Niepewnie spojrzał w stronę medyka. Mimo upływu wszystkich księżyców on wciąż to pamiętał. Naiwną zagrywkę Mroźnego Oddechu. Niespokojny dreszcz przeszedł przez ciało kocura. Nie wiedział co powiedzieć kocurowi, który przez całe życie jedynie chciał poznać ojca. Myszek nim nie był. Lecz czy miał siłę zniszczyć wszelkie oczekiwania młodego medyka?
Otworzył niepewnie pysk. Nie. Nie mógł. Nigdy nie byłby wstanie zrobić takiej krzywdy Jemiole. Pogodnej i miłej kotce, która skończyła tak tragicznie. To on powinien tak skończyć. Nie ona. On nie miał nikogo. Ani rodziny, ani przyjaciół. A jej synowie stracili jedynego znanego im członka rodziny.
— T-to... n-nie j-ja... — wyznał ciężko, bojąc się spojrzeć kocurowi w pysk.
Medyk spojrzał na niego. Wiele emocji malowało się na jego pysku. Ulga, zamyślenie.
— Cieszę się, że nie jesteś tym łajdakiem. — wyznał cicho.
Mysi Krok jedynie zwiesił łeb. Otulił się ogonem. Czuł, że musi jakoś pomóc kocurowi z tym. Że chociaż to jest mu winien.
— T-to w-wszystko... t-takie dziwne...
— Co takiego?
Medyk spojrzał na niego. Wiele emocji malowało się na jego pysku. Ulga, zamyślenie.
— Cieszę się, że nie jesteś tym łajdakiem. — wyznał cicho.
Mysi Krok jedynie zwiesił łeb. Otulił się ogonem. Czuł, że musi jakoś pomóc kocurowi z tym. Że chociaż to jest mu winien.
— T-to w-wszystko... t-takie dziwne...
— Co takiego?
Wbił pazury w ziemię. Niepewnie przeniósł wzrok na łapy medyka.
— W-wasze... w-wasze i-imiona... — wydusił ciężko. — T-ty... n-nosisz mego w-wuja, a t-twój brat... m-mojej b-babci... — urwał, łapiąc się za łeb.
Dziwny ból przeszył jego głowę. Syknął cicho, czując łzy w ślipiach.
— Coś cię boli, Mysi Kroku? Mogę zaraz przynieść leki. — miauknął Bluszcz.
Kremowy pokręcił łbem. To byłoby marnotrawco. I tak nim dojdzie do wschodu słońca nie będzie ich potrzebował. Wstał ledwo trzymając się na lichych łapach. Nie chciał tego dłużej już przeciągać. Stracił nadzieję na to, że coś dobrego go w życiu jeszcze spotka.
— Mysi Kroku, czekaj... — ciche słowa wyrwały się z pyska medyka. — Przepraszam. Moglibyśmy spędzić jeszcze trochę razem czasu. Nim odejdziesz? Wiem, że to samolubne, ale będzie mi ciebie brakować.
Wojownik poczuł gromadzące się w ślipiach łzy. Nie potrafił odmówić. Dawno już nie słyszał takich słów. Usiadł z powrotem. Zmęczone pomarańczowe ślipia spojrzały na zielone. Gdyby nie one tak bardzo Bluszczyk mógłby faktycznie wyglądać jak jego syn.
— O-o... o czym ch-chcesz p-porozmawiać? — miauknął cicho.
<okay niech jeszcze mają chwilkę, bo aż mi się smutno zrobiło, że więcej nie pogadają>
— W-wasze... w-wasze i-imiona... — wydusił ciężko. — T-ty... n-nosisz mego w-wuja, a t-twój brat... m-mojej b-babci... — urwał, łapiąc się za łeb.
Dziwny ból przeszył jego głowę. Syknął cicho, czując łzy w ślipiach.
— Coś cię boli, Mysi Kroku? Mogę zaraz przynieść leki. — miauknął Bluszcz.
Kremowy pokręcił łbem. To byłoby marnotrawco. I tak nim dojdzie do wschodu słońca nie będzie ich potrzebował. Wstał ledwo trzymając się na lichych łapach. Nie chciał tego dłużej już przeciągać. Stracił nadzieję na to, że coś dobrego go w życiu jeszcze spotka.
— Mysi Kroku, czekaj... — ciche słowa wyrwały się z pyska medyka. — Przepraszam. Moglibyśmy spędzić jeszcze trochę razem czasu. Nim odejdziesz? Wiem, że to samolubne, ale będzie mi ciebie brakować.
Wojownik poczuł gromadzące się w ślipiach łzy. Nie potrafił odmówić. Dawno już nie słyszał takich słów. Usiadł z powrotem. Zmęczone pomarańczowe ślipia spojrzały na zielone. Gdyby nie one tak bardzo Bluszczyk mógłby faktycznie wyglądać jak jego syn.
— O-o... o czym ch-chcesz p-porozmawiać? — miauknął cicho.
<okay niech jeszcze mają chwilkę, bo aż mi się smutno zrobiło, że więcej nie pogadają>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz