BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot u Samotników!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

06 października 2021

Od Sadzy

Pomarańczowe ślipia otworzyły się szeroko wzbudzone ze snu. Rozmyty obraz po uderzeniu serca się wyostrzył. Dobrze znany mu łeb spoglądał na niego z zaciekawieniem.
— Wstawaj, kupo futra. — brat krzyknął do jego ucha. 
Sadza spojrzał na niego zirytowany. Miał dosyć tego. Codziennie to samo. Nieważne ile razy tłumaczył Posłonkowi, żeby tego nie robił to co ranka przeżywał ten sam koszmar.
— Posłonku, mówiłem ci, żebyś się nie zadawał z tą wariatką. — prześmiewczy głos rozległ się na początku gałęzi. 
Obydwoje spojrzeli w tamtym kierunku. Niebieska sylwetka powolnym krokiem szła w ich stronę. Komar także się w ich wpatrywał. Dumnie podszedł do Posłonka i owinął go ogonem. 
— Jeszcze przez nią sam zaczniesz uważać się za kotkę. — dokończył, przenosząc spojrzenie na szylkreta.
Sadza zmarszczył brwi. Nie był wariatką. Nie był kotką. Jego ciało było niewłaściwe i nie mógł nic z tym zrobić. Nienawidził go. Tych drobnych łap. Tej smukłej, niskiej sylwetki. Delikatnego pyska i dużych oczu. Wysokiego i słodkiego głosu. Nienawidził wszystkiego w swoim ciele. Naprawdę chciałby być normalny. Być jak inne kotki. Uśmiechnięte i pogodne, czy wojownicze i mężne. Ale nie mógł. Całe jego ciało wypełniała nienawiść i smutek, gdy tylko ktoś zwrócił się do niego żeńską formą. Rozpacz i bezradność przejmowały nad kocurem kontrolę, gdy kolejny raz ktoś zwracał się do niego źle. Gdy nie pomagały tłumaczenia. Gdy nikt nie potrafił zrozumieć. Gdy był wyśmiewany za to kim się czuje. 
— Aj tam, przesadzasz, Komar. Prawda Lawe... znaczy Sadzo? 
Na sam początek jego dawnego imienia przez ciało Sadzy przeszły ciarki. Złość zadrżała w jego łapach. Tak nienawidził tego imienia. Czemu. Czemu Posłonek wciąż musiał się mylić. Czemu nie mógł sobie wbić do łba, że nie jest nią. Nie jest Lawendą. Tą słodką idiotką, której nienawidził całym sercem. Komar uśmiechnął się wrednie. Wyminął srebrnego wojownika i zbliżył się do legowiska Sadzy. Stanął nad nim, wbijając swoje żółte ślipia w skulonego kocura. 
— Lawe...? Oh, czyżbyś miała tak naprawdę na imię Lawenda? Jakie piękne imię. Takie delikatne i kruche. Zupełnie jak ty. — złapał go za pysk. 
Na widok smutku panującego na pysku szylkreta niebieski westchnął. Puścił mordkę Sadzy.  
— Brakuje nam kotki w paczce, Lawendo. Chętnie wykorzystałbym tą twoją niewinność. Zastanów się nad tym co. Tylko pamiętaj, że źle znoszę odmowę. — poklepał go po łbie. 

* * *
Wesołe zielone ślipia spojrzały na niego. Bez jak zawsze był pogodny. Nawet w te pochmurne dni. Ku łap Sadzy zostało położone kolejne piórko. Sadza uśmiechnął się lekko. Nie rozumiał kocura. Nie wiedział o co mu chodzi. Dlaczego tak się zachowuje. Nie miał jednak jak zapytać. Z głuchym wojownikiem kontakt był utrudniony. Jego mentorka komunikowała się z nim za pomocą obrazków i gestów, ale Sadza nie wiedział jak. Nie chciał przypadkiem "powiedzieć" mu czegoś źle. Mimo wszystko życzliwe gesty od Bza były miłą odmianą od codzienności. Od prychnięć Księżyca i Rarogu, że wymyśla sobie. Od krzywego spojrzenia Uszatki, która nie potrafiła zrozumieć czemu chce być tą obrzydliwą istotą jaką były dla niej kocury. Wziął piórko do łapy i uśmiechnął się do Bza.
Miał nadzieję jedynie, że ten chociaż nie bierze go za kotkę. 


* * *
Para białych łap stanęła przed nim. Sadza nie musiał podnosić łba, żeby wiedzieć kto to. Wszędzie rozpoznałby ten paskudny smród chciwości i egoizmu. Skulił się bardziej w kłębek. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z tym niedorozwojem. Nie rozumiał czemu musiał się do niego doczepić. Aż tak bardzo lubił utrudniać innym życie?
— Lawendo. — zaczął, sprawiając, że sierść na grzbiecie Sadzy stanęła dęba. — Zdecydowałaś się już?
Sadza wbił zirytowany wzrok w gałąź, na której znajdowało się jego legowiska. Czasami żałował, że nie jest głuchy jak Bez. Przynajmniej nie słyszałby tego idiotycznego głosu każdego dnia. 
— Nie mów do mnie tak. — prychnął. 
Komar podszedł bliżej. Nachylił się nad jego uchem. 
— Jak? Nie lubisz swojego imienia? To niewdzięczne wobec twoich rodziców, Lawendo. Tylko tyle ci po nich zostało prócz tego srebrnego mysiego łba, a ty to od tak porzucasz? Wstydziłabyś się. — miauczał Komar zupełnie jak jakaś stara kocica w starszyźnie. 
Szylkret zasłonił uszy łapami, powstrzymując się od zwalenia Komara z gałęzi. Wizja połamanego wojownika była niesamowicie kusząca. Chociaż w legowisku medyków nie miałby jak do niego paplać.
— Nie lubię, nie mów tak do mnie, jasne? 
— Oh, nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi, nie wiesz Lawendo? — niczym zacięta płyta wciąż powtarzał to samo. 
Sadza zrozumiawszy, że ten robi to tylko po czystej złośliwości odpuścił sobie. Nie da się tak łatwo sprowokować temu cymbałowi. 
— No to jak z twoim dołączeniem do mojej paczki? 
Ogon niebieskiego kocura przejechał po jego grzbiecie. Sadza z cudem nie puścił pawia na własne łapy. Wbił nienawistne spojrzenie w wojownika. 
— Nie. 
Komar pokręcił łbem z zawodem. 
— Jesteś pewna? Jeśli tak to z przyjemnością dopiszę Bza do kolejnych mysich móżdżków do dręczenia. A chyba lubisz tego głąba, co? — mruknął niebieski rozmarzonym głosem, jakby już planował zbrodnie stulecia. 
Sadza próbował ukryć zaskoczenie na swoim pysku. Odwrócił łeb od Komara. 
— Mam to gdzieś. — skłamał, otulając się ogonem. 
— Aha, to może... — zaczął i obszedł legowisko Sadzy, by spojrzeć mu prosto w pysk. — Zrobię ci kocięta? Co ty na to, Lawendo? Myślę, że będą przeurocze. 
Szylkreta aż wcięło. Nerwowy dreszcz przeszedł po jego ciele. Nie, nie mógł. Nie ośmieliłby się. 
— Co...? N-nie... nie zrobisz tego. — miauknął, jakby próbował przekonać samego siebie. — S-szyszka cię za to u-ukaże. W-wygna na zawsze z Owocowego Lasu. 
Komar uśmiechnął się pogodnie. 
— A kto powiedział, że chce tu nadal gnić? Chętnie odejdę, zostawiając cię z traumą. — miauknął pewnie, unosząc dumnie łeb do góry. 
Sadza zadrżał, czując jak zaraz cała zawartość jego żołądka zostanie zwrócona na jego łapy. 
Komar nie blefował. 

* * *

Wpatrywał się w wejście do legowiska medyków. Błysk wyszła z niego szybkim krokiem, żegnając się z leżącą Niezapominajką. Szylkretka bez życia machnęła ogonem zastępczyni na pożegnanie, by następnie znów zatopić pysk w ziołach. 
 Na co czekasz?
Komar siedział mu wręcz na ogonie. Spojrzał zirytowany ma kocura.
 Błysk jest w pobliżu. Jeszcze coś zauważy.  prychnął Sadza.
Komar pokiwał z rozbawieniem łbem.
 Nic nie rozumiesz. Idź w końcu. Albo spotkają cię konsekwencji.
Sadza spuścił łeb, niechętnie kierując w stronę łoża medyków. Nie chciał tego robić. Wykorzystywanie słabości Niezapomiajki było złe. Sadzy było żal kotki. Straciła swoich najbliższych przyjaciół jak i mentorów. Cały ciężar odpowiedzialności za zdrowie członków Owocowego Lasu spadł na nią. Na samą myśl, że zrozpaczona kotka poniesie konsekwencje czynów Komara wpędzał Sadze w jeszcze większe obrzydzenie kocurem. Musiał coś zrobić nim niebieski posunie się za daleko. Rozmowa z  liderką nie miała sensu. Jego słowa, klanowej wariatki uważającej się za kotkę, przeciw Komarowi? 
Wkroczył do legowiska medyków. Niezapominajka leżała bez życia na ziołach.
 To ty, Sadzo?  rozległ się zachrypnięty głos.
Kocur kiwnął łbem.
 Znów boli cię łeb? Ziarenka maku znajdziesz tam gdzie zawsze. Ja... Nie mam siły, wybacz mi. miauknęła licho medyczka, okrywając się ogonem.
Sadza ostatni raz spojrzał na Niezapominajkę i ruszył w głąb legowiska. Bez problemu znalazł ziarna maku. Nie to było jego celem. Komar oczekiwał, że zwinie medyczce kocimiętkę. Miał na nią chętnych. Licznych klientów, którzy chcieli sobie ulżyć w codzienności. Znalezienie zioła trochę mu zajęło. W końcu dostrzegł liście o charakterystycznym zapachu. Wziął parę liści i w pośpiechu wyszedł z legowiska medyków. Niezapominajka nawet nie zwróciła na niego uwagi. Komar czekał na niego. Dał mu znać ogonem, żeby podążył za nim. Zmierzali w głąb Owocowego Lasu. Sadza nigdy wcześniej w tej okolicy nie był. Rozrośnięte krzewy utrudniały przemieszczanie się. Gałęzie jabłoni zatrzeszczały. Sadza uniósł łeb do góry, ale nikogo nie dostrzegł.
 Nie zwracaj na to uwagi. Idziemy dalej, Lawendo.  mruknął Komar.
Sadza przeklął niebieskiego w myślach. Czysta złośliwość z jego strony była codziennością. Codziennością, do której Sadza nie mógł przywyknąć. Wbił pazury w ziemię. Może powinien tutaj rozprawić się z Komarem na zawsze? Wszystkim by ulżyło. Pozbyłby się tego zła z ich domu. Zrobiłby coś dobrego dla całego Owocowego Lasu. Z wysuniętymi pazurami zaczął zbliżać się do Komara, który niczego nieświadomy dalej zmierzał przed siebie. Pomarańczowe ślipia z nienawiścią mierzyły niebieska sylwetkę. Nikt nie wiedziałby, że to jego wina. Wszyscy wzięliby to za kolejny atak lisa. Albo atak zbłąkanego samotnika. Nikt nie płakałby za Komarem.
 Stójcie.  władczy głos rozległ się z nieba.
Sadza i Komar unieśli łby do góry. Ciemna sylwetka wyszła z labiryntu gałęzi. Błysk spoglądała na nich dezaprobatą.
 Robaki mózg wam zżarły? Co to ma na celu? Przez was cały klan będzie cierpieć, jeśli rozpocznie się epidemia zielonego kaszlu. Jak możecie tak narażać cały Owocowy Las? Ryzykujecie życiem wszystkich kotów dla własnej przyjemności. Zdradziliście naszą społeczność dla paru uderzeń przyjemności.  syknęła surowo, zeskakując z drzewa.
Podeszła do nich z wysoko uniesionym ogonem. 
 Po tobie Komarze jeszcze mogła się tego spodziewać, ale ty Sadzo? Chcesz sobie życie zniszczyć zadając się z tym łajdakiem?
Kocur opuścił łeb. Zostali złapani, a teraz poniesie konsekwencje czynów, których nigdy nie chciał zrobić. Wbił nienawistne spojrzenie w Komara. A to wszystko jego wina.
— Myślałam, że jesteś mądrzejsza. — dodała zastępczyni.
Sadza zaskoczony spojrzał na kotkę. Nawet ona. Liczył, że chociaż wyrozumiała zastępczyni będzie się do niego poprawnie zwracać. Jak widać się mylił. Jak zawsze. Trzepnął ogonem. Nikt go tutaj nie rozumiał. Ani nawet nie próbował.
 Więc? Macie jakieś wytłumaczenie? Czy mogę już iść z tym do Szyszki?
Komar zaśmiał się cicho. Pokręcił łbem i podszedł do zastępczyni.
— Nic jej nie powiesz. — stwierdził śmiało wojownik. 
Błysk uniosła brwi do góry.
 Widzę, że poczucie humoru cię nie opuszcza, Komarze. Ciekawe czy wykonując swoją kare też będziesz taki zabawny.  mruknęła, wymijając go.
Komar uśmiechnął się jedynie.
 Schlebiasz mi. Ciekawe, czy Szyszce się spodoba, że zdrajca skarży na zdrajców.  miauknął tajemniczo.
Błysk zatrzymała się gwałtownie. Zmierzyła kocura spojrzeniem.
 Naprawdę masz nie po kolei we łbie, Komarze. Musisz porzucić swoje kocięce fantazje i dorosnąć. Nikt nie będzie cię niańczył i pilnował całe życie.
Komar westchnął teatralnie. Błysk wywróciła ślipiami i wskoczyła na niską gałąź jabłoni z zamiarem opuszczenia tej dwójki. 
 Ale z ciebie uparta kotka. Nie wiem jak Paplak mógł z tobą tyle wytrzymać...  urwał.
Błysk zatrzymała się. Sadza także spojrzał zaciekawiony na Komara. Dziwne imię. Nie znał takiego kocura. Przynajemniej żadnego z Owocowego Lasu.
 Jednak zostaniesz? Pewnie masz mnóstwo pytań. Ale co będę ci opowiadał. Przecież musisz lecieć do Szyszki ze skargą.
 Nie pogrywaj ze mną, Komarze.  warknęła zastępczyni.
Komar machnął łapą.
 Ja? Nigdy. Po prostu szkoda mi biedaka. Usłyszał, że poroniłaś i odebrałaś sobie życie...  urwał, by spojrzeć na kotkę.
Błysk wbiła pazury w korę drzewa. Trzepnęła ogonem.
 Do czego dążysz? Co to ma na celu? Tak niczego nie osiągniesz. Paplak to zamknięty rozdział w moim życiu. Nie obchodzi mnie i ciebie też nie powinien.
 On może nie, ale Jeżynek? Martwię się o niego, wiesz. Nie dość, że jest ślepy to teraz ma się jeszcze dowiedzieć, że całe życie żył w kłamstwie? Że jego ukochany ojciec nim nie jest? Że jego matka zamiast zapoznać go z prawdziwym ojcem woli się mizdrzyć z kotką na boku?
Żółte ślipia zastępczyni otworzyły się szeroko. Brązowa sierść zjeżyła się na grzbiecie. Mierzyli się wzrokiem jeszcze parę uderzeń serca. 
 Skąd o tym wiesz? — warknęła. 
Komar uśmiechał się cwanie.
— Mam ptaszki w całym Owocowym Lesie. Często szepczą mi ciekawe informacje na ucho. — mruknął, podchodząc znów do Sadzy. 
Szylkret zjeżył się, czując jak obrzydliwy ogon Komara przejeżdża po jego grzbiecie. 
— To jak będzie, Błysk? Przymkniesz oko na tą sytuację, czy będziemy robić sobie nawzajem problemy, których nie chce żaden z nas? — miauknął, uśmiechając się wdzięcznie do zastępczyni. 
Błysk prychnęła zrezygnowana. Jej ogon niczym wąż wił się w tą i we te, zdradzając jak bardzo zirytowana jest kotka. Jak bardzo ma ochotę rozwiązać to inaczej niż wypada. 
— Pożałujesz tego, Komarze. Obiecuję. — syknęła i skoczyła na kolejną gałąź, by po uderzeniu serca zniknąć z ich pola widzenia. 
Niebieski zaśmiał się cicho, odchodząc od Sadzy. Zrobił parę kroków i odwrócił się do niego pyskiem. Jego żółte ślipia błyszczały radośnie niczym kocięcia, które pierwszy raz widzi niebo. 
— I tak się właśnie załatwia biznesy, Lawendo. Ucz się pilnie, a razem osiągniemy wiele. — mruknął radośnie. 
Sadza wbił pazury w mokrą ziemię. Wolał wepchnąć sobie głaz w tyłek niż jakkolwiek współpracować z tą lisią wywłoką. 

* * * 

Kocury wylegiwały się na rozłożystej śliwce. Jedynie Żurawinek i Blask bawili się na dole w bitwę, próbując bez skutecznie powalić jeden drugiego. Nagietek z Posłonkiem pojedynkowali się na spojrzenia, uporczywie łzawiąc i czekając, aż ten drugi mrugnie. Księżyc zdawał się zirytowany wszystkim co się dzieje i jęczał Posłonkowi, że jeśli kiedykolwiek dotknie Poziomki to wyrwie mu wszystkie kończyny. Komar siedział na najwyższej gałęzi i przypatrywał się wszystkim znudzony. Sadza nie chciał tutaj być. Wolał spędzić ten czas sam niż słuchając krzyków "samców alfa". 
— Nudaa. — burknął w końcu Komar, wstając i przeciągając się. — Znam ten durny las na pamięć. Wiem ile Pędrak ma kleszczy na zadzie. Musimy się stąd wyrwać, chłopaki. A i Lawendo. — puścił mu oczko. 
Szylkret położył zirytowany uszy. Jeszcze parę uderzeń i pójdzie sobie. Nie zważając na groźby Komara. Wydrapie mu ślipia i podda Szyszce ku łap.
— Nie boisz się konsekwencji? — miauknął niepewnie Żurawinek. — Szyszka będzie bardzo zła. 
Komar zaśmiał się. Skoczył z gałęzi na niższą, aż dotarł do gruntu. Z dumnie uniesionym ogonem podszedł do czekoladowego. 
— I co ta staruszka może nam zrobić, powiedz mi, Żurawinku. Zdegradować do ucznia? Kazać wyjmować kleszcze z tyłka Pędraka? Naskarży twojej mamusi? — zakpił. — Zluzuj futro, Żurawina. Jak będziesz tak srać pod siebie to daleko nie zajdziesz. Spójrz na sprawę z Wschodem. Pomyśl. Potem walnij się w łeb i znowu pomyśl. 
Czekoladowy zdezorientowany wbił wzrok w łapy. Komar westchnął. Pokręcił z rozczarowaniem łbem.
— Ktoś się jeszcze cyka jak Żurawinka? — miauknął do reszty. 
Niepewne miny kocurów rozczarowały go. Trzepnął ogonem. 
— Nie sądziłem, że zadaje się z takimi mysimi łbami. No wiecie co. Założę się, że Sa... Lawenda ma od was większe jaja. — burknął. 
Szylkret zastrzygł uszami. Spojrzał zaskoczony na Komara. Nie spodziewał się tego, że ten prawie powiedział jego imię. A nie gówno przypominające mu o całym koszmarze jego życia. Wstał z gałęzi. 
— Ja się nie boję. — mruknął od niechcenia, czując na sobie spojrzenia wszystkich na sobie. 
— Ha! Widzicie, mówiłem. Kotka ma większe jaja od was. Wstyd, wstyd, chłopaki. Lećcie do swoich mamusiek, jak i Lawenda sami poszalejemy. — mruknął dumnie i dał znak ogonem, by szylkret podążał za nim. 
Sadza na początku się nie ruszył, ale słysząc, jak Posłonek podnieca się tym, że on i Komar tak do siebie pasują, ruszył za kocurem. Szli przez gęste krzewy, ale nie zbliżali się w stronę ogrodzenia. Szylkret zatrzygł uszami. Czy to była ściema? Komar też się cykał? Aż w to nie wierzył. 
— Nie mieliśmy iść do ogrodzenia? — wypomniał mu. 
Komar się zatrzymał. Spojrzał na niego chłodnym spojrzeniem. 
— Japa, Lawenda. Mam lepszy plan. — warknął kocur.
Sadza uniósł brwi. Coś w to nie wierzył. Bał się. Komar się bał. Wcale nie był takim twardzielem jakiego zgrywał. Kocura kusiło aż rozpowiedzieć o tym wszystkim i wyśmiać niebieskiego z całym jego gangiem. Jaka przyjemna wizja. 
— Po co kombinować i się narażać, jak można pozbyć się problemu? — miauknął do niego tajemniczo. 
Szylkret trochę się pogubił. 
— Mam idealnego kandydata na sojusznika. Wypełnionego złością. Zagubionego w świecie. Samotnego. Łatwego do manipulacji. I ty mi w tym pomożesz. — uśmiechnął się chytrze Komar. 

* * *

Sadza niepewnie spojrzał na kłębek czarnej sierści. Znał ten pysk dobrze. Zbyt podobny do matki. Zbyt wściekły jak na swoje rozmiary. Wpatrywał się w Komara, a Komar w niego. Szylkret nie widział wcześniej Komara od tej strony. Współczującej, wyrozumiałej, oferującej współpracę. Było to w pewien sposób obrzydliwe. Za maską empatii i dobra wślizgiwał się do serca zranionej istoty obiecując jej wszystkiego czego pragnie.
Pomarańczowe oczy Głogu wpatrywały się w niego niczym zaczarowany. Ulga, której nie było widać tyle księżyców w końcu zawitała na jego pysku.
W końcu ktoś go rozumiał.
Jego zemstę. Jego nienawiść. 
— To jak będzie? — miauknął Komar. 
Głóg wahał się. Jego drobne łapy szorowały w mokrej ziemi. Oczy zerkały na niebieskiego co uderzenie serca. 
— Czego chcesz? Nie oferujesz mi tego od tak. — miauknął ostrożnie. 
Sadza przypatrywał się temu z lisiej odległości. Nie rozumiał czemu Komar go tu zabrał. Czemu to miało służyć. 
— Oh, to proste. — zaczął Komar. — Dobrze wiesz przez kogo nie możemy się zemścić na tych lisich łajnach. Kto nie pozwala nam postawić łapy za ogrodzenie. Przez kogo nie możemy pomścić naszych najbliższych. — mruknął, wstając i podchodząc do Głogu. 
Czarny kocur niepewnie spojrzał na niebieskiego. W jego oczach zabłysła obawa. 
— Co chcesz zrobić mojej mamie? — warknął. 
Komar wetchnął, przysuwając do nich niewielki kamień. 
— Nic złego. Spokojnie. Przecież żaden z nas nie chce, żeby któryś z naszych najbliższych ucierpiał, prawda? Ale z nią u władzy... nic nie zrobimy. I ty to wiesz i ja. Nie pozwala nam opuścić tego lasu. Nie pozwala nam ukarać winnych... Chce jedynie odsunąć ją od władzy. — przesunął kamyk po błocie. — Zasługuje na emeryturę, prawda? Sam widzisz jak z każdym księżycem słabnie. Jak coraz więcej siwych włosów wkrada się na jej pysk. 
Głóg wpatrywał się w kamień. Wziął go w łapę i otarł go z błota. 
— Muszę się zastanowić, Komarze. — miauknął. — Wiele ode mnie oczekujesz. I nadal nie wiem co byś zyskał na tym.
Komar uśmiechnął się i poklepał go po grzbiecie. 
— Już z dobrego serca nie można nic zrobić? — miauknął.
Widząc wyraz pyska Głogu i Sadzy, westchnął. 
— Eh, dobra. Chce żebyś mianował mnie swoim zastępcą. Razem będziemy tym czego potrzebuje Owocowy Las. Ty będziesz miał poparcie jako syn Szyszki, a ja dam ci mój spryt i uwielbienie reszty klanu. Układ idealny. Nic nie tracisz, a obydwoje zyskujemy. 
Czarny kiwnął łbem. Wstał, otrzepując się z błota. 
— Dam ci odpowiedź za księżyc. Albo dwa. — ogłosił. — I będę cię obserwował, Komarze. 
Niebieski kiwnął łbem. 
— Powodzenia w namyślaniu się. Lawenda, idziemy. — mruknął do niego i zaczął zmierzać w stronę śliwki, gdzie spotykał się ze swoją paczką. 
Sadza przyglądał mu się z zaciekawieniem. Nie wierzył w dobre intencje Komara, ani trochę. Ten kawałek mysiego gnoju nie potrafił z własnej woli zrobić nic dobrego. Niebieski odwrócił się do niego najwidoczniej wyczuwając na sobie wzrok szylkreta. 
— Myślisz, że to kupił? 
No i miał rację. Sadza wzruszył ramionami. 
— Oby. — mruknął. — Mam już zaplanowany jego "przypadkowy i nieszczęśliwy" wypadek po objęciu władzy. — puścił oczko do Sadzy. 
Szylkret westchnął. Tego właśnie się spodziewał. Liczył tylko, że Głóg miał na tyle rozumu, by nie wpakowywać się w tej gnój. Nic co miało związek z Komarem nie miało prawa wyjść komuś na dobre. 


1 komentarz: