- Witaj, kochanie. Dobrze się czujesz?
Troska w głosie matki jak zawsze uświadamiała go, że ma dla kogo się starać w życiu. Ilekroć dostawał burę od swojego mentora, bądź słyszał nieprzyjemne opinie na swój temat ze strony innych, zaczynał myśleć o sobie w dosyć negatywny sposób. Dodatkowo ostatnimi czasy nieustannie roztrząsał się nad swoim czynem, którego dokonał na oczach całego klanu. Był do tego zmuszony i z jednej strony w jakiś sposób udowodnił namiastki drzemiącej w nim odwagi, a z drugiej wciąż czuł się paskudnie. Poza tym nie zmieniło to też za bardzo sposobu myślenia innych o nim. Niektórzy uznali, że zawahał się tylko przez to, że jego matka jest mordercą, a rudy takim współczuje. Zdarzały się także sugestie, że krew zabójcy jest dziedziczna i on również posunie się w przyszłości do zabójstwa, więc to, iż odgryzł kotce ucho, powinno być dla niego czymś normalnym.
Kiedy tylko dostrzegał Puszyste Futro, czuł dreszcze na całym ciele. Wiedział, że kotka dopuściła się prawdziwego przestępstwa, ale wciąż pozostawało pytanie, dlaczego to zrobiła? Liliowa mało co mówiła, toteż raczej nie udzieliłaby żadnej sensownej odpowiedzi. A Rudzik nie zamierzał bawić się w żadne śledztwa, gdyż był na to zbyt strachliwy.
Pogrążył się w myślach i dopiero lekkie szturchnięcie w bok, wybudziło go z tego transu. Otrząsnął się i podniósł na matkę wzrok, a jego pomarańczowe ślepia jak zwykle wydawały się skrywać jedynie przerażenie.
- O c-co m-mnie p-pytałaś? – wydukał cicho, speszony tym, że tak szybko dał się porwać swoim myślom i zapomniał o obecności rodzicielki. Było mu wstyd z takiego głupiego powodu. Chciał przeprosić za swoją ignorancję, ale momentalnie zaschło mu w gardle i nie był w stanie z siebie nic wykrztusić.
- Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, przyglądając mu się uważnie.
Rudzik powoli przytaknął, przełykając cicho ślinę. Czułosć w głosie matki sprawiała, że czuł się bezpieczniej, choć również dopadało go przeświadczenie o własnej bezradności, bo skoro Orzechowy Zmierzch tak się o niego martwi, to znaczy, iż ma do tego powody. A takim głównym może być jego bezużyteczność i brak niezbędnych i najprostszych do przeżycia umiejętności.
- Tak, jest dobrze – wyrzucił szybko, byleby się nie zająknąć.
Zauważył, że im szybciej stara się coś powiedzieć, tym mniej łamliwy ma głos. Tylko często bywa niezrozumiały i i tak jest zmuszony do powtórzenia wypowiedzi. Nie jest to więc dla niego zbyt korzystne, aczkolwiek przy rodzinie i tak łatwiej było mu się odzywać.
- A jak tam twoje treningi? – zagadnęła szylkretka.
Cętkowany bardzo chciał odpowiedzieć, że idą mu wspaniale i jest na dobrej drodze do zostania wojownikiem, ale byłoby to nadzwyczajnie w świecie kłamstwem. Choć wydawało mu się, że polowania idą mu całkiem nieźle a techniki walki ma już opanowane, to dołujące słowa ze strony Ognistego Języka zawsze burzyły mu te opinie.
- Chyba n-nie j-jest źle – wykrztusił, chcąc zabrzmieć pewniej i utwierdzić samego siebie w przekonaniu, że mówi prawdę.
W tym momencie zapanowała między nimi cisza. Uczeń niepewnie zaczął drapać pazurami o pobliski kamień, wsłuchując się w cichy zgrzyt.
- Mamo… - zaczął, kuląc się i ze wzrokiem utkwionym we własne łapy, lekko zadrżał. – M-myślisz, że B-Borsuczej G-gwieździe m-może c-coś k-kiedyś o-odbić i c-ciebie t-też... t-też t-tak s-skrzywdzą?
Nieustannie o tym myślał. Nawet jeśli Orzechowy Zmierzch zabiła kota spoza klanu, to i tak nie miała tutaj dobrych opinii. A ich aktualny lider był dziwny i nieprzewidywalny i nigdy nie było pewne, co też mu strzeli do łba.
- A… a czy t-to p-prawda, ż-że t-takie… m-mordowanie j-jest dziedziczne? J-ja n-nie chcę n-nikogo z-zabijać… - podzielił się swoim kolejnym zmartwieniem.
Ktoś by uznał, że martwi się pierdołami, bo takie coś jest niemożliwe. A mimo to kocur nie był w stanie usnąć, bo ilekroć zmrużył oczy, w głowie budziły mu się pesymistyczne wersje przyszłości.
Troska w głosie matki jak zawsze uświadamiała go, że ma dla kogo się starać w życiu. Ilekroć dostawał burę od swojego mentora, bądź słyszał nieprzyjemne opinie na swój temat ze strony innych, zaczynał myśleć o sobie w dosyć negatywny sposób. Dodatkowo ostatnimi czasy nieustannie roztrząsał się nad swoim czynem, którego dokonał na oczach całego klanu. Był do tego zmuszony i z jednej strony w jakiś sposób udowodnił namiastki drzemiącej w nim odwagi, a z drugiej wciąż czuł się paskudnie. Poza tym nie zmieniło to też za bardzo sposobu myślenia innych o nim. Niektórzy uznali, że zawahał się tylko przez to, że jego matka jest mordercą, a rudy takim współczuje. Zdarzały się także sugestie, że krew zabójcy jest dziedziczna i on również posunie się w przyszłości do zabójstwa, więc to, iż odgryzł kotce ucho, powinno być dla niego czymś normalnym.
Kiedy tylko dostrzegał Puszyste Futro, czuł dreszcze na całym ciele. Wiedział, że kotka dopuściła się prawdziwego przestępstwa, ale wciąż pozostawało pytanie, dlaczego to zrobiła? Liliowa mało co mówiła, toteż raczej nie udzieliłaby żadnej sensownej odpowiedzi. A Rudzik nie zamierzał bawić się w żadne śledztwa, gdyż był na to zbyt strachliwy.
Pogrążył się w myślach i dopiero lekkie szturchnięcie w bok, wybudziło go z tego transu. Otrząsnął się i podniósł na matkę wzrok, a jego pomarańczowe ślepia jak zwykle wydawały się skrywać jedynie przerażenie.
- O c-co m-mnie p-pytałaś? – wydukał cicho, speszony tym, że tak szybko dał się porwać swoim myślom i zapomniał o obecności rodzicielki. Było mu wstyd z takiego głupiego powodu. Chciał przeprosić za swoją ignorancję, ale momentalnie zaschło mu w gardle i nie był w stanie z siebie nic wykrztusić.
- Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, przyglądając mu się uważnie.
Rudzik powoli przytaknął, przełykając cicho ślinę. Czułosć w głosie matki sprawiała, że czuł się bezpieczniej, choć również dopadało go przeświadczenie o własnej bezradności, bo skoro Orzechowy Zmierzch tak się o niego martwi, to znaczy, iż ma do tego powody. A takim głównym może być jego bezużyteczność i brak niezbędnych i najprostszych do przeżycia umiejętności.
- Tak, jest dobrze – wyrzucił szybko, byleby się nie zająknąć.
Zauważył, że im szybciej stara się coś powiedzieć, tym mniej łamliwy ma głos. Tylko często bywa niezrozumiały i i tak jest zmuszony do powtórzenia wypowiedzi. Nie jest to więc dla niego zbyt korzystne, aczkolwiek przy rodzinie i tak łatwiej było mu się odzywać.
- A jak tam twoje treningi? – zagadnęła szylkretka.
Cętkowany bardzo chciał odpowiedzieć, że idą mu wspaniale i jest na dobrej drodze do zostania wojownikiem, ale byłoby to nadzwyczajnie w świecie kłamstwem. Choć wydawało mu się, że polowania idą mu całkiem nieźle a techniki walki ma już opanowane, to dołujące słowa ze strony Ognistego Języka zawsze burzyły mu te opinie.
- Chyba n-nie j-jest źle – wykrztusił, chcąc zabrzmieć pewniej i utwierdzić samego siebie w przekonaniu, że mówi prawdę.
W tym momencie zapanowała między nimi cisza. Uczeń niepewnie zaczął drapać pazurami o pobliski kamień, wsłuchując się w cichy zgrzyt.
- Mamo… - zaczął, kuląc się i ze wzrokiem utkwionym we własne łapy, lekko zadrżał. – M-myślisz, że B-Borsuczej G-gwieździe m-może c-coś k-kiedyś o-odbić i c-ciebie t-też... t-też t-tak s-skrzywdzą?
Nieustannie o tym myślał. Nawet jeśli Orzechowy Zmierzch zabiła kota spoza klanu, to i tak nie miała tutaj dobrych opinii. A ich aktualny lider był dziwny i nieprzewidywalny i nigdy nie było pewne, co też mu strzeli do łba.
- A… a czy t-to p-prawda, ż-że t-takie… m-mordowanie j-jest dziedziczne? J-ja n-nie chcę n-nikogo z-zabijać… - podzielił się swoim kolejnym zmartwieniem.
Ktoś by uznał, że martwi się pierdołami, bo takie coś jest niemożliwe. A mimo to kocur nie był w stanie usnąć, bo ilekroć zmrużył oczy, w głowie budziły mu się pesymistyczne wersje przyszłości.
<Orzechowy Zmierzchu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz