Uśmiechnęła się szeroko. Po raz pierwszy od tylu ponurych dni. Ruszyła powolnym biegiem za kotką ze skwaszeniem na pysku. Zboże zatrzymała się, obdarzając ją ciepłym uśmiechem. Na jej pysk wkradło się lekkie zmartwienie. Podeszła do szylkretki.
— Co się stało? — miauknęła. — Aż tak się rozleniwiłaś?
Konopia zaśmiała się cicho. Pacnęła ją w pysk.
— W Owocowym Lesie nie ma za wiele do roboty. — westchnęła dramatycznie. — Uśmiechamy się do siebie, gawędzimy i czekamy aż ptaki same wpadną w nasze łapy.
— Oh, naprawdę? Przepraszam, jaśnie panią. Już siadamy i czekamy aż nasz posiłek sam do nas przyjdzie. — miauknęła żartobliwie kotka, siadając na zielonej trawie.
Konopia wywróciła ślipiami i popchnęła zwęgloną na ziemie. Brązowe ślipia wpatrywały się w nią zaskoczone. Szylkretka poczuła przyjemne ciepło, które zaczęło rozchodzić się po jej ciele. Nachyliła się do pyska kotki i zetknęła się z nią nosem. Powoli skierowała się narządu słuchu kotki.
— Ja już swój złapałam, a ty? — mruknęła jej do ucha.
Zbożowy Kłos wpatrywała się w nią uderzenie serca i uśmiechnęła się wrednie. Szylkretka nie musiała czekać długo na jej reakcje. Szybko ona znalazła się na dole, a bengalka na górze.
— I co powiesz teraz?
Konopia złapała pysk kotki i przysunęła bliżej siebie. Liznęła czule zwęgloną za uchem. A potem w polik.
— Oddaje się w łapy, pani zastępczyni. — zamruczała, wtulając się w ciało bengalki mocniej.
* * *
Cała w skowronkach wróciła do obozowiska, żyjąc jeszcze wspomnieniami z pory szczytowania słońca. Przywitały ją zaciekawione spojrzenia. Zbyt mało działo się w Owocowym Lesie, by pozostałym umknął podejrzany nastrój wojowniczki.
— Co ci? Nażarłaś się kocimiętki? — zaciekawiony głos pojawił się ku jej boku.
Niska dymna kotka lustrowała ją wzrokiem. Konopia uśmiechnęła się lekko. Nie mogła zdradzić niczego wojowniczce. A tak bardzo chciała. Gdyby mogła... godzinami zanudzała gnijących na drzewach wojowników opowieściami o jej pani zastępczyni. Dreszcz podekscytowania przeszedł przez jej grzbiet. Miała tajemnicę. Tajemnicę, o której nie wiedział nikt.
Aż do czasu.
— Co ci? Nażarłaś się kocimiętki? — zaciekawiony głos pojawił się ku jej boku.
Niska dymna kotka lustrowała ją wzrokiem. Konopia uśmiechnęła się lekko. Nie mogła zdradzić niczego wojowniczce. A tak bardzo chciała. Gdyby mogła... godzinami zanudzała gnijących na drzewach wojowników opowieściami o jej pani zastępczyni. Dreszcz podekscytowania przeszedł przez jej grzbiet. Miała tajemnicę. Tajemnicę, o której nie wiedział nikt.
Aż do czasu.
* * *
*jeszcze przed borsukiem*
*jeszcze przed borsukiem*
Wyczekiwany przez Konopie dzień w końcu nastał. Spotkania z Zbożowym Kłosem były zbyt uzależniające. Leżała schowana w krzewach. Mało kogo i tak obchodziło gdzie się podziewała. Po śmierci Ostróżki i Bociana pozostała jej jedynie Kostka. Nie miała z kremową zbyt dobrego kontaktu. Czasem rozmawiały.
— Czekasz aż nasz posiłek przyleci? — zawadiacki głos rozległ się koło jej ucha.
Konopia odwróciła się gwałtownie. Zboże uśmiechała się do niej. Szylkretka zmarszczyła brwi, ukrywając fale radości na widok kotki.
— Właśnie go spłoszyłaś, mysi bobku. — miauknęła z udawaną powagą, mrużąc oczy.
Ciapnęła ogonem kotkę w bok. Bengalka zaśmiała się cicho i usiadła koło niej w krzaku.
— Mogę jakoś to wynagrodzić?
Szylkretka otworzyła niby niechętnie jedno ślipię.
— No nie wiem. — miauknęła, przywierając do boku Zboża.
Przewróciła się na grzbiet, spoglądając prosto w ślipia partnerki.
— Może opowiesz mi o tych gwiazdkach na niebie...?
Zbożowy Kłos przekręciła łeb i położyła się koło Konopii.
— Chodzi ci o Klan Gwiazd? — zapytała. — Stare pierdy. Wcale nie są tacy litościwi. Nie cackają się z nami.
Konopia zaśmiała się cicho.
— Pstrągowa Gwiazda przedstawiała ich inaczej. — mruknęła, wspominając dawne czasy.
Zbożowy Kłos trzepnęła ogonem.
— Tamten babsztyl to w ogóle miał nie tak we łbie. Dobrze, że już jej nie ma.
Szylkretka przekręciła się na bok i przytuliła się do partnerki. Położyła niepewnie łapę na jej barku.
— To prawda, że jest się tam z bliskimi na zawsze? — zapytała cicho.
— Tak. Choć zależy od rodzinki, czy to dobrze, czy źle. — stwierdziła Zbożowy Kłos. — A w co wierzą koty w Owocowym Lesie?
Konopia uniosła wzrok do góry. Liście tańczyły na wietrze, pokazując urywki nieba.
— Różnie. Niektórzy w nic. Niektórzy w naturę. Nieliczni w Klan Gwiazd. Wszystko zależy od kota. Mamy taką jedną w klanie co ptaków nie je. — miauknęła Konopia.
— Czekasz aż nasz posiłek przyleci? — zawadiacki głos rozległ się koło jej ucha.
Konopia odwróciła się gwałtownie. Zboże uśmiechała się do niej. Szylkretka zmarszczyła brwi, ukrywając fale radości na widok kotki.
— Właśnie go spłoszyłaś, mysi bobku. — miauknęła z udawaną powagą, mrużąc oczy.
Ciapnęła ogonem kotkę w bok. Bengalka zaśmiała się cicho i usiadła koło niej w krzaku.
— Mogę jakoś to wynagrodzić?
Szylkretka otworzyła niby niechętnie jedno ślipię.
— No nie wiem. — miauknęła, przywierając do boku Zboża.
Przewróciła się na grzbiet, spoglądając prosto w ślipia partnerki.
— Może opowiesz mi o tych gwiazdkach na niebie...?
Zbożowy Kłos przekręciła łeb i położyła się koło Konopii.
— Chodzi ci o Klan Gwiazd? — zapytała. — Stare pierdy. Wcale nie są tacy litościwi. Nie cackają się z nami.
Konopia zaśmiała się cicho.
— Pstrągowa Gwiazda przedstawiała ich inaczej. — mruknęła, wspominając dawne czasy.
Zbożowy Kłos trzepnęła ogonem.
— Tamten babsztyl to w ogóle miał nie tak we łbie. Dobrze, że już jej nie ma.
Szylkretka przekręciła się na bok i przytuliła się do partnerki. Położyła niepewnie łapę na jej barku.
— To prawda, że jest się tam z bliskimi na zawsze? — zapytała cicho.
— Tak. Choć zależy od rodzinki, czy to dobrze, czy źle. — stwierdziła Zbożowy Kłos. — A w co wierzą koty w Owocowym Lesie?
Konopia uniosła wzrok do góry. Liście tańczyły na wietrze, pokazując urywki nieba.
— Różnie. Niektórzy w nic. Niektórzy w naturę. Nieliczni w Klan Gwiazd. Wszystko zależy od kota. Mamy taką jedną w klanie co ptaków nie je. — miauknęła Konopia.
Zboże zmarszczyła brwi.
— Czemu?
— Nie wiem. Nigdy nie pytałam. Z resztą nieważne. Mi zawsze wronę możesz przynieść. — puściła zwęglonej oczko.
— Wronę? To dopiero życzenie. Wiesz jak się je trudno łapie? Zasłużyłaś? — przekomarzała się z nią bengalka.
Konopia szturchnęła ją i wstała. Uśmiechnęła się i uniosła łeb dumnie do góry. Brązowe ślipia śledziły ją uważnie. Szylkretka usadowiła się na Zbożu i zamruczała cicho.
— Spójrz jaka ze mnie wzorowa wojowniczka. Dbam, żeby pani zastępczyni nie przeziębiła sobie brzuszka. — miauknęła, śmiejąc się cicho.
— Czemu?
— Nie wiem. Nigdy nie pytałam. Z resztą nieważne. Mi zawsze wronę możesz przynieść. — puściła zwęglonej oczko.
— Wronę? To dopiero życzenie. Wiesz jak się je trudno łapie? Zasłużyłaś? — przekomarzała się z nią bengalka.
Konopia szturchnęła ją i wstała. Uśmiechnęła się i uniosła łeb dumnie do góry. Brązowe ślipia śledziły ją uważnie. Szylkretka usadowiła się na Zbożu i zamruczała cicho.
— Spójrz jaka ze mnie wzorowa wojowniczka. Dbam, żeby pani zastępczyni nie przeziębiła sobie brzuszka. — miauknęła, śmiejąc się cicho.
* * *
*po rozmowie z Szyszką, Zboże jest liderem*
Chłodny wiatr szalał w Owocowym Lesie. Dzień był ponury. Chmury płakały wraz nią. Mżawka dokuczliwie moczyła futro. Konopia siedziała na skraju Owocowego Lasu. Nie wiedziała co zrobić. Nie potrafiła przekazać propozycji Szyszki partnerce. Nie potrafiła jej tu uwięzić. Nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Owocowy Las nigdy nie zostałby domem Zbożowego Kłosa. Bengalka tylko męczyłaby się tutaj dla niej. Konopia nie potrafiłaby na to patrzeć.
Nie mogła też odejść. Jej łapy odmawiały posłuszeństwa. Drzewa stały się poza jej zasięgiem. Nawet liderka biegała po nich żwawo jakby sama przeżywała drugą młodość, a Konopia gniła na ziemi. Mokrej od łez i błota ziemi. Nic nie czekało jej w tym klanie. Jedynie ponura codzienność w starszyźnie.
— Konopia...?
Spojrzała prosto w te brązowe ślipia, które śniły jej się po nocach. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że to było ich ostatnie spotkanie.
<Zboże?>
Nie mogła też odejść. Jej łapy odmawiały posłuszeństwa. Drzewa stały się poza jej zasięgiem. Nawet liderka biegała po nich żwawo jakby sama przeżywała drugą młodość, a Konopia gniła na ziemi. Mokrej od łez i błota ziemi. Nic nie czekało jej w tym klanie. Jedynie ponura codzienność w starszyźnie.
— Konopia...?
Spojrzała prosto w te brązowe ślipia, które śniły jej się po nocach. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że to było ich ostatnie spotkanie.
<Zboże?>
Moje serduszko 😟🥺
OdpowiedzUsuń