Przewróciła się na drugi bok. Oczekiwanie było złe. Po prostu, złe. Co prawda, niby coś mieli. Coś, co mu pomagało. Czuł się lepiej, słyszała nawet, że się smiał, ale był bardzo wycieńczony. W tym momencie nie obchodziło jej, czy to ona znalazła lekarstwo, które mu pomogło. Chciała tylko, aby Księżycowa Łapa wyzdrowiał. Nic więcej.
Starała się wypełniać polecenie Gradowej Mordki i nie ruszać się w nadmiarze. Nie chciała odciągać uwagi któregokolwiek z medyków od brata. W jej głowie kłębiły się najróżniejsze scenariusze. Od tych, gdzie Księżyc podchodzi do niej i oznajmia, że wszystko jest już dobrze, po te najmroczniejsze. Najchętniej zatrzymałaby czas. Niech nie dzieje się już nic.
Coś takiego było jednak nierealne i ten fakt doszedł do niej, gdy do jej legowiska, smętnym krokiem wszedł Brzoskwiniowa Łapa. Ciernista uniosła powoli głowę, wpatrując się z wyczekiwaniem w przyjaciela. Jego pysk nie wyjawiał dobrych wieści. Bicolor podszedł do niej, przez kilka chwil otwierając i zamykając pyszczek. Jego dolna warga podrygiwała raz za razem.
– C-Ciernista Łapo, ja... Ja nie wiem jak... Naprawdę... – Bura zmrużyła oczy, wbijając hardy wzrok w przyjaciela.
– Wysłów się – powiedziała, dość ostro. Była przerażona, ale starała się tego nie pokazywać. Prawdopodobnie mógł zdradzać ją zapach.
– Księżycowa Łapa nie żyje. – Spuścił wzrok, nie chcąc widziec reakcji pręgowanej. Ciernista Łapa nie była zaskoczona. To było do przewidzenia. Mimo wszystko, coś donośnie zakłuło ją w środku. Jej myśli cofały się do czasów kociaka, gdy razem psocili, a Ćma kazała im uważać. Już nigdy nie będą trio. – Bardzo mi przykro, Ciernista Ła-
Urwał, kiedy wstała. Mama. Ćma! Na ostry i ciernie!
Wybiegła z leża terminatorów, ignorując zawołanie Brzoskwiniowej Łapy o tym, że miała się nie ruszać. To bez znaczenia, nie ma żadnego znaczenia...
Sadziła duże susy, biegnąc przed siebie. Ból w łapach dawał jej ukojenie. To nic. Zobaczyła dwie, jasne sylwetki, pochylające się nad niewielkim ciałem. Księżycowa Łapa! Czym prędzej podbiegła do brata. Jego sylwetka była taka... Drobna! Zawsze był wysoki, nawet, jeśli ogon pląsał mu się między nogami. Ciernista Łapa poczuła, jak jej oczy się szklą. Taki niewielki, bezbronny. Przejechała językiem po ciele martwego, zatrzymując się przy jego uchu.
– Prze-przepraszam, że nie mogłam Ci pomóc, braciszku... – szepnęła tak, aby tylko on to usłyszał. Z trudem powstrzymywała łzy. Była bliska płaczu, gdy za nią rozległ się szloch. To właśnie on zatrzymał łzy w jej oczach. Ćmia Łapa. Odwróciła głowę, dojrzewając jej siostrę. Nigdzie nie widziała mamy. Nadal nie było jej w obozie. To jeszcze bardziej zabolało kotkę. Bała się, że ją także straciły. Podeszła do siostry, przytulając ją.
Nie będzie płakać. Nie będzie się użalać. Ona jedyna z rodziny została Ćmiej Łapie. Biała zniknęła, a Księżyc...
– C-Ciernista Łapo... – wyszeptała pointka w jej futerko.
– Jestem tutaj – odpowiedziała, równie cicho – przejdziemy przez to razem. Nigdzie się nie wybieram.
Liliowa rozpłakała się na dobre, oczy Ciernistej jednak zastygły. Rozrywał ją ból, którego nie umiała wyrazić. Będzie silna. Dla Ćmy. Dla Księżyca.
Starała się wypełniać polecenie Gradowej Mordki i nie ruszać się w nadmiarze. Nie chciała odciągać uwagi któregokolwiek z medyków od brata. W jej głowie kłębiły się najróżniejsze scenariusze. Od tych, gdzie Księżyc podchodzi do niej i oznajmia, że wszystko jest już dobrze, po te najmroczniejsze. Najchętniej zatrzymałaby czas. Niech nie dzieje się już nic.
Coś takiego było jednak nierealne i ten fakt doszedł do niej, gdy do jej legowiska, smętnym krokiem wszedł Brzoskwiniowa Łapa. Ciernista uniosła powoli głowę, wpatrując się z wyczekiwaniem w przyjaciela. Jego pysk nie wyjawiał dobrych wieści. Bicolor podszedł do niej, przez kilka chwil otwierając i zamykając pyszczek. Jego dolna warga podrygiwała raz za razem.
– C-Ciernista Łapo, ja... Ja nie wiem jak... Naprawdę... – Bura zmrużyła oczy, wbijając hardy wzrok w przyjaciela.
– Wysłów się – powiedziała, dość ostro. Była przerażona, ale starała się tego nie pokazywać. Prawdopodobnie mógł zdradzać ją zapach.
– Księżycowa Łapa nie żyje. – Spuścił wzrok, nie chcąc widziec reakcji pręgowanej. Ciernista Łapa nie była zaskoczona. To było do przewidzenia. Mimo wszystko, coś donośnie zakłuło ją w środku. Jej myśli cofały się do czasów kociaka, gdy razem psocili, a Ćma kazała im uważać. Już nigdy nie będą trio. – Bardzo mi przykro, Ciernista Ła-
Urwał, kiedy wstała. Mama. Ćma! Na ostry i ciernie!
Wybiegła z leża terminatorów, ignorując zawołanie Brzoskwiniowej Łapy o tym, że miała się nie ruszać. To bez znaczenia, nie ma żadnego znaczenia...
Sadziła duże susy, biegnąc przed siebie. Ból w łapach dawał jej ukojenie. To nic. Zobaczyła dwie, jasne sylwetki, pochylające się nad niewielkim ciałem. Księżycowa Łapa! Czym prędzej podbiegła do brata. Jego sylwetka była taka... Drobna! Zawsze był wysoki, nawet, jeśli ogon pląsał mu się między nogami. Ciernista Łapa poczuła, jak jej oczy się szklą. Taki niewielki, bezbronny. Przejechała językiem po ciele martwego, zatrzymując się przy jego uchu.
– Prze-przepraszam, że nie mogłam Ci pomóc, braciszku... – szepnęła tak, aby tylko on to usłyszał. Z trudem powstrzymywała łzy. Była bliska płaczu, gdy za nią rozległ się szloch. To właśnie on zatrzymał łzy w jej oczach. Ćmia Łapa. Odwróciła głowę, dojrzewając jej siostrę. Nigdzie nie widziała mamy. Nadal nie było jej w obozie. To jeszcze bardziej zabolało kotkę. Bała się, że ją także straciły. Podeszła do siostry, przytulając ją.
Nie będzie płakać. Nie będzie się użalać. Ona jedyna z rodziny została Ćmiej Łapie. Biała zniknęła, a Księżyc...
– C-Ciernista Łapo... – wyszeptała pointka w jej futerko.
– Jestem tutaj – odpowiedziała, równie cicho – przejdziemy przez to razem. Nigdzie się nie wybieram.
Liliowa rozpłakała się na dobre, oczy Ciernistej jednak zastygły. Rozrywał ją ból, którego nie umiała wyrazić. Będzie silna. Dla Ćmy. Dla Księżyca.
<Ćmia Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz