą zły.
— W Klanie Wilka nadal hasają same mysie bobki. — prychnął.
Kawka położył to co mu pozostało z uszu. Nadal cuchnął swoim dawnym klanem. Głupio liczył, że w ciągu paru wschodów słońca zapach z niego zejdzie. Zignorował słowa kociaka i ruszył w swoją stronę.
— Wilcze Serce musi być zawiedzony walecznością swoich wojowników. Dalej tchórzycie z podkurczonymi ogonami przed Klanem Klifu?
Kawka odwrócił się jak poparzony, słysząc to. Sam nie wiedział czy bardziej przez imię ojca, czy drugie zdanie. Wbił pazury w ziemię.
— Coś ty powiedział? — warknął na kocurka.
— To co słyszałeś. Czy słuch też wam wysiadł już? — mruknął dumnie cynamonowy.
Czarny miał ochotę zdrapać tą dumę z pyska. Pewnie i by to zrobił, gdyby nie dziwny piskliwy szczek, który rozległ się za ich grzbietami.
— Lisy. — miauknął kociak.
Obydwoje ruszyli przed siebie. Pędząc ile sił w łapach, nawet nie oglądając się za siebie. Zapach mówił sam za siebie, że nie mieli co liczyć na jednego rudzielca. Podobnie jak piski rozlegające się za sobą. Lisy coś knuły, a oni nie wiedzieli co.
— Szybko! Za mną! — krzyknął cynamonowy.
Kawka wyjątkowo posłuchał smarkacza. Lepiej ogarniał ten teren niż on. Kociak prowadził go pomiędzy drzewami aż dotarli do rzeki. Czarny przełknął ciężko ślinę.
Czyżby miał do wyboru utonięcie albo dacie się rozszarpać lisom?
— Tutaj! — zawołał głos z dołu.
Cynamonowy biegł w stronę zalanego w połowie zniszczonego obozu. Czarny skoczył i pobiegł za nim. Wkrótce znaleźli się w niewielkiej dolinie otoczonej kłodami. Niewielkie strumienie przecinały ziemię, sprawiając, że zamiast suchego podłoża było tu wszędzie bagno. Całe to miejsce pachniało śmiercią. Kawka czuł się jakby stąpał po ogromnym cmentarzu.
— Lisy tu nie wchodzą. Nie wiem czemu. — mruknął cynamonowy.
Czarny trzepnął ogonem, zerkając na kociaka.
— D-dzięki. — wymamrotał cicho.
Kociak wyprostował się dumnie.
— W końcu kociak sięgnął po rozum? — zawołał zaczepnie.
Kawka jednak był zbyt głodny i zmęczony na kłótnie. Zamknął ślipia, ignorując głód, który z każdym uderzeniem serca się nasilał.
Kawka odwrócił się jak poparzony, słysząc to. Sam nie wiedział czy bardziej przez imię ojca, czy drugie zdanie. Wbił pazury w ziemię.
— Coś ty powiedział? — warknął na kocurka.
— To co słyszałeś. Czy słuch też wam wysiadł już? — mruknął dumnie cynamonowy.
Czarny miał ochotę zdrapać tą dumę z pyska. Pewnie i by to zrobił, gdyby nie dziwny piskliwy szczek, który rozległ się za ich grzbietami.
— Lisy. — miauknął kociak.
Obydwoje ruszyli przed siebie. Pędząc ile sił w łapach, nawet nie oglądając się za siebie. Zapach mówił sam za siebie, że nie mieli co liczyć na jednego rudzielca. Podobnie jak piski rozlegające się za sobą. Lisy coś knuły, a oni nie wiedzieli co.
— Szybko! Za mną! — krzyknął cynamonowy.
Kawka wyjątkowo posłuchał smarkacza. Lepiej ogarniał ten teren niż on. Kociak prowadził go pomiędzy drzewami aż dotarli do rzeki. Czarny przełknął ciężko ślinę.
Czyżby miał do wyboru utonięcie albo dacie się rozszarpać lisom?
— Tutaj! — zawołał głos z dołu.
Cynamonowy biegł w stronę zalanego w połowie zniszczonego obozu. Czarny skoczył i pobiegł za nim. Wkrótce znaleźli się w niewielkiej dolinie otoczonej kłodami. Niewielkie strumienie przecinały ziemię, sprawiając, że zamiast suchego podłoża było tu wszędzie bagno. Całe to miejsce pachniało śmiercią. Kawka czuł się jakby stąpał po ogromnym cmentarzu.
— Lisy tu nie wchodzą. Nie wiem czemu. — mruknął cynamonowy.
Czarny trzepnął ogonem, zerkając na kociaka.
— D-dzięki. — wymamrotał cicho.
Kociak wyprostował się dumnie.
— W końcu kociak sięgnął po rozum? — zawołał zaczepnie.
Kawka jednak był zbyt głodny i zmęczony na kłótnie. Zamknął ślipia, ignorując głód, który z każdym uderzeniem serca się nasilał.
* * *
Zapach myszy pojawił się jakby znikąd. Kawka od razu otworzył ślipia. Zwierzyna zdawała się być realna. Dla pewności niepewnie ją tyknął. Martwa mysz nie zniknęła. Jej zimne ciało nadal przed nim leżało. Czarny nie wiele myśląc zabrał się do jedzenia. Zjadł łapczywie mysz nawet nie zastanawiając się skąd ta się wzięła.
— Głodzą was w tym klanie?
Kawka spojrzał do góry. Kociak przyglądał się mu z kłody.
— Uciekłem z Klanu Wilka. — burknął jedynie.
— I tak sobie nie radzisz? Mysi bobek. Nic dziwnego, że... — urwał. — Nieważne. Od teraz radzisz sobie sam. Nie będę twoją niańką. Żegnam.
— Czekaj. — miauknął Kawka bez zastanowienia.
Tyle dni w samotności sprawiło, że towarzystwo takiego rozpuszczonego kociaka jak cynamonowy było pożądane przez Kawkę. Opuścił klan, bo uważał, że nie potrzebuje niczyjej pomocy ani towarzystwa, a nikt jego. Teraz widział jak bardzo sobie nie radził. Każdy dzień był walką i męczarnią. Pozbawioną radosnych dni. Wolność okazała się męką, na którą nie był gotów. Jednak duma nie pozwalała mu wrócić do Klanu Wilka z podkulonym ogonem.
— Jestem Kawka, a ty?
Cynamonowy spojrzał na niego nieufnie.
— Psia Łapa.
Kawka spojrzał do góry. Kociak przyglądał się mu z kłody.
— Uciekłem z Klanu Wilka. — burknął jedynie.
— I tak sobie nie radzisz? Mysi bobek. Nic dziwnego, że... — urwał. — Nieważne. Od teraz radzisz sobie sam. Nie będę twoją niańką. Żegnam.
— Czekaj. — miauknął Kawka bez zastanowienia.
Tyle dni w samotności sprawiło, że towarzystwo takiego rozpuszczonego kociaka jak cynamonowy było pożądane przez Kawkę. Opuścił klan, bo uważał, że nie potrzebuje niczyjej pomocy ani towarzystwa, a nikt jego. Teraz widział jak bardzo sobie nie radził. Każdy dzień był walką i męczarnią. Pozbawioną radosnych dni. Wolność okazała się męką, na którą nie był gotów. Jednak duma nie pozwalała mu wrócić do Klanu Wilka z podkulonym ogonem.
— Jestem Kawka, a ty?
Cynamonowy spojrzał na niego nieufnie.
— Psia Łapa.
— Jesteś z klanu?
— Nie. Nie interesuj się.
— Uciekłeś?
— Nie interesuj się.
— Nie. Nie interesuj się.
— Uciekłeś?
— Nie interesuj się.
Psia Łapa westchnął.
— Zmykaj już stąd. Wróć do klanu. Wilcze Serce pewnie przyjmie cię z powrotem do klanu. Nie nadajesz się na samotnika.
Kawka zjeżył się mimowolnie.
— Co to masz z tym Wilczym Sercem? — prychnął na Psią Łapę. — Wilcze Serce to, Wilcze Serce tamto. Siamto i owamto. On nie żyje, wiesz? Zdechł debilnie nim się urodziłem.
Cynamon spoglądał na niego uderzenie serca. Na jego pysku pojawił się smutek i grymas. Lecz nic nie powiedział. Jedynie prychnął na Kawkę i odszedł. Pozostawiając czarnego znów samego.
— Zmykaj już stąd. Wróć do klanu. Wilcze Serce pewnie przyjmie cię z powrotem do klanu. Nie nadajesz się na samotnika.
Kawka zjeżył się mimowolnie.
— Co to masz z tym Wilczym Sercem? — prychnął na Psią Łapę. — Wilcze Serce to, Wilcze Serce tamto. Siamto i owamto. On nie żyje, wiesz? Zdechł debilnie nim się urodziłem.
Cynamon spoglądał na niego uderzenie serca. Na jego pysku pojawił się smutek i grymas. Lecz nic nie powiedział. Jedynie prychnął na Kawkę i odszedł. Pozostawiając czarnego znów samego.
11 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz