Kocie kroki pośród leśnego poszycia były ledwo słyszalne. Głośny świergot ptaków, które wróciły w swoje rodzime strony, rozbrzmiewał w całym gaju. Ostatnie śnieżne zaspy już dawno stopniały, a na ich miejsce wyrosły kolorowe kwiaty. Od białych zawilców, kolorem przywodzących na myśl futro Pchełki, aż po fioletowe przylaszczki. Pokryły glebę tak gęsto, że trudno było ją pomiędzy nimi dostrzec. Dla wojowników był to idealny czas na łowy. Gryzonie wychodziły na żer, by napełnić swoje zmarznięte po Porze Nagich Drzew brzuszki świeżymi pędami, a ptaki bez opamiętania zbierały materiał na gniazda, tracąc przy tym czujność.
Po środku uboższej w drzewa części lasu, grunt delikatnie się wznosił. Właśnie tam, na widoku, stał mały, żółciutki czyżyk z czarną czapeczką na łebku. Zupełnie jakby od samego początku czekał, aby zostać dostrzeżonym przez czujne oko myśliwego. Skubał sobie jakąś roślinkę, łapczywie pochłaniając spadające z niej nasionka. Srocza Łapa uwielbiała ptaki posiadające barwne upierzenie. One znacznie częściej padały jej ofiarami, nie tylko dlatego, że były łatwo zauważalne wśród stonowanych barw lasu i łąk. Tak samo jak ptak, od którego pochodziło jej imię, lubowała się w błyskotkach. Kolorowe piórka, kamyczki, owady. Nigdy się z tym jednak nie obnosiła, chcąc utrzymać w oczach innych długo budowany przez siebie wizerunek.
Ptak nie zauważył jej aż do ostatniej chwili, kiedy kotka odbiła się tylnymi kończynami od ziemi, posyłając kilka brązowych liści w powietrze. Już prawie miała go w zębach, kiedy potężny, czarny kształt uderzył w nią z boku z zastraszającą siłą. Czyżyk struchlony ze strachu wytoczył się z jej łap i beztrosko jak zabawka stoczył się w dół niewielkiego pagórka.
Srocza Łapa obnażyła zęby, jeszcze zanim odzyskała pełną widoczność, próbując zaciekle rozpruć tylnymi łapami brzuch przygniatającego ją obcego. Dopiero po momencie rozpoznała wpatrujące się w nią chłodne pomarańczowe oczy, oraz parę białych plamek zdobiących pysk kocura.
– Kurkowa Łapa…? – szepnęła oszołomiona, zaprzestając szaleńczego kopania. Grymas na jej mordce również zelżał, kiedy zrozumiała, że nie stoi nad nią wróg.
Syn Kruczej Gwiazdy skinął łbem. Z wyrazu jego pyska dało się wyczytać, że sam jest równie mocno zaskoczony obecnością Sroki, co ona jego.
– Czemu mnie atakujesz? – prychnęła, nie ukrywając niezadowolenia.
Czarny wskazał pyskiem za siebie, w stronę, z której się przytoczyli.
– Ptak – odpowiedział krótko.
Z pyska uczennicy uciekło ciche westchnięcie. Sytuacja wydawała się być już całkiem jasna.
– Dobrze, rozumiem, przypadki się zdarzają. Ale teraz złaź – poleciła stanowczo, marszcząc ostrzegawczo brwi.
Nawet jeśli atak na nią nie był zamierzony, obrzydliwe uczucie braku kontroli, które ogarnęło ciało Sroczej Łapy, nie należało do najmilszych. Dodatkowo sam fakt, jak niebezpiecznie blisko był Kurkowa Łapa, nie polepszał jej samopoczucia.
Starszy kocur spróbował niezgrabnie zejść z zielonookiej, uważając, aby nie nadepnąć jej przypadkowo na ogon. Prawie mu się to udało, kiedy usłyszeli pod sobą chrzęst, a po chwili oboje stracili grunt pod łapami.
Nie lecieli długo, Sroka bardzo szybko, znacznie szybciej niż by tego chciała, poczuła, jak jej ciało uderza w twardą ziemię, a jej towarzysz w nią. Głośno odkaszlnęła, próbując odzyskać wyciśnięte z jej płuc powietrze. Kurz uniósł się z podłoża, ograniczając im na chwilę widoczność i utrudniając oddychanie. Srocza Łapa wysunęła się spod Kurkowej Łapy, od razu skacząc na proste łapy. Cofnęła się krok do tyłu, intensywnie poruszając wąsami.
– Borsuk – prychnął czarny uczeń, kładąc po sobie nieznacznie uszy i strosząc sierść.
– Fakt – rzuciła Sroka po rozwarciu szczęk – ale zapach jest już stary i zatęchły.
Nie trzeba było być wybitnie utalentowanym, by połączyć kropki. Para uczniów znajdowała się w opuszczonej norze borsuka, do którego wpadli przez górne wejście. Niemalże jednocześnie podnieśli łby. Nieduży otwór, przez który wpadały do środka nieliczne promienie słoneczne, był jedynym źródłem światła. Tam, gdzie ono nie docierało, panowała budząca lęk, nieprzenikniona ciemność. Nawet mimo potwierdzenia, że borsuk już dawno się stąd wyniósł albo zginął, nikt nie mógł czuć się w takim miejscu bezpiecznie.
– Wyjście? – spytał Kurkowa Łapa, wskazując pazurem ku górze.
– Za wysoko, nie damy rady. Nawet gdybyś próbował mnie podsadzić, nie dosięgłabym – stwierdziła, oceniając dzielącą ich odległość od szczeliny.
Kocur skrzywił się z irytacją. Sroczej też nie widziało się bezczynne siedzenie tutaj i wyczekiwanie na pomoc, która może nigdy nie nadejść, dlatego zaproponowała:
– Możemy spróbować poszukać głównego wyjścia. Tylko trzeba będzie uważać, by nie zostać zasypanym przez zapadające się korytarze – ostrzegła łaciata, nieufnie przyglądając się starym, ziemnym ścianom, z których wystawały pojedyncze korzonki.
<Kureczko?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz