Z początku przeżył szok, słysząc słowa burasa. Dopiero po chwili niedowierzanie zostało zastąpione przez poczucie dumy. Czyżby jego brat podjął się jakichkolwiek działań w celu zwalczenia swojego lęku? A może to zmiana mentorki podziałała na niego w tak pozytywny sposób?
Van nie znał dokładnej przyczyny, ale zresztą nawet nie musiał. Dla niego liczyły się jedynie widoczne efekty, których mógł być świadkiem. Sroczek wydawał się być zadowolony i podekscytowany, mówiąc o nowej przyjaciółce i nabytej z nią nowej, dobrej relacji. Liliowy czuł ulgę w sercu. Skierował swe spojrzenie ku niebu, dziękując Klanowi Gwiazd za wszystkie dobre chwile z życia jego rodziny. Ojca co prawda do dziś nie znał, ale skoro świetnie radzili sobie bez niego, to niech tak zostanie. Z jednej strony był nawet ciekawy, kimże jest ich rodzic, a z drugiej nie interesował się tym aż tak bardzo, by dążyć do poznania prawdy. Owszem, miał podejrzenia co do pewnego kocura, ale wciąż ich nie potwierdził, a i nie chciał w nachalny sposób wpychać się w czyjeś życie.
Uczeń Olchowego Serca mówiąc o Kalinowej Łapie, wydawał się naprawdę wesoły, choć jego oczy jednocześnie niemalże błagały Bluszczyka, by ten nie rozpowiadał przekazanych mu informacji. Kocurek oczywiście to rozumiał, ale i tak nie zamierzałby komukolwiek o tym mówić.
— T-też m-mogę d-dać c-ci p-p-prezent... — miauknął po chwili bury, uśmiechając się do niego szczerze. Przyszły medyk na te słowa nastawił zaintrygowany ucho. Pierwszy raz od dawna słyszał tyle pozytywnych emocji w jego głosie.
- Nie musisz mi nic dawać. Przecież ja już dostałem od ciebie prezent – oznajmił, czym wywołał na mordce Sroczej Łapy zdziwienie. Jego uchylony pyszczek wręcz wskazywał na to, że nic nie rozumie ze słów brata.
- A-ale j-jak t-to? – spytał, wbijając w niego spojrzenie spanikowanych, zielonych ślepi – J-ja n-nie p-pamiętam – przyznał, spinając się. - N-nic c-ci n-nie d-dawałem...
- Dałeś mi coś. Przed chwilą. Pokazałeś mi, że jesteś w stanie... cieszyć się z czegokolwiek, zawierać nowe znajomości… i po prostu być szczęśliwym – sprecyzował. – Nie wydaje mi się, by na świecie mogła istnieć lepsza rzecz, jaką mógłbyś mi podarować – podsumował, łagodnie się uśmiechając.
Nie przekonał jednak burego swoimi słowami, gdyż ten wciąż stał nieruchomo z osłupieniem. Van nie wiedział, jak wyjaśnić swój punkt rozumowania, więc po prostu go przytulił.
- Cieszę się, bo wiem, że poradzisz sobie w życiu i nie muszę się o ciebie martwić. Jesteś wspaniały Sroczku, nie zmieniaj się, a jeśli już, to na lepsze! - Odsunął się i znowu posłał mu łagodny uśmiech. Miał czas, nim będzie musiał wrócić do legowiska medyków i nauczyć się właściwości kolejnych roślinek. Chciał chociażby jeszcze chwilkę posiedzieć z najbliższym mu członkiem rodziny. W końcu, obaj stanowili dla siebie wsparcie.
Van nie znał dokładnej przyczyny, ale zresztą nawet nie musiał. Dla niego liczyły się jedynie widoczne efekty, których mógł być świadkiem. Sroczek wydawał się być zadowolony i podekscytowany, mówiąc o nowej przyjaciółce i nabytej z nią nowej, dobrej relacji. Liliowy czuł ulgę w sercu. Skierował swe spojrzenie ku niebu, dziękując Klanowi Gwiazd za wszystkie dobre chwile z życia jego rodziny. Ojca co prawda do dziś nie znał, ale skoro świetnie radzili sobie bez niego, to niech tak zostanie. Z jednej strony był nawet ciekawy, kimże jest ich rodzic, a z drugiej nie interesował się tym aż tak bardzo, by dążyć do poznania prawdy. Owszem, miał podejrzenia co do pewnego kocura, ale wciąż ich nie potwierdził, a i nie chciał w nachalny sposób wpychać się w czyjeś życie.
Uczeń Olchowego Serca mówiąc o Kalinowej Łapie, wydawał się naprawdę wesoły, choć jego oczy jednocześnie niemalże błagały Bluszczyka, by ten nie rozpowiadał przekazanych mu informacji. Kocurek oczywiście to rozumiał, ale i tak nie zamierzałby komukolwiek o tym mówić.
— T-też m-mogę d-dać c-ci p-p-prezent... — miauknął po chwili bury, uśmiechając się do niego szczerze. Przyszły medyk na te słowa nastawił zaintrygowany ucho. Pierwszy raz od dawna słyszał tyle pozytywnych emocji w jego głosie.
- Nie musisz mi nic dawać. Przecież ja już dostałem od ciebie prezent – oznajmił, czym wywołał na mordce Sroczej Łapy zdziwienie. Jego uchylony pyszczek wręcz wskazywał na to, że nic nie rozumie ze słów brata.
- A-ale j-jak t-to? – spytał, wbijając w niego spojrzenie spanikowanych, zielonych ślepi – J-ja n-nie p-pamiętam – przyznał, spinając się. - N-nic c-ci n-nie d-dawałem...
- Dałeś mi coś. Przed chwilą. Pokazałeś mi, że jesteś w stanie... cieszyć się z czegokolwiek, zawierać nowe znajomości… i po prostu być szczęśliwym – sprecyzował. – Nie wydaje mi się, by na świecie mogła istnieć lepsza rzecz, jaką mógłbyś mi podarować – podsumował, łagodnie się uśmiechając.
Nie przekonał jednak burego swoimi słowami, gdyż ten wciąż stał nieruchomo z osłupieniem. Van nie wiedział, jak wyjaśnić swój punkt rozumowania, więc po prostu go przytulił.
- Cieszę się, bo wiem, że poradzisz sobie w życiu i nie muszę się o ciebie martwić. Jesteś wspaniały Sroczku, nie zmieniaj się, a jeśli już, to na lepsze! - Odsunął się i znowu posłał mu łagodny uśmiech. Miał czas, nim będzie musiał wrócić do legowiska medyków i nauczyć się właściwości kolejnych roślinek. Chciał chociażby jeszcze chwilkę posiedzieć z najbliższym mu członkiem rodziny. W końcu, obaj stanowili dla siebie wsparcie.
<Sroczku? ^^ >
Awwwwww 🥺🥺🥺
OdpowiedzUsuń