Nie czuł się jak wygrany. Niby udało mu się spełnić swój cel i zgorszyć Sroczy Lot pocałunkiem, ale... satysfakcja była tylko chwilowa. Łapa dalej bolała go po tym, jak kocica w szale rzuciła się na niego i wbiła w nią swoje pazury, gdy walczyli spleceni w uścisku. Nie tak spodziewał się, że będzie wyglądało jego zgromadzenie, a tym bardziej, że matka wszystko zobaczy i zrobi mu bure życia. Znów zawodził, znów pakował się w kłopoty i nie mógł poradzić sobie z tym pragnieniem, które zaczynało tylko w nim narastać. Czuł potrzebę, by wbić kły w czyjąś szyję i rozerwać ją na strzępy. Powiedział o tym matce. To były emocje, które musiały z niego wyjść, widząc jej zawiedziony wyraz pyska. A ona... dalej twierdziła, że był jej darem od Klanu Gwiazdy. To były miłe słowa. Ale i tak był zdziwiony, że nie skomentowała jego problemu. Czyżby też mierzyła się z czymś podobnym? Słyszał, że chodziły plotki o tym, jakoby torturowała Zdradziecką Rybkę. Może miał to po niej? Nie mógł tego stwierdzić, bo nie zetknął się z jej krwiożerczą naturą. Miała ją, a może tak doskonale i umiejętnie ukrywała? Nie wiedział.
No i ta kara od Rudzikowego Śpiewu. Sroczy Lot naskarżyła na niego do lidera, przez co musiał się wyjaśnić. Powiedział swoją wersję wydarzeń, w której to on był pokrzywdzony. W końcu... dał jej tylko buziaka, a ta rzuciła się na niego jak rozwścieczony borsuk! Sądził, że mu się upiecze, ale się mylił. On i Sroka mieli odtąd chodzić na wspólne patrole pod nadzorem jednego z wojowników. To był jakiś chory żart. Nienawidzili się, a mieli nauczyć się ze sobą współpracować? Śmiechu warte! Lider miał coś nie tak z tym swoim łbem. Kocica również nie wyglądała na zadowoloną. W tym jednym się zgadzali.
Dzisiejszy dzień był... parszywy. Miał wybrać się na ten cholerny patrol z pustą lalunią. Już go skręcało na samą myśl. Nigdy nie dojdzie między nimi do porozumienia. Nigdy. Stawił się jednak na nim. Musiał. Nie miał innego wyboru. Matka się za nim nie wstawiła, tak jak zresztą go przed tym ostrzegała. I tak mogło być gorzej, bo mógł zostać cofnięty do rangi ucznia.
Wziął głęboki oddech, po czym spojrzał w kierunku Sroczego Lotu, która zbliżała się z Zajęczą Troską. Musiał aż zamrugać, bo nie wierzył własnym oczom. Czy... czy Zając miała ich nadzorować?! Sierść mu się od razu nastroszyła. To był jakiś chory żart! One dwie przeciwko niemu? Nie miał szans. Wiedział o tym. Nie potrzebował widzieć ich uśmieszków, by stwierdzić, że było po nim.
— No to co, Niechciany? Idziemy na patrol. — rzuciła Zając takim tonem, jakby wcale nie knuła jego morderstwa.
Nie ruszył się. Nie zamierzał z nimi nigdzie iść. To był wyrok śmierci. Liliowa przewróciła oczami, wzdychając. Zaczęła szeptać coś do Sroki, a mu drgała powieka. Wbił pazury w ziemie, ponieważ nie wiedział czego miał się spodziewać. Knuły coś. To było widoczne jak na łapie.
— No dobra, to pójdę po Rudzikowy Śpiew, skoro masz problem, by ruszyć na patrol. Może cofnie cię do uczniów, widząc jak sobie nie radzisz z takim prostym zadaniem — Odwróciła się i już miała zamiar spełnić swoją groźbę, gdy prychnął i wstał. Musiał przełknąć tym razem swoją dumę i zrobić coś, czemu stanowczo sprzeciwiał się jego umysł. Może przesadzał, że te dwie knuły zemstę. Zawsze istniała nadzieja... Co on się oszukiwał? Umrze.
— Nie trzeba, Pleśnio — Splunął, po czym wyszedł z obozu, nie oglądając się na nie za siebie.
Może je zgubi. Taką miał nadzieję. Chociaż... popełniał ogromny błąd. Nie widział ich przecież. Mogły go zaatakować w każdej chwili. Na dodatek było tak podejrzanie cicho. Zerknął za ramię, by sprawdzić jak sytuacja się miała. Widząc jak na nie spogląda, kotki uśmiechnęły się... Przerażające. Przyspieszył kroku, kładąc po sobie uszy. Trzeba było odejść od rzeki. To idealne miejsce na utopienie kogoś i ukrycie ciała, dlatego też przez rzekę, która opływała wyspę przepłynął tak, jakby go goniło stado borsuków, pędząc przed siebie, byle odbiec od nich na bezpieczną odległość. Dopiero zatrzymał się przy samotnym drzewie, biorąc oddech. Rozejrzał się, ale nie zauważył tych dwóch. Ulga. Wręcz od razu jego ciało się rozluźniło. Stał tak chwilę, nasłuchując i już zamierzał odejść w swoją stronę, gdy poczuł jak kończy na ziemi, a czyjeś silne ciało przygniata go, odbierając aż dech.
— Myślałeś, że nas zgubiłeś? — usłyszał głos Zajęczej Troski, która położyła mu łapę na głowię. Dojrzał przy swoim pysku czerń futra, a z gardła wyrwał mu się wrogi warkot. Sroczy Lot. Czyli jednak miał rację! Chciały się zemścić! Zaczął się szarpać i gryźć, byle zrzucić z siebie liliową, która wczepiła się w niego niczym kleszcz. Nie zamierzał się poddać, a tym bardziej pozwolić na ich triumf.
<Sroka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz