Biegł. A właściwie nie, nie biegł – uciekał. Tupot łap o leśną ściółkę i zdyszany oddech roznosił się po całkowitej, wręcz głuchej ciszy. Omijał pnie sosen i świerków. Pędził przed siebie tak, jakby zwolnienie kroku miało być ostatnią rzeczą, którą zrobiłby w życiu; mimo to nadal miał wrażenie, że biegnie za wolno. Na samą myśl, że mógłby zostać schwytany, jeżyła się sierść na jego grzbiecie.
A wciąż... Nie był pewny, kto go gonił. Był zbyt przerażony, by odwrócić głowę, a do jego uszu nie dobiegały żadne dźwięki poza tymi, które stwarzał sam. Wiedział jedynie, że nie mógł się przed tym zatrzymać. Musiał biec. Musiał uciec poza zasięg jego pazurów i zębów. Dotrzeć do przystani, w której w końcu byłby bezpieczny. Dopiero wtedy mógł się zatrzymać.
Las przed nim zdawał się bezkresny. Mijał te same szare drzewa, przemykał pod tymi samymi suchymi igłami, obserwowało go to samo czarne, lecz rozgwieżdżone niebo. Zupełnie tak, jakby zataczał koło, choć ciągle parł przed siebie. Nawet nie był pewien, czy wierzył w dotarcie do jakiegokolwiek azylu. Może, gdzieś głęboko w sercu – jemu jednak już od dawna nie ufał.
Im dłużej gnał, tym większy ból narastał w jego łapach. Powoli brakowało mu tchu, nie wyrabiał na zakrętach, pierś ciążyła mu jak głaz. Zwalniał, choć prosił swoje łapy o wykrzesanie choćby odrobiny siły. Z każdym kolejnym uderzeniem serca coraz bardziej przybliżał się do swojego łowcy. Czuł na karku jego ciepły oddech i skapującą na grzbiet lepką ślinę. Nie był w stanie dalej od niego uciekać – wkrótce senność zamroczyła go, a zanim uderzył głową o ziemię, przed nim rozpostarła się wirująca, samotna ciemność.
...
Otworzył oczy.
Znajdował się w dobrze mu znanym, zapchanym legowisku wojowników. Panowały w nim typowe dla tego miejsca duchota, gwar i ciepło unoszące się z ciał innych. Obudził się akurat w chwili, gdy większość kotów zbierała się na poranne polowania i patrole. Nie lubił tego momentu. Zawsze było tam wtedy nieprzyjemnie głośno i tłoczno.
Syczkowy Szept z trudem zwlókł się z legowiska, gdy usłyszał wzywający wojowników na trening okrzyk jednego z mistrzów. Pomimo tego, że przespał całą noc, czuł wyraźne zmęczenie. Zupełnie tak, jakby ten cały bieg naprawdę pozbawił go sił... Wlepiając wzrok w ziemię, kocur opuścił legowisko. Zanim jednak zdążył dojść do Makowego Nowiu i zbierającej się wokół niej grupy, zatrzymał go ostry głos zastępczyni wilczaków. I to jeszcze taki, który mówił jego imię.
— Syczkowy Szepcie! Jest rzecz, o której musimy porozmawiać.
Zanim się odwrócił, zmrużył oczy i wyszeptał w myślach: "Na Klan Gwiazdy, tylko nie to...". Rozmowa z Jad nie wróżyła niczego dobrego. Wzdrygnął się, natychmiast przypominając sobie o Rysim Tropie, a raczej już Rysiej Łapie... Kiedy w końcu spojrzał w pysk siedzącej obok niego kocicy, starał się nie okazać po sobie lęku. Miał tylko nadzieję, że jeśli nie była w stanie go zobaczyć, to też nie mogła go wyczuć.
— Tak?
— Wyjdźmy najpierw z obozu — poleciła i natychmiast skierowała się w stronę wyjścia. Syczek wpierw przełknął nerwowo ślinę, po czym posłusznie podążył za nią.
Nie poszli daleko. Zatrzymali się niedaleko brzegu jeziora, z którego mogli obserwować Spaloną Zatoczkę. Choć zwykle to miejsce wzbudzało w jego głowie burzę, teraz buzował w nim zbyt duży niepokój, by dawna przepowiednia w ogóle przeszła mu przez myśl. Machał delikatnie ogonem, wyczekując słów Jadowitej Żmii.
— Tak więc — zaczęła, spoglądając kocurowi prosto w oczy — po licznych rozmowach z Sosnową Gwiazdą, podjęłyśmy pewną decyzję.
To wcale nie brzmiało pocieszająco.
— Pamiętasz ostatnią delegację do Klanu Nocy? — spytała, na co Syczkowy Szept strzygnął uszami.
— Pamiętam.
Ostatnią rzeczą, którą spodziewał się, że wspomni, były sprawy Klanu Nocy. Jeszcze uderzenie serca temu był przekonany, że za chwilę spadnie na niego grom warknięć i syków...
— Po zaginięciu Muszlowej Łapy wiedziałyśmy, że nadchodził czas na odnowienie naszego sojuszu. Rozmowy ze Sroczą Gwiazdą jedynie to potwierdziły. — Owinęła swój puszysty, kruczoczarny ogon wokół łap. — Zdecydowałyśmy się na wyróżnienie ciebie do wykonania tego obowiązku.
Wraz z ostatnim wypowiedzianym przez Jadowitą Żmiję zdaniem, poczuł nagły ścisk w sercu. Zesztywniał. Zamarł. Wpatrywał się w nią tak, jakby liczył na nagłą zmianę zdania; powiedzenie, że to tylko głupkowaty żart. A mimo to był pewny, że nie żartowała. Ona nigdy nie żartowała.
W jednej chwili przez jego głowę przeszybowały dziesiątki myśli – dlaczego? Dlaczego on? Jak doszły do wyznaczenia akurat jego? Nie był dobrym wojownikiem. Nie był nawet dobrym kultystą! Nie widział żadnego powodu, który mógłby skłonić Sosnową Gwiazdę i jej zastępczynię do tego wyboru.
Im dłużej tak stał bez odpowiedzi, tym większy narastał w nim strach. Jad spoglądała na niego pytająco, swoim wzrokiem przewiercając kocura na wylot. Choć gardło zapychała mu ciężka gula... Musiał jej odpowiedzieć. Otworzył pysk i wydukał:
— Tak? — Oblała go fala wstydu i zamrugał parokrotnie, zmieniając ton głosu na mniej kompromitujący. — Znaczy się... Dziękuję za ten... Zaszczyt — powiedział z trudem.
Wiedział, że Klanowi Wilka takie umowy nie były obce. Nie tylko wśród sojuszników, ale i kotów w klanie. Rzadko kiedy rodziców łączyła szczera miłość, a raczej jedynie chęć przedłużenia swojej linii. Nigdy wcześniej by jednak nie pomyślał, że kiedyś ta propozycja zostanie złożona jemu... I że nawet nie będzie mógł odmówić.
— Cieszy mnie, że akceptujesz tę decyzję — mruknęła Jadowita Żmija z wyczuwalną nutką sarkazmu w głosie. A może to on już dostawał omamów?
— Ale kiedy to wszystko? Kto inny został wyznaczony? — Starał się dopytać, choć właściwie nie był pewien, czy chciał poznać odpowiedź.
— Za parę wschodów słońca możemy spodziewać się wizyty księżniczki.
Nie wyjaśniła mu tym nic a nic.
***
Po kilku dniach naprawdę przybyła do nich owa księżniczka. Towarzyszyło jej dwóch wojowników, którzy jednak dla niego byli całkowicie obcy. Już teraz drżały mu łapy. Zdążył się już wcześniej domyśleć, kto przyjdzie w delegacji. Na sam widok przyjaciółki, który wcześniej wywoływał w brzuchu motyle, teraz skręcały się mu wewnątrz trzewia. Starał się zatrzymywać przerażające go myśli.
Nie przypominała dawnej siebie – skoczny krok wymieniła na lekki, lecz dostojny, zmiotła z pyska uśmiech, a w jej dużych ślepiach brakowało iskry. Syczek bał się do niej podejść, lecz w końcu musiał to zrobić. Nie potrzebował kompromitacji przed całym obozem Klanu Wilka. Kiedy wyszedł z tłumu na forum, miał wrażenie, jakby wszyscy patrzyli wprost na niego; ignorował to, a przynajmniej się starał.
— Witaj — miauknął cicho, stając przed nią.
Gdy napotkał na drodze jej spojrzenie, miał wrażenie, jakoby była w nim dezorientacja. Badała go przez chwilę wzrokiem, jakby chciała się upewnić, że się nie pomyliła.
— Witaj — powtórzyła to samo. — Nie spodziewałam się tutaj zobaczyć... ciebie.
"Nie wiedziała?" — To pytanie natychmiast pojawiło się w głowie wojownika.
— W takim razie możecie tu zostać — powiedziała głośno do swoich pobratymców, którzy posłusznie skinęli głowami. — Wrócimy za pewien czas.
Czekał, aż kotka go poprowadzi, lecz po chwili zrozumiał, że przecież nie znała terenów Klanu Wilka. Zwieszając ogon, wyszedł z obozu, a prędko przy jego boku stanęła Alga.
— Możemy iść w tamtą stronę — zdołał jeszcze powiedzieć i na resztę drogi zamilkł, próbując skupić się na czymkolwiek innym.
Gdy dotarli w odpowiednie miejsce, Syczkowy Szept czuł, że zaraz padnie. Nie wytrzyma – gruchnie o ziemię i przynajmniej to go uratuje. Jego towarzyszka jednak nie wyglądała, jakby podzielała ten niepokój.
— Od dawna o tym wiedziałeś? — zapytała, stawiając kroki na cienkiej warstwie śniegu.
— Jadowita Żmija powiedziała mi kilka wschodów słońca temu — odmruknął. Nie rozumiał, w jaki sposób Alga mogła być taka spokojna. Właściwie... Od pewnego czasu wielu rzeczy w niej nie rozumiał.
Poznał ją, gdy była rezolutna, odważna, pełna wigoru i chęci do działania. Lawirowała między kotami tak, jakby charyzmę wyssała z matczynym mlekiem. Taka właśnie była kotka, w której się zakochał – tryskająca energią, zarażająca swoim uśmiechem nawet największych ponuraków, odpowiednia zarówno do brykania jak para kociaków, jak i leżenia w trawie i kontemplowania swojej przyszłości. Tym mu zawsze imponowała. Miała w sobie tego silnego ducha, którego mu brakowało, a jednocześnie nie wykorzystywała go do demonstracji siły, do zdobycia potęgi, zostania najlepszym z najlepszych... Cały swój żywioł przeznaczała na uszczęśliwianie innych kotów. To dzięki temu wybiła się ponad szare, skupione wyłącznie na sobie i swoim sukcesie wilczaki. Wśród nich nie było przyjaciół, a przynajmniej on nie był w stanie ich znaleźć.
— Ja też, chociaż nie spodziewałam się, że wybrany zostaniesz akurat ty.
Teraz nawet jej ton głosu brzmiał obco. Jakby nie należał do niej. Wciąż wyglądała tak samo pięknie, jak te długie księżyce temu, lecz Syczek miał wrażenie, jakby patrzył na kogoś innego. Może to przez brak charakterystycznych płomyków w jej ciemnych oczach? Teraz zdawały się prawie puste...
— Ja również — zaśmiał się delikatnie, choć nic w tej sytuacji go nie bawiło. Nastała między nimi cisza, którą zakłócał jedynie świszczący w oddali wiatr.
Czuł narastające w nim napięcie, jednak nie było ono ani trochę pozytywne. Już teraz wyczekiwał, aż będzie po wszystkim, uciekając myślami jak najdalej. Byle nie zapamiętać, prędko zakopać to wspomnienie i nigdy więcej do niego nie wrócić.
— To chyba już możemy zacząć?
Jedynie przytaknął jej głową.
Algowa Struga położyła się na ziemi. Syczek nadal stał w tym samym miejscu i wzrokiem opatulał okoliczne drzewa, fałdki na śnieżnej pokrywie, skrawki łysej ziemi, pozwalając, by kotka mogła się zrelaksować. Samemu jednak nie był w stanie. Miał wrażenie, że bicie jego spanikowanego serca można było usłyszeć i na drugim końcu puszczy. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym, co się stanie, gdy się do kogoś tak zbliży. Teraz wszystko w jego środku szalało, dając prosty do zrozumienia sygnał, którego nie chciał przyjąć do wiadomości.
To był już czas. Podszedł do swojej "partnerki" z zamiarem załatwienia sprawy tak szybko, jak to było możliwe, lecz bezskutecznie. Nagle zatrzymał się. Wykręcał łbem jak nad stertą wroniej karmy, jakby była to najobrzydliwsza rzecz, którą kiedykolwiek zobaczył w życiu. Kazał sobie podejść bliżej, lecz jego nogi plątały się, nie będąc w stanie zrobić prawdziwego kroku. Walczył z własnym umysłem, który wręcz piszczał w jego uszach, mówiąc prosto: nie.
— Przepraszam cię, ale... Nie mogę tego zrobić — powiedział z zauważalną w głosie skruchą i wbił wzrok w ziemię, odciągając go od kocicy. Algowa Struga głośno westchnęła.
— Chyba nie zamierzasz się teraz wycofać?
— Naprawdę cię przepraszam — powtórzył się, bo nie wiedział, co innego mógł powiedzieć.
Wstyd. Czuł czysty, pulsujący, ciążący w brzuchu wstyd. Nie powinien się tak zachowywać. Nie rozumiał, dlaczego po prostu nie potrafił tego zrobić, lecz wiedział, że nie da rady. Nawet pomimo popychającego go do tego strachu i rozkazu.
— Syczek, ty tak na serio? — Czarna wstała z ziemi i odwróciła się, stając z nim pyskiem w pysk. Nadal uciekał od niej spojrzeniem. Bał się. — Chcesz teraz wszystko zepsuć? Przecież wiesz, że to tylko dla sojuszu...
— To dla mnie za trudne — wymamrotał po chwili niekomfortowej ciszy. Kątem oka mógł zobaczyć, jak kotka marszczy brwi.
— A ty myślisz, że ja to wszystko robię z przyjemności? — Podniosła głos, czego nigdy wcześniej nie słyszał z jej strony. Nie był pewien, czy kiedykolwiek widział ją wściekłą, czy nawet zirytowaną. Zwykle robiła dobrą minę do złej gry, uśmiechając się nawet wtedy, gdy nic nie szło po jej myśli. — Wydaje ci się, że tego chcę? Że ja to robię z własnej woli? — dopytywała, robiąc kilka kroków w jego stronę, które tylko zwiększyły dyskomfort Syczkowego Szeptu. Cofnął się.
— To dlaczego się zgodziłaś?
Znów oboje na moment zamilkli.
— Bo wiem, czego potrzebuje Klan Nocy, a w tej chwili potrzebuje silnego sojuszu i zamierzam mu go zapewnić. Wiem, że to słuszne i nie zamierzam zachowywać się jak egoistka, gdy mogę wszystkim pomóc — miauknęła chłodno.
To nie brzmiało jak Algowa Struga, którą zna, pomyślał natychmiast. Czy naprawdę tylko dla dobra swoich pobratymców postanowiła zostać matką, którą być wcale nie chciała? Z kimś, do kogo nie żywiła żadnych uczuć?
— Musiało być inne rozwiązanie — mruknął, kręcąc smętnie głową. W końcu spojrzał się w stronę swojej rozmówczyni i zauważył jej nastraszające się futro i zdenerwowany wyraz pyska. Westchnął. — Znałem cię kiedyś i wiem, że byś je znalazła. Nie pozwoliłabyś na to. Dlaczego...
— Kiedyś było inaczej. — Nagle mu przerwała. — Ale dorosłam. Zdałam sobie sprawę, że beztroskie dzieciństwo już się skończyło i musiałam zacząć myśleć o swojej przyszłości. Kiedyś zostanę przywódczynią Klanu Nocy i chcę dla niego jak najlepiej. Dojrzałam do swojej roli — powiedziała twardo i stanowczo. — Nie przedłużajmy tego dłużej, niż jest to konieczne.
Syczek próbował ją zrozumieć. Próbował znaleźć powody, dla których Alga mogła tak drastycznie zmienić swoje wartości. Niegdyś zrobiłaby wszystko, by zadbać o szczęście wszystkich, włącznie z własnym. Na Klan Gwiazd, przed nim nie stała ta sama kotka, która uczyła go, by łapać chwilę! Korzystać z życia, póki się ma taką okazję! Gdzie się podziała Algowa Struga, której poszukiwał na każdym zgromadzeniu? Za którą tęsknił, marząc, by wróciła i uwolniła go od samotności?
— Nie poznaję cię — uciekło z jego ust; nawet nie chciał tego powiedzieć, samo mu się wymsknęło na język. Od razu oblała go fala wstydu. Zamrugał parokrotnie, jeszcze bardziej zakłopotany, niż wcześniej. — Przepraszam...
Alga zwężyła oczy w cienkie szparki. Jej długi ogon smagał powietrze, a ona wlepiała gniewne spojrzenie prosto w oczy swojego dawnego przyjaciela.
— Wcale mnie nie rozumiesz. Właściwie, nawet nie wiem, czego mogłam się spodziewać! — wrzasnęła, sprawiając, że Syczek skulił się pod naporem jej silnego głosu. — Wydaje ci się, że to takie proste i może, z perspektywy zwykłego wojownika, tak jest. Ale nie księżniczki. Nie zastępcy klanu, który martwi się o jego dobro. Zresztą, dlaczego aż tak z tym walczysz?! Przecież te kocięta nie będą twoim obowiązkiem! Całe brzemię spadnie na mnie! Dla ciebie to nic.
— ...
Chciał coś odpowiedzieć, lecz po otwarciu pyska miał wrażenie, jakby stracił głos. Nie był w stanie wydać żadnego dźwięku, a co dopiero wypowiedzieć sensownego zdania. Zanim uporządkował myśli na tyle, by bąknąć chociaż jedno słowo, usłyszał głośne westchnięcie Algowej Strugi.
— To bez sensu — mruknęła z rozczarowaniem, odwróciła się... I zniknęła w zaroślach. Na chwilę zastygł w obezwładniającym go szoku.
— Algo? Algo, gdzie idziesz!? — Natychmiast podążył za nią, przerażony. Czy ona chciała... Uciec? Serce podeszło mu prawie że do gardła. Jak miałby to wytłumaczyć innym? Co, gdyby został osądzony o wyrządzenie jej jakiejś krzywdy? Och, na litość Gwiezdnych! Już miał za nią pobiec, gdy usłyszał prostą, lecz wyraźną odpowiedź:
— Zostaw mnie.
Syczkowy Szept zatrzymał się, przez dłuższą chwilę jedynie wpatrując w znikający w oddali kontur kocicy. W jego oczach już od pewnego czasu chowały się łzy, których teraz już nie był w stanie dłużej zatrzymać. Płakał. Próbował wyrównać oddech, uspokoić się, lecz nie był w stanie. Jedyne, o czym teraz mógł myśleć to to, jak był okropnie mysiomózgi. Co, jeśli naprawdę coś jej się stanie? Odejdzie bez słowa, i to z jego winy?
Usiadł na twardej, jałowej ziemi, czując się bezsilnie. Załkał, i to załkał głośno, nie będąc w stanie dłużej tego skryć w sobie. Przyciągał zainteresowane spojrzenia skrytych gryzoni, przelatujących nad jego głową sikor i na wpół sennych sów. W tamtej chwili go to jednak nie interesowało. Chciał teraz tylko jednej rzeczy – powrotu Algi, i to w jednym kawałku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz