Szał goryczy przecinał go wskroś, gdy tylko spoglądał na puste legowisko brata. Smutek zmieszany z gniewem przepełniał jego ciało. Jakże potężny żal rósł w nim z każdym wschodem słońca. Zarówno jak i do brata, jak i do lidera. Nie rozumiał nic z tego. Fakt, że Bizon wolał uknuć to z Cierniem i tą durną Klonek kuł go w serce. Przybrana siostra zdawała się beznadziejną idiotką. Srokosz nie rozumiał dlaczego tamci zgodzili się jej pomóc. To od początku było skazane na niepowodzenie. Jak i cała Klonowy Upadek. Gardził kotką. Tak mocno jak i resztą Klanu Klifu. Odebrali mu jedynego przyjaciela. Jedynego żywego członka rodziny, który nim się interesował.
— Srokoszu, może pójdziemy razem na polowanie? — niepewny głos Białej Zamieci zaplątał się wśród jego przemyśleń.
Nie spojrzał na kotkę. Dopiero teraz gdy wygnali Bizona przypomniała sobie o jego istnieniu. Nie liczył się dla niej wcześniej. Próbowała jedynie wypełnić pustkę po stracie brata.
— Zostaw mnie. — syknął jedynie.
Wyszła, nie mówiąc już nic. Srokosz skulił się w legowisku. Miał spokój do wieczoru.
* * *
—- Srokoszowa Wzgardo, ty i Wilczy Zew wyruszycie na patrol. — miauknęła Aksamitka.
Niebieski nie odpowiedział. Przepaść pomiędzy nim a kotką każdego dnia stawała się nieubłaganie coraz większa. Już się nie znali. Już nie byli przyjaciółmi. Tamte dni odeszły w zapomnienie. A przynajmniej dla niej.
Wzrokiem zaczął szukać tej niedojdy. Jego obecność była ostatnim czego potrzebował. Irytujący byt, jeden z sześciu jaki wypluła z siebie Wilcza Pogoń. Każdy gorszy od drugiego. Życie Srokosza byłoby o niebo lepsze gdyby nie ta upierdliwa szóstka wtrącająca się w jego życie.
Wilczy Zew siedział cicho w kącie. Przez jego ciało przechodziły czasem dreszcze, lecz wojownik sprawnie to maskował oziębłym spojrzeniem. Zmienił się. Był inny. Chłodniejszy. Intrygujący. Miał w sobie coś co przyciągało spojrzenie Srokosza.
Zirytowany kocur spuścił wzrok. Mógł się zmienić, lecz niebieski nie zamierzał zapomnieć jak okropny był wiele księżyców temu. Jak bardzo wtedy nim gardził.
— Ruszamy? — zapytał Wilk jak od niechcenia.
Lecz jego morskie ślepia, czujnie obserwały postawę Srokosza. Niebieski kiwnął łbem i podążył za większym wojownikiem. Szli w ciszy. Żadne z nich nie miało drugiemu nic do powiedzenia. Mokra i nieprzyjemna ziemia kleiła się do futra. Zimny wiatr uderzał w nich mocno przeszywając na wskroś. Wilczy drżały. Jego potężne cielsko niczym szarpana przez wiatr trawa trzęsło się wprawiając kałużę w drgania
— Wracajmy. — rzucił niebieski.
Nie było mu żal łysego. Miał to w nosie. Dla niego mógł nawet zdechnąć. Lecz im bliżej granicy tym bardziej obawiał się spotkania z bratem. Nie wiedział czy dałby radę go przegonić.
— Nie dotarliśmy do granicy. — odpowiedział Wilczy pusto. — Nie chcesz chyba zaniedbać swoich obowiązków? — zapytał kpiąco.
Srokosz prychnął.
— Powiedział ten co drży jak mysz na wietrze.
— Od kiedy obchodzi cię mój stan zdrowia. — odparł łysy, uśmiechając się złośliwie.
Srokosz nie zamierzał dać się rozgryźć.
— Skoro tak szybko ci do gleby możemy iść dalej. — mruknął, ruszając przed siebie. — Nie mam zamiaru nad tobą się litować.
Wilczy paroma krokami go wyprzedził. Pomimo iż sie starał, widać było, że ledwo znosi zimno.
— To świetnie, bo absolutnie tego nie potrzebuje. — warknął i minął kocura.
Srokosz mylił się. Łysy wciąż był beznadziejnym idiotom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz