Kilka księżyców temu
– Cz-czy napr-r-rawdę muszę i-iść akurat w ten m-mróz?
Błagalne oczy zwróciły się ku Mrocznej Gwieździe. Strzepnął ogonem, ukazując dezaprobatę dla opinii przyszłej uczennicy. Zęby złotej szczękały na zimnie. Śnieg wyjątkowo uderzał w pysk, niemiłosiernie zasłaniał widok i uprzykrzał komfort, który niemal nie istniał, gdy dupa zetknęła się z lodem.
– Przyszli wojownicy powinni być gotowi na wszelkie warunki i przeciwności losu. Natura nie będzie litościwa dla jednego stworzenia. Słabi giną, silniejsi pozostają przy życiu. – warknął gardłowo. – Nikt ci nie zabrania odejść od naszej tradycji, lecz wszystko ma swoje konsekwencje. Jeżeli stchórzysz, nadam tobie najobrzydliwsze imię, a w ostateczności zmuszę do zdania testu. Pomyśl - czy nie lepiej mieć to za sobą? Od dawna wiem, że siostra tobą gardzi i traktuje jak zasrańca. Uważasz, że tak powinno być?
– Nie!
– Właśnie. Więc udowodnij wartość, którą nosisz, mi i rodzinie. – mordercze źrenice zwęziły się i powędrowały ku ciemniejącemu niebu. – Noc nadchodzi, czas na ciebie. Powodzenia. – lider wstał z kamienia o ujemnych stopniach celsjusza. – Nie próbuj nawet wracać, dopóki pierwsze promienie słońca nie padną na zwiędłe liście.
Szakal obserwowała odchodzącą sylwetkę Mrocznej Gwiazdy, tonącą w ciemności nory. Ci to mają dobrze - grzeją się na mchu i paprociach, zasłonięci roślinnością od paskudnej pogody. Poruszyła głową w obie strony, gdy kupka białego śniegu zaczęła się formować na szczycie sterczących włosków. Wyzwanie czekało, ono nie minie samo od siebie, nie przy NIM.
Kotka przed pierwszym wyjściem z obozu zabezpieczyła się. Na wypadek ukradła ze spiżarni żylastą mysz i ruszyła z nią na nieznane dotąd tereny. Przeskoczyła niepewnie przez kamienie, ominęła wystające gałęzie, a na koniec przeszła przez tunel stworzony z krzewu, by znaleźć się w innym świecie. Rażąca warstwa bieli skrzypiała pod łapami. Powietrze wydawało się jeszcze mroźniejsze niż zazwyczaj, choć gęstość drzew nie zmalała. Przez jej grzbiet przeszły ciarki. Nie czuła się jak dotąd samotna - opiekowała się nią masa wojowników, zawsze mogła liczyć na czyjeś słowa rady. Zaczęła nawet tęsknić za upierdliwymi hasłami siostry, bo wtem wiedziała, że istnieje. A tu? Znajdowała się w definicji pustki. Brak ptaków, zwierzyny, zielonej trawy bądź innych współbratymców. Zaledwie nieostygłe truchło ulokowane w pysku przypominało o wciąż bijącym sercu w złotej piersi, chronionym przez kości żeber i łączące je chrzęści. Wnuczka Irgi przystała przy największym drzewie. Kompletnie zgubiła orientację w przestrzeni podczas bezcelowego błąkania się. Jak ona ma potem wrócić? Chyba tylko cud ją wyratuje z opałów. Póki co najważniejsze było znalezienie kąta, w którym nie zamieni się w błyszczący sopel.
Spojrzała na korę i przejechała pazurem po chropowatej teksturze - oby chociaż to wyznaczyło jej wcześniejszą drogę. Slalomem omijała niezliczone pnie, by zaraz naznaczyć krzywymi symbolami ich nawierzchnie. Powtarzała proces aż do zapadnięcia prawdziwej nocy. Później nie znalazła siły.
***
Po kilkugodzinnym spacerze Szakal nie czuła swoich łap. Ledwo potrafiła przedrzeć się przez kilkunastocentymetrowy śnieg, sięgający jej do połowy ciała. Świadomość stopniowo opuszczała ciało, następowała powolna śmierć podobna do węża, który w najmniej spodziewanym momencie capnie żywiątko.
Ciepło… ono nie istniało.
Ostatnie zbawienne źródło wylądowało w żołądku. Jelita głośno pracowały, trawiły resztki w białą papkę i warczały w niedosycie. Głód uderzał bólem raz po raz, nie dając spokoju.
Przy tym kończyny poruszały się coraz to mozolniej. Wreszcie kostno-mięśniowy most runął w śniegu, nie mogąc już wytrzymać zmęczenia. Szakal próbowała jeszcze wstać, lecz na nic - organizm odmówił posłuszeństwa.
Czy to mój koniec? - pomyślała. Nigdy by się nie spodziewała, że samotna noc w lesie pójdzie jej aż tak źle. Przypomniała sobie o słowach Mrocznej Gwiazdy. Miała nie zawieść, stać się kolejną kultystką, przedłużyć krew poprzez nieznośne i rozwydrzone dzieci. Uśmiechnęła się na samą myśl. Trzeba było nie iść i publicznie przyznać się do swojego haniebnego czynu, a raczej jego braku. Zniosłaby jakoś upokorzenie, zdałaby test na porę nowych liści. Według matki wyzwanie kwalifikujące na ucznia zostało wprowadzone nie tak całkiem dawno temu, więc jako pierwszą skazano ją na zamarznięcie na śmierć. Los potrafił być podły i nieprzewidywalny. Niech się pierniczy.
Przez umysł przewijało się tysiąc wspomnień, od tych bolesnych po przyjemne, wywołujące mruczenie. Cholernie wszystko ją bolało. Niska temperatura dawała się coraz bardziej w znaki. Spod półprzymkniętych powiek spojrzała jeszcze raz na krajobraz. Biel pokrywała niemalże wszystko, co możliwe. Suche i spróchniałe gałęzie uginały się pod ciężarem śnieżnej masy, wyróżniając się na tle czarnej nocy. Dlaczego musi zdechnąć w takim mroku? Życie zaczyna się od czerni i na czerni się kończy, lecz jest to zawsze inna "ciemność" - ciemność związana z niemożnością widzenia, gdy jesteś piszczącym brzdącem oraz ciemność, która zamyka ci na dobre narząd wzroku, by dusza przeszła do następnego wcielenia, pozaświatowego światka czy cholera wie czego.
Właśnie, co dzieje się, gdy ktoś skona? Szakal niezbyt długo żyła, ale 6 księżyców źle nie brzmiało. Słyszała o Mrocznej Puszczy aż za wiele, narzekania na Klan Gwiazdy też. Ale czy to były jedyne wiary? Jak wiele tajemnic ukrywało się przed jej wścibskim umysłem? A może tak naprawdę po śmierci nic nie ma? Wolała chyba nie wiedzieć. Bała się bardzo tego, co może ją spotkać, bo jeśli teraźniejsze życie jest jedyną formą istnienia, to co oznacza "nie istnieć"... nie być?
Nawet najpotężniejsza wyobraźnia nie była w stanie przebić tej granicy.
Kotka zwróciła półprzytomny wzrok ku norze. Czekaj… czy ona właśnie przymierała zaraz koło potencjalnego leża? Gwałtownie ożywiła się. Upierdliwe łapy odzyskały energię, jakby co najmniej zostały naładowane od pierdyknięcia pioruna. Ostatkami pobiegła do środka, nie patrząc na to jak się porusza. Znalazła się w bezpiecznym miejscu. Nie obcowała z jakąś agonalną halucynacją. Była bezpieczna.
Przez pół godziny odpoczywała i o niczym nie myślała. W skisłym powietrzu ciężko łapała oddech, lecz ciepło, CIEPŁO zastępowało niedogodności. Szakal dusiła w sobie wszelkie uczucia - bezradność, ogromne przerażenie i rozpacz. Lecz jak długo można to robić? Gdzieś daleko, gdzie nikt z Wilczaków nic nie słyszał, rozległ się spazmatyczny krzyk małej, zziębłej kulki. Wyła przeraźliwie w płaczu, porównywalnie głośno do istoty, której właśnie się wyrywa głowę na żywca. Głęboko w poważaniu miała czające się drapieżniki, zdobycz, jaką z pewnością wygoniła w promieniu kilometra. Z furią zerwała się z rozkopanej gleby, kilkoma machnięciami pazurów narysowała spaczoną figurę Mrocznej Gwiazdy, by ją zniszczyć, zniszczyć za wszelką cenę.
– TY SKURWYSYNIEEEE. – wykrzyczała na całe gardło, zadrapując agresywnie coś, co miało przypominać przywódcę kultu. – Ty z pewnością przed mianowaniem na ucznia leżałeś smacznie w obozie, a ja? A JA TU KURWA NIEMAL ZDYCHAM. Ty jesteś liderem? TY? RACZEJ BLIŻEJ CI DO ZJEBANEGO KATA, POTWORA ZASRANEGO. ZDYCHAJ, ZDYCHAJ, ZDYCHAAAAJ.
W szaleństwie nie zauważyła, że ktoś wchodzi. Żółte oczy z zaciekawieniem patrzyły na tą niecodzienną scenkę, gdzie w obcym domu typ rozpiernicza ściany. Rudy łebek wykrzywiał się na boki. Stworzenie powoli to podchodziło, to się cofało, w zależności jak głośna była złota mazgaja. Potężna kita zamachała na boki. Zagrożenie się zbliżało.
cdn. (Część ⅓)
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz