Zdębiała, słuchając słów wujka. Ta podła kupa gówna! Zboże zadrżała ze złości, machając ogonem na boku. Jej futro odruchowo stanęło dęba, pazury wysunęły się, wbijając w ziemię. Borsuk wygrał. Tańczyli tak, jak on chciał.
Oboje.
Miała się za inteligentną a nie potrafiła przewidzieć, że ten sukinkot spróbuje coś odwalić! Oddech zastępczyni przyśpieszył, zaś jej ciało paliła dzika furia. Zabije go. Rozszarpie i przerobi na karmę dla wron.
— Dlaczego nie kazałeś im się wtedy odsunąć! Mogłam go zabić z taką łatwością! — prychnęła wściekle, patrząc się w smutne, niebieskie ślepia.
Jesion odwrócił wzrok kuląc uszy.
— Przepraszam...
Zboże prychnęła na jego słowa.
Była zła, wręcz wściekła.
Na wszystko i wszystkich, najbardziej jednak na siebie. Nigdy nie sądziła, że tak łatwo da się zmanipulować i to jeszcze takiemu marginesowi społecznemu. W jej oczach pojawiły się łzy, starła je jednak szybko łapą. Nie mogła okazać słabości. Nie teraz.
W głowie jednak kłębiło się wiele myśli. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić co teraz przeżywała Chrobotek. Co mogło spotkać Wieczornika...
Pokręciła głową.
— Chodź, niedaleko jest stara nora po królikach. Odpoczniesz trochę a ja coś upoluję — mruknęła chłodno, prowadząc wujka do schronienia
* * *
Minął równy księżyc, od kiedy zostali zmuszeni do opuszczenia klanu nocy. Stan zdrowia Jesiona wrócił do normy, jednak kotka nie mogła powiedzieć tego o jego psychice. Widziała jak cierpi i jak mocno zżerają go wyrzuty sumienia.
Ją z resztą też.
Nie potrafiła sobie wybaczyć, że nic nie zrobiła z tym gnojem, zanim całkowicie dobrał się do jej biednej Chrobotek. Zboże westchnęła cicho, podnosząc się z ziemi. Przez ten cały księżyc ich życie było monotonne. Wstawali, chodzili na polowanie, wracali.
Zbożowy Kłos dobrze wiedziała, że to nie jest życie. Bardziej wegetacja.
Wpatrywała się we wschodzące słońca a niedaleko niej, zwinięty w kulkę drzemał były lider klanu nocy. Wzięła głęboki wdech.
Dzisiaj wypadało jej kolejne spotkanie z Konopią.
Tęskniła potwornie za szylkretką i była w stanie oddać własną skórę, aby ponownie się z nią spotkać.
Ostrożnie, krok po kroku, ruszyła przed siebie w kierunku ogrodzenia.
Przeskoczyła nad nim, po czym usiadła pod jabłonką w cieniu. Serce biło jej jak oszalałe, gdy para zielonych ślepi pojawiła się między krzewami porzeczki. Konopia powoli szła w jej kierunku, co jakiś czas krzywiąc się z bólu, jaki sprawiały jej stawy.
— Jesteś... — z ogromną ulgą bengalka zatopiła się w aksamitnym futrze ukochanej. Zamknęła oczy, wtulając się w nią najmocniej, jak tylko potrafiła.
Zagryzła dolną wargę, aby się czasem nie rozryczeć. Mowa jej ciała zdradzała jednak, jak okropnie kotka się czuje, Konopia nie była głupia. Bardzo szybko dostrzegła te nieme znaki, marszcząc nos.
— Co się stało? — jej głos był ciepły jak zwykle. Zboże zacisnęła jednak szczęki, napinając mięśnie. Odsunęła się od niej z ciężkim sercem.
— Jeden podstępny lisi gnój przejął władzę w klanie. Wygnał mnie, kiedy praktycznie rzucił mi w pysk, że zrobił krzywdę mojej byłej uczennicy a ja próbowałam go w szale zabić — machnęła ogonem, wpatrując się w ziemię.
Czarno-ruda przylgnęła do jej boku, splatając razem ich ogony.
Zboże pozwoliła sobie na chwilę słabości, wybuchając płaczem.
Ćwierć dnia spędziły leżąc wtulone w siebie pod drzewem.
— Wiesz... jeśli chcesz, możemy gdzieś razem uciec. Tylko my dwie, na parę dni, bo staruszka Szyszka zawału dostanie, że mnie nie ma — Konopia zamruczała cicho, liżąc bengalkę po podrapanym pysku. Ta skrzywiła się z lekka. Chciała, w obecnym stanie była tak rozbita, że nawet by dała się przekonać do odejścia ze swoją ukochaną na zawsze. Wiedziała jednak, że nie może. Nadal miała jakiś obowiązek względem klanu nocy, mimo iż była wygnaną zastępczynią.
— Ja... ja nie mogę, Konopio. Muszę wrócić, zrobić coś z tym parszywym gnojem... Mój wujek, który był liderem też został wygnany. Kto wie, co dzieje się teraz w klanie nocy? Jak bardzo cierpią niektórzy? — głos uwiązł jej w gardle. Odetchnęła ciężko, przymykając ślepia.
Zadrżała, gdy kotka dotknęła swoimi opuszkami jej łapy.
— A ty jak zwykle o tej odpowiedzialności, co? — jej zielone ślepia lśniły w słońcu, gdy mordkę zdobił dziarski uśmiech — Wracaj więc do domu i pokaż temu lisiemu bobkowi jak silna jesteś. Moja pani zastępczyni — cichy chichot opuścił jej mordkę, gdy przymknęła oczy. Węglowa zamruczała cicho.
— Bardzo cię kocham — szepnęła, ocierając się o jej policzek.
— Wiem, a teraz zmiataj stąd, bo mam cię dosyć — wiedziała, że kotka żartuje, miała jednak świadomość, że jej również ciężko jest powiedzieć do widzenia. Ten ostatni raz wtuliły się w siebie, mrucząc, nim Zbożowy Kłos opuściła teren owocowego lasu.
* * *
Jesionowy Upadek widząc ją, ruszył biegiem, dysząc. Kotka rzuciła mu pełne determinacje spojrzenie, nie bacząc nawet, że na jej krótkim futrze nadal unosi się obcy zapach.
Kocur już wiedział, że miała kogoś poza klanem. Nie było sensu dalej bawić się w chowanego.
Żałowała tylko, że kolejny raz musiała pożegnać się z ukochaną.
— Jesteś! Wszędzie cię szukałem! Gdzie-
— Wracamy do klanu nocy — mruknęła, stawiając sztywno swoje łapy. Jej barki poruszały się rytmicznie z każdym krokiem, zaś ogon balansował, pozwalając jej utrzymać równowagę — Zabijemy tego sukinkota. Nie możemy pozwolić, żeby reszta cierpiała przez nasze błędy — przystanęła, odwracając się w stronę Jesiona.
Ten spuścił wzrok, nerwowo poruszając ogonem.
— Nie patrz tak na mnie, ja wracam. Nawet jeśli będę musiała wyrżnąć wszystkich jego popleczników. Za to, co zrobił Chrobotek... co zrobił nam... Nie mów mi, że ty nie chcesz zatopić kłów w jego nędznym, śmierdzącym futrze — miauknęła hardo, unosząc ogon ku górze — Idziesz ze mną, czy nie, Jesionowa Gwiazdo?
< Jesion? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz