- Wiesz już, kto?
- Udało nam się spotkać łabędzia, u schyłku swej piękności, jak nam zapowiedziałeś. Młode dusze zostały już zabrane, przyszła więc pora by dochować przysięgi, zachować równowagę, jak pragnie tego natura. Trójoka wrona we śnie mi wskazała, pomogła, podpowiedziała. Niezwykle piękną nam duszę przyjdzie zabrać, żołnierzyku. Ich rola będzie wspaniała, jak piękna, czujemy jej smak na podniebieniu. Czy nie widzisz? - Zlepek słów wypływał z białego pyska, jednak ołowiany żołnierzyk zdawał się nie być tym przejęty. Czy rzeczywiście wrona na jawie im szepnęła w ucho, czy zwyczajnie posłuchali głosu Eteru, przyszli kiedyś na granicę i na własne oczy ujrzeli, zamienili słowo, jak to mieli w zwyczaju. By odkryć i dotknąć, by plany powypełniać. Cieszył się bardzo, że dostał pochwałę, że znaczył coś w tych przedziwnych oczach, że chociaż pusty blask się od nich odbijał, słyszał miękkość i ciepło w wypowiadanych mu słowach. Cóż z tego, że szaleniec, cóż z tego, że morderca, że serce mu przeżarł swoją osobą. Patrzyli na niego jak na kogoś. Coś nowego. Coś nowego w jego życiu, żeby tak patrzeć mu w oczy, by wypełniać ciepłem serce. Prawdą było, że za swoją tancereczką, baleriną, cyrkową akrobatką, chociaż mroczną i zdewastowaną, w ogień by się rzucił.
- Nadchodzą - odezwali się nagle, zabierając swoją ciepłą łapę. Kocur zerknął na białą maskę, jako jedyną odbijającą nikłe, księżycowe światło, które wstydliwie chowało się za z wolna sunącymi chmurami. Ciemne oczy były teraz puste, jak niczym nie wypełnione oczodoły. Jak twarz trupia, niezbadana. Pełna zimna i tajemnic. - Nie czas jeszcze, by ujawnić pisarza. Nie martw się jednak, nie główkuj. Gdy czas nadejdzie, przyprowadź naszego wybrańca. - I po tych słowach w trawy i śnieg się wtopili. Suche, spękane i ciężkie od czasu. Nie pozostawili za sobą nawet zapachu, którego Eter tak od dawna nie czuł, gdyż zawsze dokładnie był zamaskowany przy ich spotkaniach. Marionetka była niczym duch, pozostawiający po sobie szept, tak wyraźny, że nie dało się wygonić go z głowy. Strzepnął ogonem, wracając na tereny. Miał misję do wykonania i był pewny, że będzie obserwowany, jak zawsze.
Poranek był mroźny. Chociaż wciąż jeszcze słońce całkiem nie wyszło, zaczynało się rozjaśniać. Różowo-błękitny odcień przybrał śnieg, którego jednak było mało. Czasem przy trawach i kłębkach było go więcej, jednak największą ilość powierzchni pokrywały zmarznięte trawy, obsypane jaskrawym mrozem, skrzącym niczym małe kryształy. Prócz futra, przy granicy przy złotych kłosach, leżała jeszcze głowa. Praktycznie całkiem wyjedzona przez robaki, oczyszczona z ziemi, z widocznymi jeszcze resztkami niebieskiego futra, które niezwykle mocno trzymało się jeszcze głowy. Czas leciał spokojnie, poruszając sztywnymi łodyżkami, które obijały się o siebie, dzwoniąc charakterystycznie. Wciąż w uszach stwórcy odbijały się słowa Eteru. Plan był prosty, ale jak smakowity. Plotka rozpuściła się po klanie, że swąd psa czuć było przy granicach. Należało uważać, jednak nie obawiać, w końcu był zwietrzały, zdawało się, że przechodzień nie był zbyt zainteresowany terenami kotów. W nocy tylko przeszedł, ku terenom z Klanem Wilka się kierując. Jak mało kto wiedział, że owy pies był jedynie wyimaginowaną obawą w ich głowach. Psowatym tak naprawdę, była Marionetka. No, cóż, a przynajmniej jego smrodem. Zdążyli się "wykąpać" w jego oddechu, w jego bytności, przejść szlakiem by zasiać niepewność w kocich, klanowych sercach. A teraz jedynie czekali, pełni zwietrzałych zapachów, jednak żaden z nich nie należał w rzeczywistości do Marionetki. Były to jedynie przebrania, skóry, w które wchodziła, by dopasować się w odpowiedni sposób do przedstawienia, w końcu musiało być idealne, więc jeśli do idealności musieli zagrać czyjąś rolę, robili to. Wtem jakiś głos, przyciszony, potem następny, znajomy. Zapachy do nosa dotarły, a potem obraz: oto żołnierzyk przez odległość zatarty, wraz ze swoją kukiełką, która ostatni swój dzień przeżyć na scenie miała, w greckim teatrze. Prowadzona została do ołtarza, do kamiennej płyty, przez swojego oprawcę, by się poświęcić. Jak baranek. Niewinne, puchate stworzenie. Im bliżej byli, tym większe dreszcze po burym karku przechodziły, jednak ukryć je trzeba było, by się nie zdradzić, by skruszała zasłona z traw nie odsłoniła śmiertelnego ciała. Dopiero po czasie głosy zaczęły brzmieć wyraźniej.
- Okropnie zimno towarzyszu, mimo, że śniegu prawie wcale nie ma, chociaż coś mi mówi, że zaraz znów go przybędzie. A im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej mi zimno po karku chodzi. Przyznać muszę, że wśród reszty kotów jakoś cieplej. - mówił lilowy kocur, którego siła wieku już dawno przeminęła, co nie tyczyło się wyraźnej dykcji. ,,Lubimy jego biel"
- W grupie kotów z miasta jest tak samo zimno, jak tutaj na zewnątrz - odpowiedział spokojnie jej mały żołnierzyk. O, chyba bliznę jakąś nową zdobył, a może jedynie się jej zdawało? ,,Czy to oni, czy ich wina?"
- Opowieści twoje jedynie mnie utwierdzają w przekonaniu, że w ich łapska na pewno bym się nie chciał dostać. Dobrze, że udało ci się od nich wydostać - Chociaż miłe słowa padły, Marionetka coś wyczuła. Może niezbyt wielką szczerość? A może co innego? - Już się tyle o nich nasłuchaliśmy, szczególnie od ciebie, że na zawieranie znajomości mi chęci uciekły, cóż, a przynajmniej bardziej niż zwykle. - Eter westchnął, uśmiechnął się lekko, może zmęczony, może już taką rozmowę przeprowadzali, jednak wcale zirytowany nie był. Może nawet odprężony. Coś jakby, nie tak było. A może to część jego gry?
- A nie wspominałeś czegoś o Wilczakach...? - poddał jakby nieśmiało, unosząc brew i patrząc znacząco w stronę starszego, zdawało się, kolegi. Klifiak zaraz prychnął, a gdyby mógł, pewnie jeszcze łapą by machnął, chociaż maniera mu zabraniała. Zdegustowanie na pysku wystąpiło, niechęć wielka, fascynująca.
- Oni to już inna sprawa. Nieszczęśni sąsiedzi, niby należy się szacunek, ale... uh, wiesz jak jest. Czasem bym wolał mieszkać koło stada borsuków, przynajmniej nie udawałyby naszego kociego gatunku. - Jakby nie był do końca pewny swych słów, albo bardziej: nie był pewny, czy powinien mówić je na głos. Nie było jednak nikogo w okolicy, kto mógłby go usłyszeć. ,,Dobrych relacji nie mają. Nie oni jedni"
- Mam nadzieję, że nie będzie z nimi problemów, przynajmniej do mojej śmierci - Eter zdawał się żartować, chociaż gdzieś w jego wypowiedzi dało się słyszeć powagę. Rzeczywiście, nie chciał się na razie mieszać w sprawy klanowe, wojny i klęski, jednak tylko z powodu misji którą miał. Nie chciał mieć zakłóceń, chociaż pewnie by dał radę się dostosować, Marionetka o tym wiedziała. Dla niej jednak, wszelkie zmiany mogłyby być korzystne, tak długo, jak w tle będzie mogła realizować swój plan.
- Po śmierci Srokoszowej Gwiazdy wszystko powinno iść w lepszą stronę. Szacunek innych klanów w naszym kierunku również, tym bardziej Klanu Wilka.
- I myślisz, że będzie teraz lepiej?
- No tak, przecież mówię - rzucił z pewnością - Jeszcze tylko, żeby Gwiezdni wyznaczyli nam bardziej klarowną ścieżkę, a wszystko powinno... Uh... hej. Ty też czujesz zapach psa?
- Zwietrzały, mówili o nim wczoraj. - Eter drgnął uchem.
- Nie, nie... ten jest bardziej jak - nie dokończył. Urwał w momencie, w którym dostrzegł ruch piór wpiętych w bure futro. Na białym pysku pojawiło się zdziwienie. Zmarszczył czoło, otworzył pysk. W końcu co to za dziwo? Samotnik kryjący się w martwych trawach o dziwnym wyglądzie, zapachu żadnego nie wydający, a jedynie smrodem psa przesiąknięty. Nim jednak zdążył zadać pytanie, czarna łapa zamachnęła się, uderzając w gardło lilowego, chcąc przygwoździć go do ziemi. ,,Zawahał się".
Pełen zaskoczenia jęk wyszedł wraz z resztą powietrza z ciała Bławatkowego Wschodu. Kocur, już przy ziemi, spojrzał szeroko otwartymi oczami na czarnofutrego towarzysza. Czemu to robisz? Co się dzieje? O co chodzi? Wszystkie pytania wylewały się z jego oczu, jednak gardło pozostawało ściśnięte, bez możliwości wydania z siebie dźwięku. Jedynie serce próbowało wyskoczyć z piersi. Bo czym sobie zasłużył? Czy to wola gwiezdnych, by tak skończyć? Czy Eter, jego towarzysz, który jako jeden z nielicznych nie odwrócił się doń plecami po pewnym czasie znajomości, był tak naprawdę tylko w jego głowie? Nie był szczery? To wszystko, to jedynie zlepek kłamstw i bzdur? Jeden wielki spisek? Ale po co, nawet nie był liderem, nawet nie był kimś ważnym... był jedynie pospolitym ojcem dwóch pięknych dzieci, którzy dopiero wchodzili w dorosłość bez obecności matki i jak się okazało, również bez wsparcia ojca. Nim zdążył zareagować, jego tętnice zostały przecięte, a on sam mógł pozwolić jedynie wypłynąć krwi na wierzch, krztusząc się i dławiąc, nie mogąc wziąć oddechu. Przy tej całej scenie, Marionetka patrzyła jedynie na swojego żołnierzyka. Intensywnie, w bezruchu, jakby na coś czekając, albo próbując odczytać. Kocur uniósł wzrok z klanowego towarzysza, z powrotem na stwórcę. Coś tam było w jego oczach, głęboko ukryte, jednak ciche, czego nie mogli rozszyfrować.
- Czy... czy coś nie tak? - spytał szeptem zmartwiony, jednak został bez odpowiedzi. Coś im nie pasowało, coś było nie tak. Bez słowa odwrócili się w stronę swojej głowy, którą wykopał dla nich paladyn, by zabrać jednym ruchem z ziemi i wziąć się do wcierania w ciało martwe. Wieczór to był, ostatni patrol, jednak jeśli długo ich nie będzie, zaraz się ktoś pojawi, wznosząc na alarm. Nie mogli do tego dopuścić i igrać z Losem, który uwielbiał trzeć ich nosy. Trzeba było trzymać się planu i chociaż jak na razie wszystko szło dobrze, coś się w burym ciele burzyło. Jakieś wichry, burze, sztormy. Łapy się trzęsły, wściekłość futro stroszyła. Widzieli, widzieli ten wzrok dokładnie. Niszczał, przestał być tym, kim był pierwotnie. Czy rzeczywiście, czy to tylko paranoja? Zapach Srokosza już został wtarty, futrem zęby wypełnione, zapach rozkładu z psim swądem się mieszał. Jeszcze tylko ciało rozszarpać, jeszcze zniekształcić, by na atak dzikiego stworzenia wyglądało, w pośpiechu... jeszcze oczy wydobyć. Jeszcze tylko został on. Brązowe ślepia świdrowały go wzrokiem. Spokojnego, niewzruszonego z zewnątrz. Niby ten sam, niby jej, a jednak...
- Pani...
- Świergot ptaków im przyniesie, nosy wyczują, wzrok oceni. Plan nam zmysły ich zrujnują. - przerwali na moment, szukając reakcji - Wiesz co trzeba, ty zostałeś. Rycerzyku, czy pamiętasz? Zaprzysięgłeś.
- W żadnym dniu bym nie zapomniał.
- A więc dobrze. Ból twój moim, myśl, strapienie. Nowe blizny masz na ciele, czy to przez nich?
- Przez borsuki.
- Rozumiemy, przez borsuki. Chodź więc do nas, niech zobaczę. A i widzę, jakie piękne, lecz i je dziś zatrzeć trzeba. Zamknij ślepia, schylże głowę. - Wykonał posłusznie polecenia. Wiedział co nastąpi, serce szybko z nerwów bilo, lecz nie cofnął się o krok, nawet, kiedy poczuł delikatne zęby w głowę się wbijającą. Obejmującą szczękami górną jego powiekę, drugimi kłami zahaczając o tył lewego ucha. Serce rzuciło się w piersi, jakby dech tracił, gdy nagłe szarpnięcie rozerwało miękką tkankę, odrywając kawał ucha. W szoku jeszcze spojrzał na ciemną sierść, w pysku stwórcy, gdy to połowa pyska czerwienią zalana, mąciła mu spojrzenie w jednym ślepiu, które to powoli boleć zaczęło. Uderzyło to znienacka, jak sztorm na środku morza. Piekło, szczypało, pulsowało. Umysł nie potrafił zrozumieć, nie wiedział co robić, gdzie iść. Mimo świadomości i pełnej zgody, nie miał pojęcia co się dzieje, jego ciało odmawiało przyjęcia tego do świadomości. Stracił ucho, stracił futro, zaczerpnął gwałtownie powietrza. Przez moment nie dojrzał nawet miłego tak współczucia w ślepiach Marionetki, która wypluwała na bok ucho, kątem oka jeszcze dostrzegając, jak wpierw przyglądała się bez wyrazu reakcji Eteru. Dopiero wtedy łapa znajoma dotknęła czystej strony policzka, unosząc trzęsącą się głowę lekko ku górze, by złote oko na nich spojrzało.
- Pięknie wam, do twarzy - szepnęli - Będą podziwiać twoją grę, będą zatapiać się w słowach, które im powiesz, będą łaknąć prawdy, jaką im zagrasz. - ,,Tak będzie". Kocur otworzył pysk, raz, drugi, jednak nic nie powiedział. Nie mógł, jedynie głową kiwnął, przyciskając policzek do białej łapy na pożegnanie, na pocieszenie, by jakoś ból ukoić, który przecież niczym był w jego duszy, w porównaniu do smutku rozstania. Zerknął jeszcze raz na ciało, oczu pozbawione, rozszarpane, mieszanką smrodu psa i trupa skropione. Czy uwierzą w jego słowa, czy im będzie wiarygodny? Szalenie niepewna była sytuacja, bezsensowna, bezcelowa: dla nich przynajmniej. Jeszcze rzucił spojrzenie swemu stwórcy, nim ten zniknął w trawach, niosąc swe nowe skarby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz