Słysząc głos brata Srebrzystej Łapy, poderwał się od razu na równe łapy. Trochę stresował się rozmową ze starszym kocurem, ponieważ... No właśnie. Był ojcem tej dwójki, a o jednego z nich się właśnie tu rozchodziło. Musiał wiedzieć jak rozpoznać prawdę, kryjącą się za fikcją, a jednocześnie zadawać pytania tak, aby nikt nie domyślił się, że coś było na rzeczy. Patrząc na to jak szybko Szepcząca Łapa odgadł jego zamiary, obawiał się, że i Konwaliowy Powiew się ich domyśli. Nie mógł się jednak wycofać. Nie teraz.
Wziął głęboki oddech i ruszył wraz z Szeptem w kierunku jego ojca.
***
Rozmowa przebiegła znośnie. Wojownik okazał się miłym rozmówcą i nie dopytywał, gdy zaczynał się zacinać i plątać w słowach. To nie był w końcu dla niego łatwy temat. Ale okrężną dość drogą, uznając to po prostu za wrodzoną ciekawość dowiedział się tego i owego. Niezbyt to mu pomogło, ponieważ bał się wykonać jakieś gesty, które upewniłyby go w swoich uczuciach. Dlatego też postanowił na razie sobie odpuścić. Może tak jak Srebrzysta Łapa twierdził, to były tylko żarty, a on się za bardzo tym wszystkim przejął.
Podziękował więc za pomoc i wrócił do siebie, oddychając z ulgą. To była dość stresująca rozmowa. I nagle dojrzał rudy kształt. No tak! Czemu o tym nie pomyślał! Dziadek przecież lubił kocury, nie krył się z tym, a nawet opowiadał wiele razy o swoim partnerze, który go potwornie skrzywdził. Może i u niego powinien zasięgnąć rady? W końcu... Lepiej mieć szerszy pogląd do tych spraw od wielu osób.
— Dzięki za pomoc z tym wszystkim — zwrócił się do kolegi, który przez ten cały czas go wspierał. — Nie rozpowiadaj tylko o tym nikomu, jasne?
— Tak, tak, jasne, może się uda — odparł kolega, a on zamarł.
— Nawet tak nie żartuj! — pisnął przejęty. Stanął przed nim z zaciętością w oczach. — Jak się dowiem, że komuś wygadałeś to się z tobą policzę! — nie chciał mu grozić, ale nie widział innego sposobu. W końcu jak dojdzie to do niepowołanych uszu, może mieć przesrane.
Szepcząca Łapa kazał mu wyluzować i wrócił do legowiska uczniów. Wziął głębszy oddech. Jakby to było łatwe...
***
Minęło kilka księżyców, dorósł i podchodził do spraw ze znaczną powagą. Odkąd został wojownikiem, mógł wychodzić z obozu kiedy tylko chciał. Czuł się wspaniale. Ta wolność to była najlepsza rzecz, która go spotkała. Matka nie mogła już za nim latać, ponieważ wykręcał się obowiązkami. Ukazywał siebie jako pracowitego kota, gdy tak naprawdę wykradał się ze Srebrzystym Nowiem poza obóz, gdzie mógł być sobą. Na dodatek tak jak pragnęła tego Lwia Paszcza, starał się być pomocny klanowi. Chętnie zgłaszał się do różnych obowiązków, zagadując Sójczy Szczyt. Kotka w jego mniemaniu była dziwna, ale jej strategiczne podejście do wielu spraw bardzo mu zaimponowało. Poprosił ją nawet o wyjaśnienie mu różnych kwestii związanych z planowaniem różnych spraw, co zdawało się ją zaintrygować. No ale cóż... To, że można było przewidywać rzeczy na podstawie obserwacji, było dla niego dość ciekawym zagadnieniem.
Właśnie wracał z miłej pogawędki z zastępczynią, gdy dojrzał Szepczącą Pustkę. Uśmiechnął się zawadiacko do kolegi, zastępując mu drogę.
— No, no. Nareszcie zostałeś wojownikiem. Gratulacje. Chciałbyś się przejść? Nadeszła Pora Nowych Liści i podobno na patrolu widziano już pierwsze kwiaty. Mam plan, aby trochę ich narwać dla... — przerwał, jakby sobie przypomniał, że ta myśl nie powinna w ogóle się pojawić. Musiał jednak jakoś z tego wybrnąć. — No... Dla mamy, ona je uwielbia — zmieszał się pod koniec.
<Szept?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz