Dziś Jaskrowej Łapie udało się wstać przed mentorem, z czego czuł się naprawdę dumny i usatysfakcjonowany. Mimo to był nieźle zestresowany tym, co dzisiaj go czeka. Chciał pokazać, że potrafi, ale czy naprawdę potrafił? Usiadł w wyznaczonym miejscu w oczekiwaniu na czekoladowego wojownika. Czekanie nie potrwało jednak długo, Jesionowy Wicher wkrótce się przed nim zjawił, zwinnym ruchem wyłaniając się z legowiska wojowników.
— No to idziemy — miauknął na przywitanie, nie zatrzymując się przy uczniu, a od razu prowadząc go w miejsce treningu. Rudzielec natychmiast ruszył, starając się za nim nadążyć na swoich krótkich łapkach. Jednak z dnia na dzień, dzięki treningom był coraz bardziej wytrzymały i pokonywanie większych dystansów z kotem o normalnych łapach nadającym tempa nie było już dla niego takim wyzwaniem.
Szybko dotarli do tego samego odcinka rzeki, co wczoraj. Wojownik wszedł na płyciznę, a Jaskier zaraz za nim. Powoli oswajał się z okalającą go zimną cieczą. Dziś nie wydawała się taka straszna, jak ostatnio. Ba, była nawet przyjemna. Mentor zachęcił go ruchem ogona do wejścia głębiej. Uczeń przełknął i zaczął brnąć. Łapa za łapą. Wkrótce stracił oparcie i zaczął przebierać kończynami, tak jak wczoraj uczył go Jesionowy Wicher. Płynnie unosił się na powierzchni, będąc w stanie utrzymać się dłuższą chwilę. Wtedy jednak jedna z łap mu się osunęła i panika znowu złowiła go w swoje sidła. Przerażenie zasnuło na chwilę umysł. Nic nie umie i nigdy się nie nauczy! Utonie jak ostatni nieszczęśnik!
— Tak, tak trzymaj. Jestem obok siebie — usłyszał nad uchem i od razu poczuł, jak siła i determinacja wracają. Z zażartością skupił się na sile i ruchach łap, starając się je z powrotem unormować. Udało się. Łapiąc oddech, znów lekko unosił się na powierzchni.
Rzucił mentorowi wdzięczne spojrzenie, a następnie powoli zatoczył wokół niego koło. Czując, że kończyny nie dają już rady, wrócił na płyciznę. Stanął tam, miarowo oddychając. Zrobił to. Udało mu się przepłynąć płynnie jakiś dystans!
— Brawo — zamruczał Jesionowy Wicher, który właśnie do niego podpłynął. — Spróbuj jeszcze raz, dobrze ci idzie — zachęcił.
Rudzielec kiwnął łbem. Tak, spróbuje jeszcze raz. Czując, że nerwowy oddech już się unormował, a serce przestało tak walić, ponownie wkroczył na głębszy tor rzeki. Żwawo poderwał krótkie łapki od dna i wprawił je w odpowiedni ruch. Czuł się dużo pewniej niż ostatnio no i chyba szło mu znacznie lepiej. Czuł, że musi jeszcze ćwiczyć, bo co jakiś czas nadal wpadał w lekką panikę lub źle stawiał łapy. Ale hej, było coraz lepiej! Chyba jeszcze nigdy duma z własnych czynów tak go nie wypełniała. A wypełniała do tego stopnia, że w pewnym momencie przez nieuwagę o mało co nie poszedł na dno. Jedynie szybka interwencja czekoladowego wyprowadziła go bezpiecznie z tej opresji.
— A było prawie dobrze — mruknął z żalem Jaskier, wypluwając przy tym resztki wody, która dostała się do pyska przy niespodziewanym i spowodowanym nieuwagą zanurzeniu. — Ale następnym razem będzie lepiej, dam z siebie wszystko — dodał.
Wiedział, że mentor w niego nie wątpi.
— No to płyń jeszcze raz. Teraz z pełnym skupieniem.
Pokiwał posłusznie łbem i ruszył już po raz trzeci. Tym razem da radę. Przecież wiedział, jak to zrobić oraz umiał to zrobić. Pokaże Jesionowemu Wichrowi oraz samemu sobie, że potrafi.
Łapa za łapą, machnięcie po machnięciu. Powoli, zgrabnie, by tylko być w stanie utrzymać się dłużej na powierzchni. Tak, jest dobrze. Jeszcze kawałek.
<Jesionku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz