Córka Bąbla dopiero co skończyła trening. Leżała sobie spokojnie z boku obozu w cieniu. Uwielbiała cień. Niewielu zwracało na nią w takich momentach uwagę. Wręcz stapiała się w jedno z mrokiem, który spowijał ten kąt obozu pod skalno-ziemnym nawisem, w którym była. Umożliwiało jej to obserwacje samej nie będąc obserwowaną. Przez tę nową śmiertelną chorobę wiele kotów głodowało, jednak karmicielki były nieugięte i zawsze zabierały wszystko co tylko było zdatne do jedzenia. Według kodeksu było to ich prawem, jednak zdaniem Szeptu to, że zabierały innym jedzenie, pozwalając, by ci czasem wręcz skręcali się z głodu było zachowaniem bardzo głupim. No bo w końcu, jeśli część uczniów i wojowników umrze lub nie będzie w stanie z głodu polować, to kto będzie zaopatrywał karmicielki w pożywienie? Zdaniem Szeptu tak naprawdę królowe robiły sobie tylko gorzej. Właśnie z tego powodu nie można było zazwyczaj zjeść w obozie samemu całej piszczki, choćby takiej najmniejszej, bo zawsze ktoś przychodził i chciał, by się z nim podzielono. Oczywiście większość kotów dzieliła się jedzeniem raczej z rodziną lub przyjaciółmi, no bo zawsze dba się w pierwszej kolejności o swoich prawda? Po chwili, gdy wszelkie interesujące rozmowy czy też szepty umilkły wnuczka Pląsającej Sójki poszła odwiedzić Orzechowe Futro. Kocur był już od pewnego czasu w starszyźnie, więc miał legowisko na własność no bo w końcu nie było w Klanie Burzy innych kotów należących do starszyzny. Gdy tam weszła, od razu powitał ją uśmiechnięty point.
- Hej! Co u ciebie?
Głucha cisza. Szept nigdy nie odpowiadała, przez co była praktycznie chodzącą zagadką. Spędzała czas w wąskim gronie milcząc. Do owego grona należeli z obecnie żyjących tylko Orzech, Słonecznik i Jelenie Kopytko. Tak, Jelenie Kopytko. Kocur był jednym z nielicznych, którym tak bardzo nie przeszkadzało to, że Szept nie mówi i że rzekomo „jest wariatką, która na dodatek broniła zdrajczyni, więc tak naprawdę sama nią jest”. Ale wracając do tego, co się działo, Szept posłała delikatny uśmiech starszemu kocurowi, po czym na migi spróbowała przekazać, że wszystko jest dobrze. Ten jednak posłał jej spojrzenie mówiące: „Nie zrozumiałem, przepraszam”. Podeszła więc do niego i ułożyła się na mchu tuż obok płowego. Kocur po chwili podsunął jej jakąś piszczkę. Żołądek niebieskiej od razu zaczął burczeć domagając się pożywienia pod groźbą strawienia samego siebie.
- To dla ciebie. Ja już jadłem dzisiaj jedną piszczkę..
Dwa razy nie trzeba jej było powtarzać, szczególnie, że była głodna. Jako, że Orzechowe Futerko był starszym, tak jak karmicielki dostawał dużą część jedzenia. Przybrana córka dawnego wojownika szybko zjadła nornicę. Gdy skończyła konsumpcję mocno otarła się o niego, tym samym dziękując. Był niezastąpiony. Dbał o nią i o jej braci. Dbał o wszystkich jak tylko mógł i potrafił. Spędziła jeszcze trochę czasu ze starszym, który zaczął o czymś nawijać. Szepcząca oczywiście go słuchała. Po chwili, gdy uśmiechnięta kotka wstała, by odejść, kocur niespodziewanie odezwał się do niej jeszcze:
- Wiesz…fajnie by było, gdybyś czasem się odezwała….chciałbym móc z tobą porozmawiać i wiedzieć, co u ciebie w bardziej rozszerzonej wersji niż tylko to co mogę zrozumieć z twoich migów.
Przystanęła.
Wiedziała, że kocur pewnie się lekko uśmiecha. Nie odwróciła się jednak, lecz tylko machnęła ogonem na pożegnanie wychodząc. Usłyszała ciche westchnięcie. Potem najzwyczajniej w świecie wróciła do legowiska terminatorów, ułożyła się na ciepłym mchu i pogrążyła się w rozmyślaniach… między innymi nad tym, co powiedział jej Orzechowe Futerko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz