Jabłkowa Bryza śnił o kwiatach.
Delikatny wiaterek kołysał fioletowymi wrzosami, które wydawały się tańczyć. Było cicho, niepokojąco cicho - nie słychać było świergotu ptaków ani szumu rzeki. Liliowy pierwszy raz od dawna wiedział, że żadne przyziemne problemy nie zdołają zmącić spokoju. Pragnął biec przed siebie, czuć wrzosy zaczepiające się o jego futro i nie myśleć o Orzeszce, Kurce, czy też tamtym kremowym wojowniku Klanu Klifu, którego ciało znajdowało się zakopane w okolicach Orlego Drzewa. Chciał być wolny.
Zrobił krok i zawył z bólu.
Różane kolce wbijały się w jego łapy, przebijając skórę. Czerwona krew pokryła część białych, zwiędłych płatków. Jabłkowa Bryza z wykrzywionym w grymasie cierpienia pyskiem pochylił głowę i jęknął z przerażeniem. Kolczaste pnącza pokrywały całe podłoże, wijąc się i drżąc w porywach wiatru.
Jednak coś w tych pięknych, niebezpiecznych kwiatach przywoływało go.
Być może to ich śliczny zapach, który nagle wypełnił powietrze. Być może to przekonanie, że za kolczastą ścieżką kryje się coś więcej, coś wspaniałego, coś, co przyniesie mu spokój ducha.
Nieważne dlaczego, Jabłkowa Bryza zrobił kolejny krok.
- Jabłuszko! - cichy pisk wdarł się do świadomości wojownika, wyrywając go ze snu. Niechętnie uchylił powieki, spoglądając na zwiniętą u jego boku Orzechowy Zmierzch. Pragnął wrócić do wrzosów i róż jeszcze choćby na chwilę, chciał poczuć ich przyjemną woń, nawet jeśli oznaczało to stąpanie po kolcach. - M-mama chce mnie... z-zabić! - szepnęła kotka, a point zamrugał, próbując pozbyć się resztek senności.
W tamtym momencie przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego dnia.
Zakrwawione ciało wojownika Klanu Klifu. Spanikowana Orzechowy Zmierzch. Jego decyzja o pomocy w ukryciu ciała.
- Orzeszko… Wrzosowa Polana nigdy by cię nie skrzywdziła - wymruczał, pocieszająco trącając kotkę. - To był tylko sen.
- Ja… Ja nie jestem tego pewna - wydukała, wtulając się w jego bok. - Nie jestem już niczego pewna.
Point westchnął cicho, wbijając wzrok w ziemię. To, co zrobiła Orzechowy Zmierzch, nie było dobre. Nie miała prawa zabijać. Jednak… Jednak nie chciał widzieć jej cierpiącej. Próbował tłumaczyć sobie, że miała powód, próbował odpychać od siebie myśl, że osoba, którą darzył tyloma uczuciami, mogła zrobić coś tak złego.
- Porozmawiamy o tym rano - zaproponował cicho, kładąc głowę na łapach. Nie chciał o tym myśleć, nie teraz. Chciał wrócić do swoich spokojnych wrzosów i białych róż, chciał cofnąć się do momentu, gdy wszystko było dobrze, gdy Rzeczna Bryza żyła, gdy Orzeszka i Kurka byli szczęśliwi.
Jednak od razu po zmrużeniu powiek, przed oczami pojawił mu się obraz zakrwawionego ciała. Tym razem nie należało ono do wojownika Klanu Klifu - to był rozszarpany przez psa korpus Rzecznej Bryzy. Point zadrżał, zaciskając zęby.
Nigdy nie uda mu się pozbyć koszmaru, jakim była śmierć matki.
Jabłkowa Bryza wiedział, że żadne z nich tej nocy już nie zasnęło.
Delikatny wiaterek kołysał fioletowymi wrzosami, które wydawały się tańczyć. Było cicho, niepokojąco cicho - nie słychać było świergotu ptaków ani szumu rzeki. Liliowy pierwszy raz od dawna wiedział, że żadne przyziemne problemy nie zdołają zmącić spokoju. Pragnął biec przed siebie, czuć wrzosy zaczepiające się o jego futro i nie myśleć o Orzeszce, Kurce, czy też tamtym kremowym wojowniku Klanu Klifu, którego ciało znajdowało się zakopane w okolicach Orlego Drzewa. Chciał być wolny.
Zrobił krok i zawył z bólu.
Różane kolce wbijały się w jego łapy, przebijając skórę. Czerwona krew pokryła część białych, zwiędłych płatków. Jabłkowa Bryza z wykrzywionym w grymasie cierpienia pyskiem pochylił głowę i jęknął z przerażeniem. Kolczaste pnącza pokrywały całe podłoże, wijąc się i drżąc w porywach wiatru.
Jednak coś w tych pięknych, niebezpiecznych kwiatach przywoływało go.
Być może to ich śliczny zapach, który nagle wypełnił powietrze. Być może to przekonanie, że za kolczastą ścieżką kryje się coś więcej, coś wspaniałego, coś, co przyniesie mu spokój ducha.
Nieważne dlaczego, Jabłkowa Bryza zrobił kolejny krok.
- Jabłuszko! - cichy pisk wdarł się do świadomości wojownika, wyrywając go ze snu. Niechętnie uchylił powieki, spoglądając na zwiniętą u jego boku Orzechowy Zmierzch. Pragnął wrócić do wrzosów i róż jeszcze choćby na chwilę, chciał poczuć ich przyjemną woń, nawet jeśli oznaczało to stąpanie po kolcach. - M-mama chce mnie... z-zabić! - szepnęła kotka, a point zamrugał, próbując pozbyć się resztek senności.
W tamtym momencie przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego dnia.
Zakrwawione ciało wojownika Klanu Klifu. Spanikowana Orzechowy Zmierzch. Jego decyzja o pomocy w ukryciu ciała.
- Orzeszko… Wrzosowa Polana nigdy by cię nie skrzywdziła - wymruczał, pocieszająco trącając kotkę. - To był tylko sen.
- Ja… Ja nie jestem tego pewna - wydukała, wtulając się w jego bok. - Nie jestem już niczego pewna.
Point westchnął cicho, wbijając wzrok w ziemię. To, co zrobiła Orzechowy Zmierzch, nie było dobre. Nie miała prawa zabijać. Jednak… Jednak nie chciał widzieć jej cierpiącej. Próbował tłumaczyć sobie, że miała powód, próbował odpychać od siebie myśl, że osoba, którą darzył tyloma uczuciami, mogła zrobić coś tak złego.
- Porozmawiamy o tym rano - zaproponował cicho, kładąc głowę na łapach. Nie chciał o tym myśleć, nie teraz. Chciał wrócić do swoich spokojnych wrzosów i białych róż, chciał cofnąć się do momentu, gdy wszystko było dobrze, gdy Rzeczna Bryza żyła, gdy Orzeszka i Kurka byli szczęśliwi.
Jednak od razu po zmrużeniu powiek, przed oczami pojawił mu się obraz zakrwawionego ciała. Tym razem nie należało ono do wojownika Klanu Klifu - to był rozszarpany przez psa korpus Rzecznej Bryzy. Point zadrżał, zaciskając zęby.
Nigdy nie uda mu się pozbyć koszmaru, jakim była śmierć matki.
Jabłkowa Bryza wiedział, że żadne z nich tej nocy już nie zasnęło.
< Orzeszko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz