Dawno, daawno temu
Nastrój czarnego kocura prawie natychmiast całkowicie się zmienił i Tańcząca była w stanie doskonale to wyczuć. Na jej smukły pysk wstąpił nieco zadziorny uśmiech, a z gardła wydobył się nawet zadowolony śmiech. Szturchnęła Barwinka w bark i mruknęła:
– Tylko nie schrzań tego. Pilnuj dobrze swojego wybranka.
***
Czas płynął nieubłaganie, a wszystkie ważne wydarzenia przemijały obok Tańczącej, jakby zupełnie nic nie znaczyły. Zatraciła się w codziennej rutynie, nie przejmując się otoczeniem, czując, że to do niczego nie prowadzi. Wszystko było takie samo. Jakby zasłonili jej coś więcej, niż tylko oczy.
Przez chwilę było ciekawiej, kiedy dostała pod swe skrzydła kolejnego ucznia. Wiesiołkową Łapę, czy jak mu tam. Kocurek był całkiem zabawny, ale szkolenie szło mu sprawnie i, kiedy przyjął miano wojownika, Tańcząca już nie mogła mu rozkazywać. Świat powrócił do przewidywalnego scenariusza i przydałoby się tu coś, co by ożywiło ślepą kotkę.
Był ciepły, zwyczajny poranek Pory Nowych Liści. Słońce zmierzało jeszcze ku górze, co jasno można było uznać za całkiem wczesną porę. Pewna czarna vanka siedziała przed legowiskiem wojowników, delektując się promieniami słonecznymi na jej futrze. Ah, ah, jaka piękna, zielona pora roku. Ptaszki ćwierkają, zwierzątka się kochają… Oprócz Tańczącej Pieśni. Ten, kto bardziej się nią interesował, z łatwością mógł zauważyć, że jej relacja z Cyprysową Szyszką znacznie się pogorszyła od… Od czasu, kiedy tamta zaszła w ciążę. Już szmat czasu, co nie? Jednak… Jakoś nie mogła tego zdzierżyć. Czy to była już zazdrość? Skoro szylkretka wolała gździć się po kątach z obcymi kocurami, to Tańcząca powinna mniej się nią przejmować. Tak przecież zrobiła. I nigdy nie przyzna się, nawet przed samą sobą, że śmierć córki Cyprys wcale nie sprawiła jej przykrości, a nawet była jej na łapę. Tak ciężko było codziennie czuć jej obecność.
Odwróciła na chwilę łeb w stronę wejścia do legowiska wojowników, jakby chciała wypatrzeć się w głąb. Westchnęła ciężko i pokręciła lekko głową. Co ona ma robić? Może przynajmniej nawet krótka wymiana zdań z tym, kto właśnie pojawił się w przejściu, zajmie jej myśli, choć na chwilę.
– Witaj Barwinku – mruknęła niby pogodnie, ale w jej głosie nie było słychać tej zadziorności co zawsze.
Przypomniała jej się jedna ich poważna rozmowa. Ledwie zauważalny uśmieszek jednak wpełzł samoistnie na jej pyszczek.
– Jak tam ten twój fagas?
<Barwinku? Ależ to długo zajęło>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz