Płonącego Grzbietu nie było już parę wschodów słońca i wszyscy przeczuwali najgorsze… Nikt nie powiedział tego głośno, ale podczas patroli szukano najmniejszego śladu zastępcy. Z mizernym skutkiem.
Wilczemu Sercu udzielał się ogólny niepokój. Znów zaczął odwiedzać Wróblowy Śpiew, nie potrafił być jednak tak otwarty jak wcześniej. Koteczka robiła wszystko, żeby poprawić mu humor, na darmo jednak.
Siedział w obozie, starając się czymś zająć, równocześnie unikając Cętkowanego Liścia. Był już u Borsuka (,,Wszystko będzie dobrze”), sprawdził, jak trzyma się Wróbelek (,,Coś cię gryzie, skarbie?”) i zniknął w cieniu wysokiego iglaka, gdy na horyzoncie pojawiła się bura wojowniczka.
Ciepły wiatr owionął jego pysk, przynosząc nowe zapachy.
Drgnął, spięty. Woń miała w sobie znajomą nutę, przywodzącą na myśl... Sroczy Żar.
Intruzi. Klan Klifu.
- Ktoś idzie! - warknął, ale został zignorowany. ,,Przeklęte trzymanie się na uboczu…”
Zza drzew otaczających obóz wyłoniły się dwie sylwetki. Pachniały krwią, strachem i… śmiercią.
W obozie zawrzało. Paru wojowników pobiegło w stronę żłobka, reszta klanowiczów zaskoczona najeżyła sierść, spodziewając się ataku.
Wilcze Serce dokładniej przyjrzał się przybyszom. Było jasne, że nie zaatakują. Szczuplejsza sylwetka, liliowy kocur, był w strasznym stanie. Wilczak nie dałby za niego nawet starej myszy. To nad nim wisiał ten straszny odór… Drugim intruzem była śnieżna kotka, o zdecydowanie zaokrąglonych bokach.
- Potrzebujemy pomocy! - krzyknęła. Jej towarzysz prawie upadł.
- Jesteście szpiegami? Po co przyszliście?! - Zza Wilczego Serca wyszedł Błotnisty Pysk. Skrzywił się. Nie przepadał za nim.
- Nie widzisz, jak wyglądają? - parsknął. - W takim stanie nie potrafili by szpiegować stada jeleni, nawet, gdyby na nich weszły.
Wojownik odburknął coś, wściekły, że dał się upokorzyć. Szczerze, Wilczemu Sercu było obojętne, co stanie się z tą uroczą parką. Ale ponieważ bury działał mu na nerwy, krzyknął:
- Medyk! Mamy rannego! - A później uraczył kocura szerokim uśmiechem. Wycofał się, mając zamiar obserwować zamieszanie z daleka.
Medyczka i jeden z wojowników próbowały przenieść rannego kocura, (który pozwolił sobie w międzyczasie zemdleć) do legowiska, Turkawie Skrzydło z kolei uspokajała panikującą kotkę. Poczekał jeszcze chwilę, ciekawy. Ciepły wiatr nadal pachniał krwią, ale też ziołami.
- Przeżyje - usłyszał jeszcze, zanim przeniósł się do cienia.
Szpiedzy… Nie wchodzi się jawnie do obozowiska klanu, który wcześniej się zaatakowało. Chyba, że ma się wspólnego wroga… ,,Ktoś tu podpadł tej Lisiej mendzie” - uśmiechnął się do siebie. A gdyby jednak się mylił… Postanowił przez kolejne parę dni kręcić się w pobliżu legowiska Borsuka, tak na wszelki wypadek.
Klanowe życie powoli wracało do normy.
< Kozia Nóżko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz