Astrowa Łapa został wojownikiem. Ten nic nie znaczący kot, którego czasem widywał przy Mrocznej Gwieździe. Następny jego lizus. Pewnie chciał wkraść się w jego łaski i zostać kolejnym jego psem. Nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Trudno było nie zauważyć, jak czarny lgnął do lidera. Zawsze go to bawiło, że można być tak pozbawionym rozumu, by chcieć od vana jakiejś dodatkowej uwagi. On na przykład, nie chciał wychodzić przed szereg i rzucać się w oczy. Tak było bezpieczniej. Życie w cieniu czasami bywało zbawienne, zwłaszcza jeżeli miało się do wykonania ważne zadanie.
Podszedł do kocura, by pogratulować mu jego nowego imienia. Było... Zabawne. Nie tego pewnie się spodziewał ktoś taki, kto musiał mieć aspirację na wielkiego wojownika. Astrowy Migot... Szkoda, że nie zmienił mu jeszcze pierwszego członu, tak jak w jego wypadku. Ah... Widok tego, jak nowomianowany wojownik chodził podirytowany, był satysfakcjonujący.
— No, no, no... Jesteś już wojownikiem. Pewnie mama jest z ciebie dumna, Migotku — zadrwił, a kocur od razu zmierzwił futro, kierując na niego niezadowolony wzrok. Chyba ugodził w jego dumę. Nie przejmował się tym jednak. Był w końcu przydupasem lidera. Nie zasługiwał na jego szacunek. Kto wie, czy w przyszłości nie zostanie wepchnięty do tego kółeczka lizodupów Mrocznej Gwiazdy, tracąc raz na zawsze resztki honoru.
— Sklej pizde Tchórzu. — mruknął czarny i odwrócił głowę w przeciwną stronę.
— Oj... Co tak agresywnie, co? Nie podoba ci się? Sam Mroczna Gwiazda ci je nadał. Powinieneś się radować. — zamruczał perfidnie, rozbawiony jego reakcją.
Nie spodziewał się po dziecku Motyl takiego słownictwa. Ha! Niezłe ziółko wychowała, chociaż co się dziwić, że niebieskooki był jakiś taki... inny. Nie był jej biologicznym bachorem.
— Możesz się po prostu odwalić? Ja to tam się raduje, że nie dostałem imienia Tchórzliwy Upadek, Łasiczko. — prychnął odchodząc od niego, najwidoczniej mając go dość.
I kto tu niby był tchórzem? Podkulał ogon jak uczniak i szedł się wypłakać mamusi? Żałosne. Nie zamierzał jednak odpuścić. Musiał poudawać zajętego, by Irgowy Nektar nie wysłała go na kolejny patrol.
— Gdybym tak się tym przejmował jak ty, to pewnie zeskoczyłbym z drzewa — Ruszył za nim, nie zamierzając mu odpuścić. — Czemu uciekasz? Chcesz to zrobić? — zapytał zainteresowany.
Może spodobał mu się jego pomysł? Ciekawe jaką minę miałby Mroczna Gwiazda na wieść, że młody, silny wojownik zrzucił się z drzewa, mając dość życia w tym popapranym klanie. Wtedy może otworzyłyby się oczy, temu zapatrzonemu w sobie bucowi i dało do myślenia, że należało dbać o kogoś, kto mógł mu uratować tyłek, w razie problemów?
— Uciekam by nie zarazić się twoją głupotą. — Astrowy Migot przyspieszył, próbując go zgubić.
Może gdyby był po treningu wojowników, pewnie by odpuścił, nie mając sił ganiać za marudnym kocurem, ale ostatnio nieco poprawiła się jego kondycja. Cieszył się z tego, bo pamiętał to piekło, jak leżał bez życia, niczym martwy i nie był w stanie poruszyć nawet koniuszkiem palca.
— Oj nie uciekaj, przecież żartuję. — Również przyspieszył kroku, aby się z nim zrównać. — Oboje jesteśmy pokrzywdzeni przez lidera. Nadal go tak lubisz?
To pytanie sprawiło, że "Migotek" się zatrzymał. Uderzył w czuły punkt? Nadstawił czujnie uszy, obserwując uważnie jego reakcję.
— Czy ty uważasz, że go lubię? Boki zrywać.
— Widziałem jak się do niego łasisz. Sądziłem, więc że tak. — odparł zgodnie z prawdą. Obserwował w końcu lidera od momentu, gdy jego matka skończyła w dole. Zdawał sobie sprawę z jego stosunków na tyle, na ile był w stanie, a Aster dość często latał za nim, robiąc takie maślane oczy, jakby się w nim zakochał.
— Próbowałem dyskutować na temat mojego imienia, czy nie znajdzie się lepsze, zgadnij co. — wyżalił się, co go zaskoczyło.
Nie spodziewał się, że ktoś taki jak on, zacznie taki temat z nim. Myślał, że się nie lubili, w końcu byli po przeciwnych stronach. Trochę go bawił fakt, że nastawienie czarnego się zmieniło przez to, że dostał nieco inne imię niż sobie wyobraził. To było tak bardzo kocięce zachowanie... Niegodne kogoś w pełni dojrzałego.
— Odmówił? A może był tak zajęty, by z tobą porozmawiać? — zasugerował.
Kocur westchnął ciężko.
— Odmówił. Nienawidzę typa bardziej niż ciebie, a to dość spory wyczyn.
Te słowa... Ten wydźwięk... Radował mu serce. Zainteresował się przez to nim bardziej. Może była szansa przeciągnięcia go na swoją stronę i zagrania na nosie liderowi? Jego pupilek mógłby mu się przydać. Miał dostęp do tej milszej strony Mrocznej Gwiazdy, więc gdyby jakoś nim odpowiednio pokierować, mógłby być jego oczami i uszami tam, gdzie sam nie mógł dotrzeć.
— A mnie czemu nienawidzisz, co? — fuknął, pusząc się. — Masz kompleksy?
— Nie wiem jak nie widzisz odpowiedzi w tej rozmowie, ale też to przyczyna zachowania Motylego Trzepotu bym się nie zadawał z tobą i twoim rodzeństwem. Najwyraźniej twoja stara nie lubiła się z moją.
Prychnął, przewracając oczami. No tak... Znów temat spadał na jego matkę. Nie rozumiał co Motyli Trzepot do niej miała. Nawet o tym nie wiedział, więc był zaskoczony. Miło było wiedzieć, że kolejny kot piętnował go, bo był synem Zakrzywionej Ości. No dobra... W młodości dość często był agresywny, ale nieco się teraz uspokoił. Musiał zaadoptować się do nowych warunków, w których za nieodpowiednie słowo, mógł zostać pozbawiony głowy.
— A moja stara nie chciała bym zadawał się z psami Mrocznej Gwiazdy, a się zadaję. W zasadzie to oni sami do mnie lgną. Chętnie jednak się zamienię. Z Tchórzem byłoby ci do twarzy — No i się pod tym względem nie mylił. Kto tak pięknie uciekał, aż się za nim kurzyło? Na jego pysku pojawił się od razy lekki uśmiech i figlarne spojrzenie, które spoczęło na czarnym.
— A weź się już zamknij. — Kocur znów ruszył, idąc w stronę sterty ze zwierzyną i biorąc z niej byle jaką mysz.
Już sądził, że ponownie uciekał, ale nie. Zgłodniał. To dopiero zobaczy jaki będzie głodny, gdy będzie musiał brać udział w treningu wojowników. Ciekawiło go czy sobie poradzi. Obserwował jego walkę ze swoim bratem, jednak to było nic w porównaniu do tego, co go czekało.
— Zaakceptujesz swój los tak po prostu? Czy może szykujesz się do opuszczenia klanu, gdzie ktoś cię doceni? — zapytał zaciekawiony, dalej drążąc temat.
— Nie wiem, może będę dalej prosił Mrocznego o zmianę, lecz nie sądzę by się zgodził. A poza tym nie zamierzam skończyć tak jak twoja matka czy Łasiczy Skowyt, wolę zostać z rodziną — odpowiedział mu i z gracją zaczął delektować się gryzoniem.
Bezpieczne i rozważne posunięcie. Raczej wątpił czy Astrowy Migot byłby w stanie przedostać się przez zabezpieczenia, które nałożył na granicę lider. On sam nie zbliżał się do żadnego oznaczenia zapachowego, tak na wszelki wypadek. Oczy, które go śledziły, skutecznie zniechęcały go do jakichś ryzykowniejszych kroków.
— Zawsze możesz zwrócić wzrok na kogoś, kto naprawdę dzierży władzę w tym klanie — Usiadł obok. — Wejdź w łaski Irgowego Nektaru, a jestem pewien, że Mroczna Gwiazda szybko ci zmieni imię, jak ona szepnie mu słówko. — O tak... Ta kotka była naprawdę przebiegła. Nie miał pojęcia jak ktoś taki jak czarny van, nie zorientował się, że ta go wykorzystywała niczym swoją marionetkę. To było aż niebywałe, że złota była w stanie wpłynąć na kocura i wyjść po wszystkim z dumą i honorem. Był pewien, że gdyby Aster się jej po podlizywał, dostałby swoje nowe imię dość szybko i sprawnie. Akurat Irgowy Nektar w przeciwieństwie do kota, który nimi rządził, obchodził los swoich podwładnych.
— A co, próbowałeś? — zapytał na chwilę przestając jeść. — Nie wiedziałem że interesujesz się knypkami Omena
Czy próbował? Nigdy w życiu! To byłby dla niego wyrok śmierci. Złota była niebezpieczna i na tyle inteligentna, by przejrzeć jego maskę. Gdyby się do niej zwrócił, Mroczna Gwiazda od razu znalazłby się tuż przy nim, śmiejąc się z jego głupoty. A on nie był mysim móżdżkiem. Zdawał sobie sprawę, że u władzy miał przechlapane i nie mógł liczyć na żadne ulgi. Dlatego właśnie potrzebował kogoś po swojej stronie, kogoś kto zdobędzie dla niego informację, których sam osobiście nie był w stanie pozyskać.
— Nie próbowałem, bo wiem co by się stało. Ty nie masz niesławnej przeszłości. A co do tych knypków to mówiłem ci. To oni nie dają mi spokoju. — prychnął, strzepując uchem. — Łażą za mną jak cienie. Nie wiem czy zauważyłeś, ale każdy kto go popiera ma naderwany kawałek lewego ucha. Nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że działają z jego rozkazu. — Dostrzegł to już dawno temu. Obserwował tylko, jak dochodzą kolejni okaleczeni. Nie było mowy, że zostali zaatakowani w podobny sposób i dostali identyczne rany. To był celowy zabieg. Nie potrafił jednak zrozumieć dlaczego. Dlaczego to robili? Właśnie to go najbardziej ciekawiło. To był na ten moment jego cel. Dowiedzenie się prawdy o tych podejrzanych "psach" lidera.
<Aster?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz