Nadal nie mógł uwierzyć w to co się stało. No dobra... Zaszalał z Leśnym Pożarem, byli młodzi, zdarzyło się nie pomyśleć. Kamienna Gwiazda przesadzała. To nie było przecież nic złego! Tylko... skorzystali z jej nieobecności i nieco poprzytulali się w jej legowisku. No naprawdę świat się skończył! Teraz miał przez to dodatkowe obowiązki, by się nie nudzić i nie wpadać na takie durne pomysły ponownie.
Westchnął cierpiętniczo, po czym ruszył do żłobka. Niedawno przyjęta wilczaczka urodziła swoje potomstwo, więc musiał ich doglądać i zapewniać im wszystko co potrzebne. Akurat... Nie przeszkadzało mu to zbytnio, ponieważ kotka jak i jej dzieci okazali się rudzi. Jeden kociak nawet był do niego podobny! Miał cętki i niebieskie oczy. Mógłby uchodzić za jego brata, bo ich podobieństwo było uderzające. Przez to zaczął zastanawiać się, jak to by było mieć własne kocięta. Czy też wyglądałyby jak dzieci Łasiczego Skowytu? A może ktoś odziedziczyłby po nim krótki ogonek?
— Rusz się — usłyszał obok polecenie Makowej Furii, która wskazywała na czysty mech, który miał zanieść do żłobka.
Zamrugał, odganiając myśli, po czym skinął jej głową i chwycił przedmiot. Kiedyś nie dałby rady ciągnąć takiego ciężkiego posłania, lecz teraz się wyrobił. Nie przypominał już tej małej kluski. Na dodatek jego życie powoli się układało... Leśny Pożar był partnerem idealnym. Tak bardzo starał się mu dogadzać, że co rusz kusiło go na niebezpieczne wyprawy, które na pewno nie spodobałyby się ich liderce. Ale... Żyło się przecież raz! Należało korzystać z tego co dawała natura.
Kiedy tylko wszedł do żłobka, od razu dojrzał jak kocięta na niego skierowały wzrok. Wszedł głębiej, układając świeżą porcję posłania i odciągając tą już zużytą, gdy przy sobie poczuł obecność kremowego malucha.
— Jesteś moim tatą?! — pisnął z wielkim, pełnymi radości spojrzeniem.
Speszył się, bo nie wiedział jak na to zareagować. Przecież... Nic go nie łączyło z jego matką. Była na dodatek stara i brzydka. Szybko pokręcił łbem, nie chcąc okłamywać kociaka.
— Niestety nie. Nie znam twojego taty — miauknął, wracając do pracy.
— Ale... Jesteś jak ja! — Przyjrzał mu się uważnie.
No tak... Byli podobni. Wcześniej już sam to dostrzegł. Rozejrzał się za Łasiczym Skowytem, mając nadzieję, że kotka wyjaśni swojemu dziecku, że niestety nie był rodzicem jej potomstwa, ale... ale jej nie było. To go zaskoczyło. Rozejrzał się zdezorientowany po żłobku, dostrzegając tylko te dwie kulki. Nikt się nimi nie opiekował?
— Jestem, ale... Ale... A gdzie wasza mama? — zapytał.
— Nie wiem... — ten smutek w głosie kocurka, zmiękczył mu serce.
Biedactwa. Przytulił go do siebie, ponieważ wiedział, że takie maleństwa potrzebowały w tym wieku mnóstwa uwagi i troski, a co najważniejsze i miłości. Chociaż minęło już od tamtych chwil mnóstwo księżyców, dalej pamiętał jak jego mama go tuliła i opowiadała bajki. To z każdym jednak dniem stawało się odległe, niknąc w jego umyśle coraz bardziej. Jednak wiedział co wtedy czuł.
— Nie małtw się, ja... Ja mogę chwilę się wami zająć, póki wasza mama nie włóci. — zaproponował. — Nazywam się Jeleni Puch. A ty Malwinek, mam łację?
<Malwinku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz