Mały spojrzał na nią, zdziwiony, pociągając noskiem. Nie do końca to rozumiał, jednak poczuł delikatne ukłucie w okolicach serca, a za razem, tliło się w nim swego rodzaju szczęście. Przytulał się do szortkiego futra, chociaż ona nie dawno go odrzuciła. Kochała go? Tyle razy nie był tego pewny. Zawsze był tylko dodatkiem. Bonusem. Wymagała od niego więcej? Już był dobrym wojownikiem? Chciało mu się płakać, jak nowonarodzonemu kocięciu. Czuł się, jakby miał założony limit. Limit, który zaraz padnie.
— Dlaczego chcąc, abym ja był dobrym wojownikiem, ganisz mnie, a chcąc tego samego od mojego rodzeństwa, chwalisz ich? — zapytał. Sarna westchnęła, słuchając pytania swego syna.
— Bo jeśli dopuszczą do siebie, że są słabsi, trudniej im będzie zrobić postęp. — Srebrny zamarł. A on? On caly czas ma takie myśli. Ucieka od nich, wypiera je, zastępuje swoją świetnością, ale tak naprawdę... Jest do niczego. Wszystko, co robi, spotyka się z ostrą krytyką ze strony każdego. No, prawie. Tata go chyba nie widzi. Poza nim jednak, każdy dorosły kot go karcił. Nawet ta okropna wielka łapa go nie lubiła! Dogadywał się co prawda z dwiema swoimi koleżankami... Ale one pewnie też niedługo dojrzą w nim idiotę. Był świetny, ale dla kogo? Dla siebie. Tylko dla siebie.
Mama jednak powiedziała, że był dobry. Może faktycznie był dobry?
— C-co się stało... Na tej wyprawie? — wydukał cichutko. Klan Burzy? Wisienka opowiadała mu, o leśnych klanach. Czasem zastanawiał się, jak to jest do takiego należeć. Czy było by inaczej? Czy on byłby odbierany... Inaczej?
Przez moment brzmiała tylko cisza, a on trwał wtulony w matczyne futerko.
— Wiesz, twój tata nie jest stąd, chociaż niebywale jest jednym z nas. Zawsze się różnił. Przybył tutaj, jako kocię i został moim drogim przyjacielem — rozpoczęła, od samego początku. Srebrny uniósł głowę, aby na nią spojrzeć.
— Więc mamo... Skąd jest tata? — zapytał, chociaż chyba znał odpowiedź.
— Dlaczego chcąc, abym ja był dobrym wojownikiem, ganisz mnie, a chcąc tego samego od mojego rodzeństwa, chwalisz ich? — zapytał. Sarna westchnęła, słuchając pytania swego syna.
— Bo jeśli dopuszczą do siebie, że są słabsi, trudniej im będzie zrobić postęp. — Srebrny zamarł. A on? On caly czas ma takie myśli. Ucieka od nich, wypiera je, zastępuje swoją świetnością, ale tak naprawdę... Jest do niczego. Wszystko, co robi, spotyka się z ostrą krytyką ze strony każdego. No, prawie. Tata go chyba nie widzi. Poza nim jednak, każdy dorosły kot go karcił. Nawet ta okropna wielka łapa go nie lubiła! Dogadywał się co prawda z dwiema swoimi koleżankami... Ale one pewnie też niedługo dojrzą w nim idiotę. Był świetny, ale dla kogo? Dla siebie. Tylko dla siebie.
Mama jednak powiedziała, że był dobry. Może faktycznie był dobry?
— C-co się stało... Na tej wyprawie? — wydukał cichutko. Klan Burzy? Wisienka opowiadała mu, o leśnych klanach. Czasem zastanawiał się, jak to jest do takiego należeć. Czy było by inaczej? Czy on byłby odbierany... Inaczej?
Przez moment brzmiała tylko cisza, a on trwał wtulony w matczyne futerko.
— Wiesz, twój tata nie jest stąd, chociaż niebywale jest jednym z nas. Zawsze się różnił. Przybył tutaj, jako kocię i został moim drogim przyjacielem — rozpoczęła, od samego początku. Srebrny uniósł głowę, aby na nią spojrzeć.
— Więc mamo... Skąd jest tata? — zapytał, chociaż chyba znał odpowiedź.
<Sarenko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz