- Piaskowa Gwiazda? Szczypiorkowa Łodyga? Splątane Futro? Twoja matka? Marchewkowa Łapa? - Mogła wymieniać w nieskończoność. - Naprawdę nie sądziłam, że mógłbyś uważać Piaskową Gwiazdę czy Pszczeli Pyłek za sła...
Rudy już otworzył usta, a Wiśniowa Łapa nawet nie pofatygowała się, by dokończyć zdanie.
I chyba dobrze, że tego nie zrobiła. Doskonale zdawał sobie sprawę do czego zmierzała.
- Są lepsi i gorsi. Rude kotki są... jeszcze do przyjęcia. Mają szansę nie być słabymi, wronimi strawami - miauknął, czując się źle, że przyznawał kuzynce rację. - Ale ty z tymi ziołami na niewiele się zdasz. - dodał, aby nie poczuła się wyróżniona czy lepsza.
Mimo to, nie zamierzał oddawać swojego posiłku czekoladowemu medykowi. Zaciągnął go do jamy i zaczął spożywać, z dala od tej irytującej kotki.
***
Siedział przy skale, gdzie odbywały się zgromadzenia. Ich obóz zalało, co było okropne. Chciał już wrócić do swojego legowiska, a nie siedzieć tu i marznąć. A robiło się z dnia na dzień coraz chłodniej. Nawet zaproponował liderce, aby wysłać tam kilku nierudych, aby osuszyli obóz. Nie wiedział jednak, czy Piaskowa Gwiazda na to się zdecyduje. Delektował się dniem bez deszczu, gdy do jego uszu dotarły niezbyt wesołe wieści. Jego matka... nie żyła. Zerwał się na równe łapy i od razu dorwał Słonecznikową Łodygę, który już wytłumaczył sprawę liderce i właśnie od niej wracał. Ale kremowa nie była w żadnym stopniu z nią spokrewniona, nie to co on. Już sam fakt, że jego siostra zdychała, chyrlając gorzej od dzika, nie był radosny. Dwoma susami znalazł się tuż przy kocurze, rozpoczynając swoje przesłuchanie.
- Jak do tego doszło? Mów! Zabiłeś ją? - naparł na niego, zmuszając do wycofania, aż nie natrafił na skałę.
Widział jak strach maluje się na jego pysku. Nie na co dzień ma się w końcu do czynienia ze wściekłym, młodym kocurem, jeszcze synem kotki, w której się podkochiwało.
- Nie! Ja... ja ją kochałem! Ja nigdy! - w oczach zalśniły mu łzy.
Albo dobrze kłamał, albo mówił prawdę. Trudno mu było ocenić. Zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, aż dotarło do niego, że mógł być jego przyszywanym ojcem. O ile nie był nim wcześniej. Ponownie jego twarde spojrzenie przyszpiliło wojownika, który zaczął dygotać. Nie... On nie mógł być jego ojcem. Przecież ta trzęsidupa za nic nie podbiłaby serca jego matki! Mimo to nadal podejrzewał go za jej zabicie. Bo skoro się widzieli po raz ostatni, to...
- Po co kazałeś jej tam pójść?! Mów! - warknął.
- Tylko... chciałem... p-p-powiedzieć, że... ją... kocham - zaniósł się szlochem.
Patrzył się z odrazą na to zasmarkane chuchro. Odwrócił się od niego, dając mu z ogona w pysk.
- Będę miał cię na oku gnido - wysyczał, oddalając się.
W tym momencie wyłapał zaciekawiony wzrok Wiśniowej Łapy. Pewnie słyszała całą rozmowę. Niech sobie nie myśli, że nagle się rozryczy. Matka umarła, stało się. Mimo to czuł dziwne ukłucie w piersi. Nadal chyba do niego nie dotarło, że jej już nie zobaczy. Dlaczego ona? Czemu nie ciotka Borówkowa Mordka czy ta Pokręcony Łeb? No czemu?
- Jeżeli się odezwiesz, wyrwę ci wąsy - Był wściekły. Cała jego postawa to mówiła. Spojrzał na kuzynkę, która nadal stała, patrząc na niego.
Pokręcił ze zrezygnowaniem łbem i ruszył w jej kierunku. Musiał dorwać tego mordercę. Nie wierzył, że od tak wskoczyła sobie do rzeki i się utopiła. Chodziły plotki, że zawsze na miejscu zbrodni czuć było zapach ziół. A kto się na nich znał, jak nie ona?
- Słuchaj... wiesz kto zabija? Powiedz prawdę. Jesteś tolerancyjna. - Skrzywił się. - I pewnie ci nierudzi ci ufają. Mówili coś? I nie wyskakuj zaraz z tym, że proszę cię o coś! To twój obowiązek, aby mi powiedzieć! Bo nim się obejrzysz i twoją matkę ktoś zabiję.
<Wiśniowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz