Stawiała łapy na grubej gałęzi drzewa. Za każdym podniesieniem kończyny lekki grymas wkradał się na jej pysk. Położyła ogon zmartwiona. Naprawdę się starzała. Zaraz pewnie znajdzie pierwsze siwe włoski na pysku. Westchnęła cicho. Tyle księżyców żyła, a tak niewiele osiągnęła. Nie dorównała swoim wzorom z kocięcych opowieści. Tkwiła uwięziona wśród jabłonek. Zdana na towarzystwo tych samych pysków.
Hałas siatki wyrwał ją z rozmyślań. Kotka otworzyła szerzej ślipia. Dawno już nie słyszała tego dźwięku. Lekki niepokój pojawił się w Konopii. Nie wiedziała co się przedostało na ich terytorium. Postawiła niepewnie łapę w stronę hałasu.
Czy warto było ryzykować?
Pokręciła łbem z lekkim rozbawieniem. Kiedyś by się nie wahała. Od razu pognałaby ku przygodzie. Postanowiła nie zawieść dawnej siebie. Sprawnym ruchem, ignorując ból, wskoczyła na gałąź gruszy i pobiegła ku przygodzie. Już prawie zapomniany zapach uderzył ją w nozdrza. Rybojad. Klan Nocy tu był. Panika urosła w Konopii. Powinna pobiec i ostrzec wszystkich. Zaczęła wypatrywać wroga. Skryta pomiędzy liśćmi rozglądała się. Burawa sylwetka przekradała się jeżyny. Była sama. Kotka mogła to sama rozprawić. Była szansa, że da radę. I utarłaby tak nosa dumnemu Bocianowi. Konopia bohaterka uratowała cały Owocowy Las przed śmierdzącymi Rybojadami. Ta myśl zmotywowała ją do działania. Przybrała pozycję bojową. Skoczyła. Sprawnie przejechała po poliku wroga. Skryła się pomiędzy drzewami, licząc, ze Nocniak za nią podąży. Pamiętała z treningów, że walka pomiędzy drzewami nie była ich mocną stroną. Przeciwnik zaskoczył ją. Skoczył, a ona dała się powalić. Przeturlali się po sadzie, obijając o pnie. Upadli na pyski z lisią odległość od siebie. Konopia zerwała się na łapy, ale szybko tego pożałowała. Ból złapał ją, zginając w pół. Zacisnęła pysk. Nie mogła pokazać wrogowi słabość. Burawa także wstała. Wbiła w nią zaskoczone spojrzenie. Brązowe ślipia zdawały się być znajome, lecz Konopia już nie pamięta za wiele pysków Nocniaków. W końcu tyledziesiąt księżyców minęło od tego.
Hałas siatki wyrwał ją z rozmyślań. Kotka otworzyła szerzej ślipia. Dawno już nie słyszała tego dźwięku. Lekki niepokój pojawił się w Konopii. Nie wiedziała co się przedostało na ich terytorium. Postawiła niepewnie łapę w stronę hałasu.
Czy warto było ryzykować?
Pokręciła łbem z lekkim rozbawieniem. Kiedyś by się nie wahała. Od razu pognałaby ku przygodzie. Postanowiła nie zawieść dawnej siebie. Sprawnym ruchem, ignorując ból, wskoczyła na gałąź gruszy i pobiegła ku przygodzie. Już prawie zapomniany zapach uderzył ją w nozdrza. Rybojad. Klan Nocy tu był. Panika urosła w Konopii. Powinna pobiec i ostrzec wszystkich. Zaczęła wypatrywać wroga. Skryta pomiędzy liśćmi rozglądała się. Burawa sylwetka przekradała się jeżyny. Była sama. Kotka mogła to sama rozprawić. Była szansa, że da radę. I utarłaby tak nosa dumnemu Bocianowi. Konopia bohaterka uratowała cały Owocowy Las przed śmierdzącymi Rybojadami. Ta myśl zmotywowała ją do działania. Przybrała pozycję bojową. Skoczyła. Sprawnie przejechała po poliku wroga. Skryła się pomiędzy drzewami, licząc, ze Nocniak za nią podąży. Pamiętała z treningów, że walka pomiędzy drzewami nie była ich mocną stroną. Przeciwnik zaskoczył ją. Skoczył, a ona dała się powalić. Przeturlali się po sadzie, obijając o pnie. Upadli na pyski z lisią odległość od siebie. Konopia zerwała się na łapy, ale szybko tego pożałowała. Ból złapał ją, zginając w pół. Zacisnęła pysk. Nie mogła pokazać wrogowi słabość. Burawa także wstała. Wbiła w nią zaskoczone spojrzenie. Brązowe ślipia zdawały się być znajome, lecz Konopia już nie pamięta za wiele pysków Nocniaków. W końcu tyledziesiąt księżyców minęło od tego.
— K-KONOPIA?! — zawołała lichym głosem kotka.
Konopia zamrugała zdezorientowana. Nie kojarzyła ten osobniczki. Burawa kotka skuliła uszy, patrząc jej prosto w ślipia.
— T-to naprawdę t-ty? — szepnęła na jednym wdechu, trwając w bezruchu. Do oczu naszły jej łzy.
Konopia zrobiła krok w tył. Czuła się zupełnie jakby zrobiła jej dzieci i poszła po mleko i zniknęła na dziesięć lat. Otworzyła pysk, żeby powiedzieć, że to pomyłka, ale burawa kontynuowała.
— J-ja... Ja... G-GDZIEŚ T-TY BYŁA?! Mówiłam Szyszce, że nie wiem, jakoś masz mi dać znak, kiedy do nich wrócisz... — urwała na moment Nocniaczka.
Zestresowana tym wszystkim Konopia nawet nie wsłuchiwała się w słowa kotki. Próbowała ułożyć te wydarzenia w logiczną całość, ale nie dało się. Rybojad patrzyła na nią jakby dobrze ją znała. Czyżby szylkretka zapomniała o jakiś epizodzie ze swojego życia po kocimiętce? Łeb ją bolał od tego myślenia.
— T-ty mysi durnowaty bobku! Martwiłam się o ciebie! Tyle księżyców... gnojku jeden, wlazłaś mi do głowy i zapomnieć o tobie nie mogłam! — syknęła z desperacją w głosie.
Bengalka zastygła, wpatrując się w nią oczekująco.
— Eee... — wydobyło się z pyska Konopii. — A my się tak w ogóle znamy?
Nocniaczka zdębiała.
— Co? — szepnęła.
Brązowe ślipia zaszkliły się.
— Zapomniałaś mnie? — miauknęła z takim wyrzutem, że Konopia poczuła się, jakby dostała kamieniem w łeb.
Kotka wbiła wzrok w łapy. Wyglądała jak trzy nieszczęścia. Szylkretka podrapała się zdezorientowana po łbie, chcąc już jak najszybciej zakończyć tą stresującą sytuację.
— Czy ty poważna jesteś? — prychnęła Nocniaczka nagle. — Pająki ci zasnuły łeb czy jabłkiem za mocno dostałaś? Nie po to utopiłam tego spaślaka Bobrzą Kłodę, żebyś se od tak o mnie zapomniała! Prawie kark sobie przekręciłam przez ten jebany płot i tak mnie witasz? Robaki ci mózg zeżarty? Lisi bobek! Mysia strawa!
Konopia zamrugała zdezorientowana. Nie kojarzyła ten osobniczki. Burawa kotka skuliła uszy, patrząc jej prosto w ślipia.
— T-to naprawdę t-ty? — szepnęła na jednym wdechu, trwając w bezruchu. Do oczu naszły jej łzy.
Konopia zrobiła krok w tył. Czuła się zupełnie jakby zrobiła jej dzieci i poszła po mleko i zniknęła na dziesięć lat. Otworzyła pysk, żeby powiedzieć, że to pomyłka, ale burawa kontynuowała.
— J-ja... Ja... G-GDZIEŚ T-TY BYŁA?! Mówiłam Szyszce, że nie wiem, jakoś masz mi dać znak, kiedy do nich wrócisz... — urwała na moment Nocniaczka.
Zestresowana tym wszystkim Konopia nawet nie wsłuchiwała się w słowa kotki. Próbowała ułożyć te wydarzenia w logiczną całość, ale nie dało się. Rybojad patrzyła na nią jakby dobrze ją znała. Czyżby szylkretka zapomniała o jakiś epizodzie ze swojego życia po kocimiętce? Łeb ją bolał od tego myślenia.
— T-ty mysi durnowaty bobku! Martwiłam się o ciebie! Tyle księżyców... gnojku jeden, wlazłaś mi do głowy i zapomnieć o tobie nie mogłam! — syknęła z desperacją w głosie.
Bengalka zastygła, wpatrując się w nią oczekująco.
— Eee... — wydobyło się z pyska Konopii. — A my się tak w ogóle znamy?
Nocniaczka zdębiała.
— Co? — szepnęła.
Brązowe ślipia zaszkliły się.
— Zapomniałaś mnie? — miauknęła z takim wyrzutem, że Konopia poczuła się, jakby dostała kamieniem w łeb.
Kotka wbiła wzrok w łapy. Wyglądała jak trzy nieszczęścia. Szylkretka podrapała się zdezorientowana po łbie, chcąc już jak najszybciej zakończyć tą stresującą sytuację.
— Czy ty poważna jesteś? — prychnęła Nocniaczka nagle. — Pająki ci zasnuły łeb czy jabłkiem za mocno dostałaś? Nie po to utopiłam tego spaślaka Bobrzą Kłodę, żebyś se od tak o mnie zapomniała! Prawie kark sobie przekręciłam przez ten jebany płot i tak mnie witasz? Robaki ci mózg zeżarty? Lisi bobek! Mysia strawa!
Konopia jedynie zdezorientowana siedziała i słuchała tego. Miała nadzieję, że krzyki kotki nie ściągną reszty Owocniaków.
— Może trochę się uspokoisz? — mruknęła Konopia, niepokojąc się o reakcje Szyszki na wpadające do niej z opieprzem kotki.
— Nie! Zapomnij! Twoja obietnica była gówno warta! — warknęła Nocniaczka.
Futro na karku Konopii zjeżyło się.
— Obietnica...? — powtórzyła głucho słowo kotki.
Składała kiedyś obietnice Nocniakowi. Zbożowej Łapie, gdy leżały wtulone w siebie w legowisku uczniów. Koteczka była taka urocza, drobna i pocieszna. Jej brązowe roześmiane ślipia podążały za nią wzrokiem, a uśmiech rozczulał, sprawiając, że serce Konopii od razu przyspieszało. Szylkretka zerknęła na bengalkę. Była masywniejsza od Zbożowej Łapy. Wyższa. Potężniejsza. Jej ciało zdobiły blizny. Konopia podeszła nieśmiało do kotki. Nocniaczka zdębiała. Uniosła nieco łebek by spojrzeć kotce prosto w brązowe ślipia.
— Nie możesz być Zbożową Łapą. — stwierdziła, przejeżdżając kotce ogonem po pysku. — Ona sięgała mi dotąd. — pokazała wysokość swojego barku.
— Może trochę się uspokoisz? — mruknęła Konopia, niepokojąc się o reakcje Szyszki na wpadające do niej z opieprzem kotki.
— Nie! Zapomnij! Twoja obietnica była gówno warta! — warknęła Nocniaczka.
Futro na karku Konopii zjeżyło się.
— Obietnica...? — powtórzyła głucho słowo kotki.
Składała kiedyś obietnice Nocniakowi. Zbożowej Łapie, gdy leżały wtulone w siebie w legowisku uczniów. Koteczka była taka urocza, drobna i pocieszna. Jej brązowe roześmiane ślipia podążały za nią wzrokiem, a uśmiech rozczulał, sprawiając, że serce Konopii od razu przyspieszało. Szylkretka zerknęła na bengalkę. Była masywniejsza od Zbożowej Łapy. Wyższa. Potężniejsza. Jej ciało zdobiły blizny. Konopia podeszła nieśmiało do kotki. Nocniaczka zdębiała. Uniosła nieco łebek by spojrzeć kotce prosto w brązowe ślipia.
— Nie możesz być Zbożową Łapą. — stwierdziła, przejeżdżając kotce ogonem po pysku. — Ona sięgała mi dotąd. — pokazała wysokość swojego barku.
Bengalka zmarszczyła.
— Chyba nie sądziłaś, że będę wypierdkiem do końca życia.
Konopia uśmiechnęła się lekko, próbując ukryć jak zżera ja wstyd. Ale odwaliła. Na ostry i ciernie. Nikt tak nie odwalił jak ona.
— A szkoda. — mruknęła ledwo z siebie.
Podeszła do Zbożowej Łapy i stanęła na koniuszkach palców.
— Byłaś przeurocza. — szepnęła kotce do ucha.
Bengalka zesztywniała. Spojrzała na nią zawstydzona. Szybko wbiła wzrok w łapy. Jej ogon uderzył o ziemię.
— Czemu nie dałaś znaku, że wróciłaś? Czemu nie odzywałaś się przez tyle księżyców? Czemu, Konopio? Czemu? — wbiła w nią wzrok.
Szylkretka uśmiechnęła się zażenowana, uciekając wzrokiem. Odsunęła się od bengalki.
— Głupia sytuacja. — miauknęła szczerze. — Szyszka zapomniała mi o tym przez te wszystkie księżyce powiedzieć. Niedawno się jej przypomniało, wiesz? — miauknęła, szurając łapą w ziemi.
Zbożowa Łapa nic nie odmiauknęła. Jedynie patrzyła się na nią.
— Więc to wszystko wina Szyszki! Staruszka zbyt wiele ma na głowie. — mruknęła z udawanym zmartwieniem, mrużąc ślipia.
— Chyba nie sądziłaś, że będę wypierdkiem do końca życia.
Konopia uśmiechnęła się lekko, próbując ukryć jak zżera ja wstyd. Ale odwaliła. Na ostry i ciernie. Nikt tak nie odwalił jak ona.
— A szkoda. — mruknęła ledwo z siebie.
Podeszła do Zbożowej Łapy i stanęła na koniuszkach palców.
— Byłaś przeurocza. — szepnęła kotce do ucha.
Bengalka zesztywniała. Spojrzała na nią zawstydzona. Szybko wbiła wzrok w łapy. Jej ogon uderzył o ziemię.
— Czemu nie dałaś znaku, że wróciłaś? Czemu nie odzywałaś się przez tyle księżyców? Czemu, Konopio? Czemu? — wbiła w nią wzrok.
Szylkretka uśmiechnęła się zażenowana, uciekając wzrokiem. Odsunęła się od bengalki.
— Głupia sytuacja. — miauknęła szczerze. — Szyszka zapomniała mi o tym przez te wszystkie księżyce powiedzieć. Niedawno się jej przypomniało, wiesz? — miauknęła, szurając łapą w ziemi.
Zbożowa Łapa nic nie odmiauknęła. Jedynie patrzyła się na nią.
— Więc to wszystko wina Szyszki! Staruszka zbyt wiele ma na głowie. — mruknęła z udawanym zmartwieniem, mrużąc ślipia.
Zerknęła jednym na bengalkę. Ich spojrzenia się spotkały. Konopia posłała kotce uśmiech i podeszła znów do niej, by zając miejsce tuż koło kotki.
— A jak w wielkim świecie? Pstrągowa Gwiazda w końcu zdechła? — zapytała z nadzieją.
Zbożowa Łapa kiwnęła łbem.
— Tak. Na szczęście. Teraz Aroniowa Gwiazda nami rządzi.
Konopii nic to nie mówiło, więc jedynie zmrużyła ślipia. Pierw mieli rybę jako lidera, a teraz owoc. Co następne?
— Myślisz, że też by nas zaatakował? — spytała niewinnie.
— Wątpię.
— A co u ciebie? Znalazłaś sobie jakąś miłość życia?
— A jak w wielkim świecie? Pstrągowa Gwiazda w końcu zdechła? — zapytała z nadzieją.
Zbożowa Łapa kiwnęła łbem.
— Tak. Na szczęście. Teraz Aroniowa Gwiazda nami rządzi.
Konopii nic to nie mówiło, więc jedynie zmrużyła ślipia. Pierw mieli rybę jako lidera, a teraz owoc. Co następne?
— Myślisz, że też by nas zaatakował? — spytała niewinnie.
— Wątpię.
— A co u ciebie? Znalazłaś sobie jakąś miłość życia?
Zbożowa Łapa spojrzała na nią zażenowana. W jej oczach dojrzała zmieszanie. Bengalka spuściła wzrok i zaczęła grzebać łapą w ziemi.
— Ta... — odpowiedziała niemrawo. — Na pięć minut. Była chujowa i no se zdechła.
Konopia nie za bardzo wiedziała jak na to odpowiedzieć.
— A ty?
— U mnie nic. — westchnęła cicho. — Nudaaa. Te same pyski. Te same koty. Wszyscy tu są jak rodzina.
Szelest gałęzi z pobliskiego krzaka sprawił, że obydwie spojrzały w tamtą stronę.
— Konopia, lisi bobku. Szyszka już chciała tu cały odział wzywać, ale powiedziałem, że pewnie przywaliłaś tym durnym łbem o siatkę sama... — urwał Bocian, widząc kotkę w towarzystwie nieznajomej. — Kto to.
Futro na grzbiecie zjeżyło się mu automatycznie. Konopia spojrzała niepewnie na bengalkę, która też zjeżyła sierść. Musiała zareagować zanim dojdzie do niepotrzebnej wymiany zdań.
— Oh, witaj Bocianie... Eee... — zaczęła niepewnie. — To Zbożowa Łapa. Nie pamiętasz jej? Moja... eee...
— Ta... — odpowiedziała niemrawo. — Na pięć minut. Była chujowa i no se zdechła.
Konopia nie za bardzo wiedziała jak na to odpowiedzieć.
— A ty?
— U mnie nic. — westchnęła cicho. — Nudaaa. Te same pyski. Te same koty. Wszyscy tu są jak rodzina.
Szelest gałęzi z pobliskiego krzaka sprawił, że obydwie spojrzały w tamtą stronę.
— Konopia, lisi bobku. Szyszka już chciała tu cały odział wzywać, ale powiedziałem, że pewnie przywaliłaś tym durnym łbem o siatkę sama... — urwał Bocian, widząc kotkę w towarzystwie nieznajomej. — Kto to.
Futro na grzbiecie zjeżyło się mu automatycznie. Konopia spojrzała niepewnie na bengalkę, która też zjeżyła sierść. Musiała zareagować zanim dojdzie do niepotrzebnej wymiany zdań.
— Oh, witaj Bocianie... Eee... — zaczęła niepewnie. — To Zbożowa Łapa. Nie pamiętasz jej? Moja... eee...
<Zboże?>
Szyszka: Wybaczcie miłe damy, ma się swoje lata i wkrótce własnej głowy zapomnę. Nie przeszkadzajcie sobie gołąbeczki *siedzi w krzakach z aparatem i lornetką*
OdpowiedzUsuń