— I jak tam z twoją pannicą? — szydercze pytanie pozbawione troski dobiegło z drzewa.
Kawka uniósł ślipia do góry. Nie mógł spodziewać się nikogo innego.
Psia Łapa.
Zawsze rozpozna ten irytujący głos.
— Czego chcesz, Psia Łapo?
Cętkowany zaśmiał się cicho. Nie brzmiało to jak rozbawienie. Lekki niepokój wkradł się w Kawkę. Pokręcił łbem szybko. Ten niski szczyl nie miał czego mu zrobić. Nie dorastał mu do brzucha. Dosłownie.
— Znów kładziesz swoje wielgachne łapska na moim terenie, mysia strawo. — burknął niezadowolony kocur, zeskakując z gałęzi.
Wylądował nieco niezdarnie i spojrzał na niego swoimi pomarańczowymi ślipiami wymownie. Czarny machnął ogonem. Tereny Psiej Łapy zdawały się być wszędzie. Prychnął zirytowany. Coś nie chciało mu się w to wierzyć.
— Może lepiej oznaczaj swoje tereny. — burknął w końcu.
Cynamonowy skrzywił się, spoglądając na Kawkę jak na debila.
— Żeby wkurzyć lisy? Ty chyba na łeb upadłeś po porodzie.
Kawka ugryzł się w język. Kłótnie z Psią Łapą były tylko stratą energii. I tak go nie przegada. Wywrócił ślipiami. Gdzieś miał te lisy. Jeszcze żadnego tu nie spotkał. Jedynie smród jaki zostawiały w powietrzu dowodził, że faktycznie tu mieszkały. Spojrzał na zjeżonego cynamonowego. Jednak coś w pękło w czarnym. Sama ta durna morda kocura sprawiała, że czuł wewnętrzną irytacje.
— Co ty masz z tymi lisami? Gdzie lisy to i twoje tereny? Jarają cię czy co? — prychnął czarny.
Cynamon trzepnął ogonem na tą uwagę. Zmarszczył pysk. Pomarańczowe ślipia spojrzały na niego z pogardą. Kawka zaskoczony zrobił krok do tyłu.
Ta mina. Te zmrużone ciemne ślipia. Teraz zrozumiał. Już rozumiał czemu kocur tak działał mu na nerwy, ale kłótnie z nim miały w sobie coś nostalgicznego. Podobieństwo Psiej Łapy do Małego Wilka było uderzające. Pomimo wszelkich różnic pomiędzy nim, a jego bratem przez uderzenie serca poczuł się jakby znów drażnił się z kaczko-wężem.
— Nie wierzę, żeby ktoś tak głupi jak ty przeżył poza klanem tyle czasu. — warknął staruszek.
Cętkowany spojrzał nieco zdziwiony na intruza. Zrobił pewny krok do przodu.
— Co ci teraz? Czekasz aż lisy cię znajdą? — miauczał denerwująco swoim piskliwym głosem.
Kawka położył resztkę tego co pozostało mu z uszu.
— Jesteś zmorą mojego życia. Nie mogłeś się przyczepić do Wiatru? Pogadalibyście sobie jak Wilczaki. Pomarudzili na Wilcze Serce. Ona chyba też za nim nie przepadała. — mamrotał cynamonowy. — No na co czekasz. Na zaproszenie? Spadaj.
Kawka zmrużył ślipia. Coś mu tu nie grało.
— Co ty masz z Wilczym Sercem? To jedyny Wilczak jakiego znasz? — mruknął, wpatrując się w cynamonowego.
Psia Łapa uniósł brew i odwrócił się od niego.
— Nic. Nie twój interes. Przestań wpychać nos w nie swoje sprawy. I wchodzić na cudze tereny. — burknął i ruszył do przodu.
Czarny czuł, że nie mógł tego od tak zostawić. Sprawnie dogonił kocura i zagrodził mu drogę.
— Powiedz.
Cętkowany syknął zirytowany i go wyminął.
— Nie rozkazuj mi, smarkaczu. — wycharczał, jeżąc się.
Kawka cofnął się, ale nadal podążał za kocurem. Wpatrywał się niepewnie w jego sylwetkę. Gdyby mógł wydobyłby z niego informacje siłą... gdyby tylko znał się na ziołach mógłby sobie pozwolić na takie rozwiązanie. Westchnął cicho. Nie miał zamiaru błagać też cynamonowego.
— Odczep się ode mnie, lisi łbie. — warknął już wkurzony kocur.
Wysunięte pazury zalśniły w porannych promieniach słońca. Kawka uniósł brwi. Psia Łapa był tajemniczy. Nigdy nie mówił nic o sobie. Ale takiej reakcji się nie spodziewał.
Cętkowany spojrzał nieco zdziwiony na intruza. Zrobił pewny krok do przodu.
— Co ci teraz? Czekasz aż lisy cię znajdą? — miauczał denerwująco swoim piskliwym głosem.
Kawka położył resztkę tego co pozostało mu z uszu.
— Jesteś zmorą mojego życia. Nie mogłeś się przyczepić do Wiatru? Pogadalibyście sobie jak Wilczaki. Pomarudzili na Wilcze Serce. Ona chyba też za nim nie przepadała. — mamrotał cynamonowy. — No na co czekasz. Na zaproszenie? Spadaj.
Kawka zmrużył ślipia. Coś mu tu nie grało.
— Co ty masz z Wilczym Sercem? To jedyny Wilczak jakiego znasz? — mruknął, wpatrując się w cynamonowego.
Psia Łapa uniósł brew i odwrócił się od niego.
— Nic. Nie twój interes. Przestań wpychać nos w nie swoje sprawy. I wchodzić na cudze tereny. — burknął i ruszył do przodu.
Czarny czuł, że nie mógł tego od tak zostawić. Sprawnie dogonił kocura i zagrodził mu drogę.
— Powiedz.
Cętkowany syknął zirytowany i go wyminął.
— Nie rozkazuj mi, smarkaczu. — wycharczał, jeżąc się.
Kawka cofnął się, ale nadal podążał za kocurem. Wpatrywał się niepewnie w jego sylwetkę. Gdyby mógł wydobyłby z niego informacje siłą... gdyby tylko znał się na ziołach mógłby sobie pozwolić na takie rozwiązanie. Westchnął cicho. Nie miał zamiaru błagać też cynamonowego.
— Odczep się ode mnie, lisi łbie. — warknął już wkurzony kocur.
Wysunięte pazury zalśniły w porannych promieniach słońca. Kawka uniósł brwi. Psia Łapa był tajemniczy. Nigdy nie mówił nic o sobie. Ale takiej reakcji się nie spodziewał.
— Zgryźliwy się zrobiłeś. Delikatny temat? — mruknął zaczepnie.
Cynamonowy zmroził go spojrzeniem.
— Nie twój interes. Zostaw mnie. Albo przegonię cię siłą. — zagroził mu, szczerząc kły. — Już dawno powinienem to zrobić.
Urwał na uderzenie serca. Uniósł zadziornie łeb do góry.
— Jesteś wrzodem na zadzie, Kawko. Nieudacznikiem. Rozpaczliwie pragniesz towarzystwa, więc włazisz jak głupiec na moje tereny. Nie zamierzam tego dłużej tolerować. Wracaj do swojego klanu i przyznaj się, że jesteś słabeuszem. Że nie poradzisz sobie sam w życiu. Że twoja ucieczka z klanu była błędem. Że wcale nie jesteś lepszy od reszty zapchlonych Wilczaków.
Gniew zabłysnął w ślipiach Kawki. Nie wytrzymał. Rzucił się na kocura. Psia Łapa był szybszy. Wyminął go i przerył łapą po pysku dawnego wojownika. Czarny poczuł jak ciepła substancja brudzi mu polik. Ból był palący pomimo tego, że rana nie była głęboka. Przyłożył do niej łapę i syknął. Cholernie bolała.
— Nawet walczyć nie potrafisz. Kto cię szkolił. — staruszek prychnął z wyższością.
Cynamonowy zmroził go spojrzeniem.
— Nie twój interes. Zostaw mnie. Albo przegonię cię siłą. — zagroził mu, szczerząc kły. — Już dawno powinienem to zrobić.
Urwał na uderzenie serca. Uniósł zadziornie łeb do góry.
— Jesteś wrzodem na zadzie, Kawko. Nieudacznikiem. Rozpaczliwie pragniesz towarzystwa, więc włazisz jak głupiec na moje tereny. Nie zamierzam tego dłużej tolerować. Wracaj do swojego klanu i przyznaj się, że jesteś słabeuszem. Że nie poradzisz sobie sam w życiu. Że twoja ucieczka z klanu była błędem. Że wcale nie jesteś lepszy od reszty zapchlonych Wilczaków.
Gniew zabłysnął w ślipiach Kawki. Nie wytrzymał. Rzucił się na kocura. Psia Łapa był szybszy. Wyminął go i przerył łapą po pysku dawnego wojownika. Czarny poczuł jak ciepła substancja brudzi mu polik. Ból był palący pomimo tego, że rana nie była głęboka. Przyłożył do niej łapę i syknął. Cholernie bolała.
— Nawet walczyć nie potrafisz. Kto cię szkolił. — staruszek prychnął z wyższością.
— Nie twój interes. — burknął Kawka.
Psia Łapa parsknął.
— Nie masz ze mną szans, lisia wywłoko. Odejdź po prostu. Nie pokazuj mi się więcej na oczy. — syknął.
Kawka uderzył łapą o ziemię. Złość nadal w nim pulsowała. Nie potrafił jej stłumić. Nie potrafił się uspokoić. Wszystkie kończyny aż go świerzbiły.
Słowa Psiej Łapy go zabolały. Za mocno. Miał rację pomimo tego jak bardzo Kawka próbował temu zaprzeczyć. Wyrzucić z łba. Zlekceważyć.
Psia Łapa parsknął.
— Nie masz ze mną szans, lisia wywłoko. Odejdź po prostu. Nie pokazuj mi się więcej na oczy. — syknął.
Kawka uderzył łapą o ziemię. Złość nadal w nim pulsowała. Nie potrafił jej stłumić. Nie potrafił się uspokoić. Wszystkie kończyny aż go świerzbiły.
Słowa Psiej Łapy go zabolały. Za mocno. Miał rację pomimo tego jak bardzo Kawka próbował temu zaprzeczyć. Wyrzucić z łba. Zlekceważyć.
— Psia Łapo! — krzyknął.
Kocur zatrzymał się na uderzenie serca. Nie raczył na niego spojrzeć. Czarny spuścił łeb.
Dawno nie czuł się już taki bezsilny.
— Nie odchodź.
Kocur zatrzymał się na uderzenie serca. Nie raczył na niego spojrzeć. Czarny spuścił łeb.
Dawno nie czuł się już taki bezsilny.
— Nie odchodź.
W jego głos wkradła się rozpacz. Myśl o tym, że nie spotka kocura uderzyła w Kawkę. Nie chciał tego pokazywać. Nie chciał o tym nigdy mówić. Nawet myśleć. Lecz teraz wizja wiecznej samotności przytłoczyła czarnego. Łapy lekko mu zadrżały.
— Proszę — dodał szeptem, czując jak łamie się mu głos.
Ciche westchnięcie.
Kawka uniósł niepewnie łeb.
— O co ci chodzi? — nie brzmiało to jak pytanie. — Czemu nie wrócisz? To nie jest trudne do cholery. Uciekłeś, czy tak naprawdę wyrzucili z klanu?
— Proszę — dodał szeptem, czując jak łamie się mu głos.
Ciche westchnięcie.
Kawka uniósł niepewnie łeb.
— O co ci chodzi? — nie brzmiało to jak pytanie. — Czemu nie wrócisz? To nie jest trudne do cholery. Uciekłeś, czy tak naprawdę wyrzucili z klanu?
Kawka pokręcił łbem. Nie chciał spoglądać Psiej Łapie prosto w ślipia. Czuł się zbyt żałośnie. Zupełnie jak małe kocie.
— Nie umiem... nie potrafię... nie... — zaczął, ale sam nie wiedział co odpowiedzieć.
Mógł wrócić do Klanu Wilka. Wróblowa Gwiazda pewnie przyjąłby go z powrotem. Mimo wszystko kochał go pomimo wszystkich złości i przykrości jakie sprawił mu Kawka. Jednak czarny był głupi i zbyt zapatrzony w siebie. Zbyt durny by porzucić swoją idiotyczną dumę i przeprosić. Przyznać się do błędu.
— Eh. — ciche burknięcie wydobyło się z cynamonowego pyska.
Psia Łapa usiadł. Jego ogon nerwowo chodził w powietrzu. Ślipia rozbiegane krążyły po okolicy, unikając Kawki.
— Nie zachowuj się jak kociak, lisi bobku. Weź się w garść. Popracuj nad sobą. Nikomu nie jest łatwo na początku. — zaczął cętkowany.
Kawka skrzywił się. Dobrze o tym wiedział. Trzepnął ogonem i wstał.
— Nie musisz mi tego mówić. Wiem. — syknął, starając się zamaskować targające nim emocje.
Psia Łapa zmarszczył brwi. Nie zdawał się być przekonany.
— Nie umiem... nie potrafię... nie... — zaczął, ale sam nie wiedział co odpowiedzieć.
Mógł wrócić do Klanu Wilka. Wróblowa Gwiazda pewnie przyjąłby go z powrotem. Mimo wszystko kochał go pomimo wszystkich złości i przykrości jakie sprawił mu Kawka. Jednak czarny był głupi i zbyt zapatrzony w siebie. Zbyt durny by porzucić swoją idiotyczną dumę i przeprosić. Przyznać się do błędu.
— Eh. — ciche burknięcie wydobyło się z cynamonowego pyska.
Psia Łapa usiadł. Jego ogon nerwowo chodził w powietrzu. Ślipia rozbiegane krążyły po okolicy, unikając Kawki.
— Nie zachowuj się jak kociak, lisi bobku. Weź się w garść. Popracuj nad sobą. Nikomu nie jest łatwo na początku. — zaczął cętkowany.
Kawka skrzywił się. Dobrze o tym wiedział. Trzepnął ogonem i wstał.
— Nie musisz mi tego mówić. Wiem. — syknął, starając się zamaskować targające nim emocje.
Psia Łapa zmarszczył brwi. Nie zdawał się być przekonany.
— Skoro tak uważasz już mnie nie potrzebujesz. Wróć jak będziesz gotowy porzucić swoje idiotyczne ego.
Zaczął zmierzać w stronę drzewa, na którym wcześniej się wylegiwał.
— I już nigdy więcej nie pytaj mnie o Wilcze Serce.
Kawka spojrzał na cynamonowego. Miał mętlik we łbie. Nic z tego nie rozumiał.
— Dlaczego...? — wyrwało mu się z pyska.
Cętkowany odwrócił się na do niego zjeżony.
— Bo tak mówię. — prychnął. — Nie drąż tego tematu. Dlaczego tobie tak zależy na ty, co?
Para ciemnopomarańczowych ślip wpatrywała się w niego.
— Bo to mój ojciec. — wypalił w złości.
Psia Łapa znieruchomiał. Uniósł niepewnie łapę do góry, ale po uderzeniu serca położył ją na ziemi.
— Co...?
Kawka położył resztkę tego co zostało mu z uszu.
— Sam nie jestem z tego powodu przeszczęśliwy. — mruknął, zerkając na karła.
Nawet nie zauważył kiedy gniew wkradł się na pysk cynamonowego.
— Lisia wywłoka. Szybko pocieszył się po śmierci mamy. — warknął do siebie Psia Łapa, wbijając pazury w ziemię.
Czarny spojrzał na niego zaskoczony.
— Co?
— Nie twój interes. Jeszcze raz zapytasz i moja cierpliwość do ciebie się kończy. — staruszek ruszył przed siebie.
Kawka pognał za nim.
Musiał wiedzieć.
Musiał wiedzieć o co chodzi.
— Psia Łapo...
— Nie.
— Czy...
— Nie.
— Ale chociaż powiedz, czy on...
— Nie. Przestań. Przestań do mnie mówić. Przestań o tym mówić. Nie widzisz... nie widzisz, że mam dość? — rzucił kocur.
Zapłakane pomarańczowe ślipia spojrzały na niego. Cynamonowy wyglądał tak żałośnie. Jak kocie, którego cały świat runął w gruzach. Otarł je szybko.
— Zostaw mnie, Kawko. Muszę... nieważne. — prychnął i wspiął się na drzewo.
Czarny spoglądał na kocura niepewnie. Nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń.
Zaczął zmierzać w stronę drzewa, na którym wcześniej się wylegiwał.
— I już nigdy więcej nie pytaj mnie o Wilcze Serce.
Kawka spojrzał na cynamonowego. Miał mętlik we łbie. Nic z tego nie rozumiał.
— Dlaczego...? — wyrwało mu się z pyska.
Cętkowany odwrócił się na do niego zjeżony.
— Bo tak mówię. — prychnął. — Nie drąż tego tematu. Dlaczego tobie tak zależy na ty, co?
Para ciemnopomarańczowych ślip wpatrywała się w niego.
— Bo to mój ojciec. — wypalił w złości.
Psia Łapa znieruchomiał. Uniósł niepewnie łapę do góry, ale po uderzeniu serca położył ją na ziemi.
— Co...?
Kawka położył resztkę tego co zostało mu z uszu.
— Sam nie jestem z tego powodu przeszczęśliwy. — mruknął, zerkając na karła.
Nawet nie zauważył kiedy gniew wkradł się na pysk cynamonowego.
— Lisia wywłoka. Szybko pocieszył się po śmierci mamy. — warknął do siebie Psia Łapa, wbijając pazury w ziemię.
Czarny spojrzał na niego zaskoczony.
— Co?
— Nie twój interes. Jeszcze raz zapytasz i moja cierpliwość do ciebie się kończy. — staruszek ruszył przed siebie.
Kawka pognał za nim.
Musiał wiedzieć.
Musiał wiedzieć o co chodzi.
— Psia Łapo...
— Nie.
— Czy...
— Nie.
— Ale chociaż powiedz, czy on...
— Nie. Przestań. Przestań do mnie mówić. Przestań o tym mówić. Nie widzisz... nie widzisz, że mam dość? — rzucił kocur.
Zapłakane pomarańczowe ślipia spojrzały na niego. Cynamonowy wyglądał tak żałośnie. Jak kocie, którego cały świat runął w gruzach. Otarł je szybko.
— Zostaw mnie, Kawko. Muszę... nieważne. — prychnął i wspiął się na drzewo.
Czarny spoglądał na kocura niepewnie. Nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń.
* * *
Psia Łapa nadal się do niego nie odzywał. Ignorował go, jak i jego zaczepki. Był nie ugięty. Nawet na upolowanego z trudem kosa nie spojrzał. Jedynie szturchnął go do rzeki, pokazując jak bardzo nie chce mieć z czarnym kontaktu.
Kawka siedział przed drzewem cynamonowego. Nie potrafił tego znieś. Przez pierwsze wschody słońca próbował zapomnieć o staruszku i jego humorkach, ale za każdym razem wracał do niego myślami.
— Psia Łapo, ja... — zaczął niepewnie.
— Odejdź. — krótka i zwięzła odpowiedź padła z drzewa.
Czarny podszedł do drzewa. Nie zamierzał dłużej znosić tego wszystkiego. Poczucia winy, które zdawało wziąć się znikąd. Złości na kocura jak i palącej go ciekawości. Wbił pazury w korę. Zaczął się wspinać. Pierwszy raz to robił w życiu. Nie umiejętnie siłował się na konarze drzewa z grawitacją. Oderwał łapę i uniósł do góry. Powoli i z trudem powoli zbliżał się do celu. Zmachany i wykończony padł jak długi na gałąź.
— Psia Łapo... odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Tylko jedno i już nigdy więcej o nic nie zapytam. — oświadczył Kawka.
Cynamonowy trzepnął ogonem. Czarny spojrzał niepewnie na jego sylwetkę. Dziwny ścisk w przełyku nie pozwalał mu przełknąć śliny. Czuł jak słowa stają mu w gardle. Zagryzł wargi, wbijając drżące łapy z emocji w gałąź.
— Wilcze Serce jest twoim ojcem?
Psia Łapa nawet nie drgnął. Skulony w swoim legowisku nie spojrzał nawet na Kawkę. Nieruchomo wpatrywał się w daleki punkt.
— Tak.
— Psia Łapo... odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Tylko jedno i już nigdy więcej o nic nie zapytam. — oświadczył Kawka.
Cynamonowy trzepnął ogonem. Czarny spojrzał niepewnie na jego sylwetkę. Dziwny ścisk w przełyku nie pozwalał mu przełknąć śliny. Czuł jak słowa stają mu w gardle. Zagryzł wargi, wbijając drżące łapy z emocji w gałąź.
— Wilcze Serce jest twoim ojcem?
Psia Łapa nawet nie drgnął. Skulony w swoim legowisku nie spojrzał nawet na Kawkę. Nieruchomo wpatrywał się w daleki punkt.
— Tak.
Wow, świetne opko <3
OdpowiedzUsuń