Wsłuchiwał się w słowa Wróbelka, co jakiś czas nerwowo przełykając ślinę. Przez kilka uderzeń serca miał wrażenie, jakby łzy pojawiły się w jego oczach i miały spłynąć po policzkach rudego, niczym tsunami. Nie był jednak w stanie wydać z siebie nawet najcichszego miauknięcia. Po prostu stał jak kołek i wpatrywał się w zdeptane i wyschnięte źdźbło trawy. Bury jakby wyczuł jego emocje, uśmiechnął się łagodnie.
— Twój ojciec nadal żyje — jedno, krótkie zdanie wystarczyło, by Leszczynek odetchnął głęboko, czując, jakby z jego barków spadł przytłaczający ciężar.
Rude futro zmierzwił wiatr, który hulał między drzewami. Co jakiś czas Górski Szczyt ponownie przepraszał go za atak, chociaż Leszczynowa Bryza już dawno go uspokoił, że nic takiego się nie stało. Nadal jednak dało się wyczuć nerwową atmosferę, którą cała trójka starała się jakoś rozluźnić, aż nie dotarli do obozu klanu wilka.
Rudzielec zatrzymał się w półkroku. Większość rzeczy była taka, jaką zapamiętał. Niespokojnie wodził oczami po obozie, starając się wyłapać każdy, nawet najmniejszy szczegół, który mógł porównać z obrazem domu, jaki wrył się w jego pamięć. Stos ze zwierzyną, legowiska... Zrobił krok do przodu, bojąc się, ze to sen, z którego zaraz się wybudził.
— Tata... — szepnął na bezdechu, przebierając z łapy na łapę, gdy sylwetka liliowego kocura wyłoniła się z legowiska starszych. Igła przeciągnął się, ziewając. Leszczynek dostrzegł brak oka oraz łapy u byłego lidera, jednakże nie to wywołało łzy w jego oczach.
Tęsknota, strach, ból, wszystkie emocje mieszały się w jedno, zaś ujście znalazły w łzach kocura. Drżąc na całym ciele, wydał z siebie cichy pisk, który zwrócił uwagę kocura — T-TATO! — wykrzyknął pełen radości, puszczając się biegiem przez obóz wilczaków. Koślawo wyminął kilka kotów, które stały mu na drodze.
Serce waliło mu jak oszalałe, gdy dopadł do Iglastego Krzewu, wtulając się w jego klatkę piersiową i zwalając byłego lidera z łap. Ten, jakby nie wiedząc, co się dzieje, z początku nawet nie zareagował. Po prostu zesztywniał, oddychając ciężko. Czas jednak mijał a kocur rozluźniał się, zaś jego kontakt ze światem rzeczywistym wracał do normalności.
— L-leszczynek...? — wychrypiał, jakby nadal nie potrafiąc uwierzyć, ze rudy jest tutaj, naprawdę. Że nie jest jakąś halucynacją.
Stary kocur wzdrygnął się, by zaraz przytulić syna z całej siły jaka mu tylko pozostała.
— Jestem w domu tato. Jestem w domu...
* * *
Trochę czasu zajęło mu przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, nadal miewał wrażenie, że jest jakby odrealniony, względem pozostałych wilczaków. Zmarszczył nos, gdy zapach martwej, gnijącej wiewiórki dopadł do jego nosa. Przyspieszył kroku, wychodząc spomiędzy krzaków jeżyn, natrafiając na zwierzątko.
— Wszystko dobrze? — strzepnął uchem, gdy obok niego stanął Wróbelek. Ostatnio starał się nadrobić stracony czas, więc bywało, że oprócz rozmów - wyciągał burego na wspólny patrol.
— Tak, jest dobrze — miauknął spokojnie, wpatrując się w białe robaki wypełzające z oka zwierzątka. Momentalnie śniadanie podeszło mu do gardła, zaś dreszcze przebiegły mu po grzbiecie. Odwrócił się, ruszając za burym, który udał się w głąb terytorium wilczaków. Leszczynek przypomniał sobie szybko, gdzie odłożyli poprzednie piszczki, nim skupił się na kolejnym zapachu dochodzącym do jego nosa.
— Dużo mnie ominęło, prawda? — zagaił, wskakując na zwalone drzewo. Mech porastający korę łaskotał go po opuszkach, gdy parł na przód, stawiając niepewne kroki. Raz po raz zatrzymywał się w półkroku, gdy zasłyszał jakiś niepokojący dźwięk, zaraz jednak wracał do rozmyślań — Właściwie to... chciałem zapytać jak ci się z Modrzewiem układa, wygląda na szczęśliwego. Tata mówił, że już dawno nie widział na jego mordce takiego uśmiechu od śmierci Sarenki i Słonecznego Zmierzchu — miauknął cicho, zeskakując na ziemię.
< Wurbel? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz