Spojrzał na Księżyc z zaciekawieniem, jakby był zdziwiony, że w ogóle się odezwała.
— Nie lubi, jak się go nadaremnie wzywa — powiedział kotce, wyjątkowo miłym i przyjemnym (w szczególności jak na niego) głosem. — To przejaw braku jakiegokolwiek szacunku. Nie powołuje się na Klan Gwiazdy dla samego powoływania się na Klan Gwiazdy, to chyba, psiakrew, oczywiste! — powiedział gromko, a po zauważeniu, że od hałasu kociak nieco się skulił, dodał nieco ciszej: — Ale ty jesteś grzeczna. Nie musisz się martwić takimi durnotkami — zapewnił ją, głaskając po bladej główce. "W przeciwieństwie do reszty rodzeństwa", chciał dodać, lecz już się powstrzymał.
***
Marzył skrycie o tym, by kocię Bożodrzewnego Kaprysu zostało medykiem.
Kiedyś przymierzał się do posiadania własnych dzieci. Wtedy, kiedy jeszcze nie był świadomy, ilu jest na tym świecie mysich móżdżków i gnojowych pysków. Był przekonany, że znajdzie kocicę, z którą połączy ich wspólna miłość do Klanu Gwiazdy, swoją bratnią duszę, jaka w końcu by go dogłębnie zrozumiała. Teraz już wiedział, że to się nigdy nie stanie. Każdy go tylko wyśmiewał, trzymał się z daleka bądź udawał, że pojmuje chociaż mały skrawek jego duszy. Widocznie losem wybrańca była nieunikniona samotność...
Dlatego przypatrywał się kociakom swojej siostry, próbując znaleźć w nich cechy wskazujące na pisaną im medyczną ścieżkę. Raz po raz zastanawiał się, które nie pasowało na wojownika. Które było cichsze, spokojniejsze, bardziej skryte w sobie, jednak pałające podziwem do gwiazd i pragnące pomagać innym. I za każdym razem odpowiedź była jedna – Księżyc. Przekonał się już dobrze, że Klan Gwiazd czynił swoimi ulubieńcami tych, którzy w jakiś sposób do reszty nie pasowali. A tę małą, puszystą kuleczkę futra łatwo było pomylić z zagubionym paproszkiem. Zawsze trzymała się swoich matek, zaszywając w legowisku z mchu, obserwując jedynie z boku dudniące życia żłobka i zabawy swojego licznego rodzeństwa. Rzadko kiedy się odzywała, a jeśli już, jej głos był cichy i niepewny. Była maleńkim, czarnym raniuszkiem, w towarzystwie tych śnieżnobiałych. Jak i on.
Może to właśnie dlatego prędko została jego ulubienicą. Z żywiołowej, rozigranej bandy, która bez czujnego oka dorosłych zamieniłaby żłobek w ruinę, Judaszowcowy Pocałunek zawsze wybierał najchętniej srebrną koteczkę, by opowiadać jej historie, nauczać o potężnych gwiazdach, czy przeprowadzać z nią rozmowy, chociaż te bardziej przypominały jednostronne wywody. Półłysy nie wyglądał, jakby mu to kiedykolwiek przeszkadzało.
W jego rodzinie przecież nie mogło nie być medyka. Nawet jeśli Księżyc nie była jego córką, i tak łączyła ich ta sama, wielka krew. Przecież Judasz nie mógł być jedynym, komu była pisana rozgwieżdżona ścieżka. Skoro już byli do siebie tak podobni...
Wierzył, że była idealnym wyborem.
***
Nie mógł sobie odpuścić wizyty w żłobku. Przynajmniej raz na kilka wschodów słońca, Judaszowcowy Pocałunek wybierał się do kociarni, by spędzić czas z siostrzeńcami. Nawet jeśli często większość z nich była zupełnie pochłonięta zabawą i nie chciała go słuchać... Zawsze miał jednak Księżyc, swoją siostrę lub czasem nawet jej partnerkę. Chociaż nie zawsze się zgadzali, kocur przepadał za jej towarzystwem. Ze wszystkich klifiaków i klifiaczek, Bożodrzewny Kaprys wybrała jedną z najlepszych opcji...
Gdy wszedł, wszystko było po staremu. Promyczek rzucał się na swojego bezbronnego, zaskoczonego brata przy pomocy Zaćmienia, czemu nie brakowało mnóstwa okrzyków, miauknięć i pisków. Ugh, co za kocia muzyka...
Judaszowiec przysiadł w typowym dla siebie miejscu, zaraz przy Bożodrzew. Wzrok białej kocicy, pełen buzującej ekscytacji, prędko zamienił się w bardzo zawiedziony.
— I nic mi nie przyniosłeś do jedzenia? — miauknęła do niego z wyrzutem.
— Łapki Klan Gwiazd dał? — odburknął. A czego ona się spodziewała? Przecież nie był jej opiekunką, by znosić jej jedzenie. Jeszcze czego! Wystarczyło już, że ta kupa futra nie miała do niego choćby krzty szacunku. Karmicielka z głośnym, niezadowolonym pomrukiem ześlizgnęła się ze swojego legowiska, leniwie się przeciągając przed wstaniem na równe łapy. Spojrzała raz jeszcze na swojego brata z urazą, zanim nie uniosła wysoko podbródka i nie wyszła ze żłobka, kierując się w stronę sterty ze zwierzyną. Odpowiedział jej grymasem, którego już nie zauważyła.
Jak zwykle, przy nim leżała zwinięta w kulkę Księżyc, wpatrując się w Judaszowcowy Pocałunek swoimi wielkimi, żółtymi oczami. Wyglądała, jakby się nad czymś bardzo wahała. Otworzyła pyszczek, po czym bardzo szybko go zamknęła, nie potrafiąc się zdecydować. Kocur jednak cierpliwie na nią czekał.
— W-wuju? — miauknęła w końcu cicho i niepewnie, spoglądając raz na Judaszowca, a raz czujnie na zajęte harcowaniem rodzeństwo, które jednak było tak pochłonięte zabawą, że nawet nie zauważyło obecności wojownika, a co dopiero słyszało ich rozmowę.
— Tak?
— Czy mogę ci powiedzieć... Coś ważnego?
Jego oczy otworzyły się nieznacznie szerzej. Ważnego? A cóż takiego miała do powiedzenia? Był zaintrygowany.
— Oczywiście — odpowiedział prawie od razu, przylizując na swojej łapie futerko. Kotka wskazała łapką na jego ucho, które też szybko przystawił do jej małego pyszczka.
— Ja... Miałam sen — szepnęła ostrożnie Księżyc, patrząc na Judaszowca z niepokojem, gdy ten odwrócił głowę. Spojrzał na kotkę z delikatnym uśmiechem.
— Miałaś koszmar? Zdarza się. Potrafią być bardzo –
— Nie, to nie był koszmar — przerwała mu, kręcąc przecząco łebkiem. — Stałam sama w pustym obozie. Nocą. Tylko księżyc rozświetlał każdy jego zakamarek... — mówiła, a zastygły w miejscu Judasz słuchał, nie ruszając nawet pazurem. Przysunął znów głowę tak, by kotka mogła poczuć się pewniej i powiedzieć mu to wszystko na ucho. — Czułam się tak... błogo i bezpiecznie. Najpierw przeleciała obok mnie ćma, wpatrywała się we mnie, rozumiała, co do niej mówiłam, a później zaczęła mnie prowadzić do wodospadu. A tam... zobaczyłam... ducha — powiedziała ostatnie słowo nieco głośniej, odsuwając nieco swój nosek.
— I? — dopytał, nie mogąc uwierzyć swojemu słuchowi. Czyżby śnił? Nie, to była prawda! Od samego początku miał rację! – Księżyc również była wybrana! Przodkowie ich obu wskazali gwiezdnymi wysłannikami!
— Miał jasną, migoczącą delikatnie sierść. Miała, była to kotka. Ćma podleciała do niej i usiadła między jej łapkami, a ona wtedy przedstawiła się; powiedziała, że ma na imię Morskie Oko i niegdyś była medyczką Klanu Klifu...
Morskie Oko? Od dawna nie słyszał tego imienia. Pamiętał kocicę jeszcze z czasów, kiedy on był kociakiem, a ona uzdrowicielką – choć wcale nie długo. Prędko została wygnana przez Srokoszową Gwiazdę, na następnie odnaleziona na granicy martwa... Chwila, to nie mógł być przypadek! Jego oczy zalśniły, gdy w jego głowie połączyły się kolejne kropki. Ze wszystkich medyków, którzy mogli Księżyc odwiedzić, zrobił to akurat ten znienawidzony przez ich przywódcę... Chciał prosić, by kontynuowała, lecz kotka sama odezwała się ponownie:
— Wtedy mi powiedziała, że czuwa nad Promyczkiem, ale również... że wiedzą, że nie jest mi pisana wojownicza ścieżka — wyznała treść wiadomości, której mógł się spodziewać. Wszystko szło po jego myśli. Zupełnie tak, jakby został wysłuchany... — I że jeśli chcę, mogę zostać... medyczką.
Księżyc skończyła mówić i wbijając wzrok w wujka, oczekiwała na jego odpowiedź. Patrzyli przez chwilę na siebie w ciszy, gdy Judaszowiec starannie dobierał słowa, nadal nie mogąc otrząsnąć się całkowicie z początkowego szoku. Nawet go sposób, w jaki działał Klan Gwiazdy, zdarzał zaskakiwać.
— To niesamowita wiadomość, Księżyc. Coś wspaniałego! Od początku wiedziałem, że jesteś wyjątkowa — zapewnił ją z nietypową dla siebie czułością. Polizał nawet kotkę po czole parę razy, zanim nie dodał: — Kontakt z Gwiezdnymi to coś, co posiada jedynie garstka kotów. To oznacza, że zostałaś wybrana. Jak ja.
Urwał na chwilę.
— Musisz o tym powiedzieć naszym medyczkom. I to zaraz! — powiedział podekscytowany. Zerwał się z legowiska, zapraszając Księżyc do zrobienia tego samego. — Wy, spokój na chwilę! Psiakrew, strach was aż samych zostawić, nie zróbcie nic głupiego! — zganił skaczące kociaki i wyszedł, wraz z podążającą za nim Księżyc. Kiedy tylko jednak wyszedł ze żłobka, zderzył się nosami z... Bożodrzew! Trzymany przez nią w pysku szpak przetoczył się po chłodnej, kamiennej posadzce, a sama karmicielka przez wyglądała, jakby chciała roznieść swojego brata w mysi proch.
— Widzisz, co teraz zrobiłeś? — mruknęła z odrazą, zbierając z ziemi upuszczoną zwierzynę. — Mój biedny obiad...
Judaszowcowy Pocałunek przewrócił oczami, subtelnie wymijając swoją siostrę, by skierować się do legowiska medyka. Miał w tamtej chwili ważniejsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie jej jęczenia.
***
Nie mógł być bardziej dumny niż teraz, gdy mógł obserwować postęp Księżyc na jej nowej ścieżce, która zdawała się być dla niej idealna. Był zdziwiony, że kotka miała w legowisku towarzystwo w postaci swojej siostry, lecz nie zamierzał narzekać. Nigdy nie spodziewałby się, że ta energiczna dusza zapała miłością do ziół, a jednak. To tylko potwierdzało jego teorię – jego rodzina była wyjątkowa. Wiedział to od początku, choć nikt mu nie wierzył. Teraz w końcu była szansa, że inne klifiaki również to zauważą.
Bożodrzewny Kaprys jednak nie czuła się wcale tak dobrze po opuszczeniu kociarni. Najpierw myślał, że jej ociężałe i ospałe ruchy pochodzą z czystego lenistwa, ale kiedy kocica już zasłabła, to uznał, że coś było z nią faktycznie nie tak. Oczywiście, na miejscu skorzystał ze swojej ziołoleczniczej wiedzy i pomógł jej dojść do siebie, ale teraz lepiej było, by obejrzały ją ich medyczki. A przy okazji, ich uczennice mogły się z tego wiele nauczyć.
Wszedł do legowiska medyków, krok w krok z nieprzekonaną do tego Bożodrzew.
— Nic mi nie jest — utrzymywała. — Jedyne co, to bym poszła spać, a nie szlajała się po medykach...
— Zamknij na chwilę pysk, jeśli łaska — rzucił do niej oschle, momentalnie zmieniając swój ton, gdy dojrzał srebrną sierść (tej lepszej) siostrzenicy. Wysunął do góry szyję, aby lepiej ją dojrzeć. — Witaj, Ćmia Łapo, jak dobrze cię tu widzieć! Mogłabyś podejść na chwilkę? — zawołał ją do siebie.
<Ćmia Łapo?>
Wyleczeni: Bożodrzewny Kaprys
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz