*Pora Nagich Drzew, początek*
Epidemia Czerwonego Kaszlu.Tym właśnie zaczęła się mroźna Pora Nagich Drzew. Jakby panujący od Pory Opadających Liści głód, a także mróz i zawieje śnieżne nie wystarczyły. Jutrzenkowa Łapa widziała, jak te czasy były ciężkie dla klanu, oraz odczuwała to na własnej skórze. Mało jadła, bo jedzenie najpierw należało się karmicielkom, starszym i chorym. Dlatego też nawet, kiedy już niby mogła, a nawet powinna coś zjeść, nie raz sobie tego pożywienia odmawiała. Na tyle na ile się dało najedzony powinien być ktoś, kto bardziej się przyda klanowi.
Zasłyszała, że dużym problemem był brak ziół, a szczególnie kocimiętki – która, jak dopiero teraz się Jutrzenka dowiedziała, nie tylko omamiała koty, ale także była lekarstwem na wszelkie kaszle, w tym na ten, którego epidemia zapanowała w Klanie Wilka. Dlatego też Jutrzenkowa Łapa postanowiła, że spróbuje jakkolwiek pomóc pobratymcom w tym trudnym czasie. Chciała pójść poszukać ziół tak potrzebnych medykom. Problem był jeden. Nie wiedziała jak wyglądają, ani gdzie je znaleźć, a już szczególnie w mroźnej Porze Nagich Drzew, która przysparzała im tyle kłopotów. Za bardzo się bała, by pójść do medyków by poprosić o dokładny opis roślin albo pokazanie resztek, które im zostały. Nie ze względu na Kunią Norkę oczywiście, ale na Gęsi Wrzask, którego temperament poznała już w żłobku. Tak, raz do niego kiedyś tam zagadała o różę, ale póki nie musiała, nie miała zamiaru się do niego zbliżać. Postanowiła więc, że skorzysta z pomocy kogoś spoza medyków. W końcu w klanie istniały poza nimi koty, które miały dostateczną wiedzę w zakresie medycyny, by wyjaśnić jej to i owo. Wiedziała, że jednymi z nich były jej siostry – Świt i Poranek, nie miała jednak najmniejszego zamiaru prosić o to żadnej z nich, a zwłaszcza tej pierwszej. Dlaczego jednak nie Poranek? Ano otóż Jutrzenka wiedziała, iż ta pewnie miała własne obowiązki. Niby przysłużenie się klanowi poprzez znalezienie ziół powinno się stawiać na piedestał, ale skoro mogła obyć się bez pomocy ciężko pracującej siostry, to miała zamiar z tego skorzystać. Tak więc swe kroki bura skierowała w stronę legowiska starszych. Przebywała tam bowiem dobrze znana jej osoba, która miała odpowiednią wiedzę, by jej pomóc, a także zero innych obowiązków, więc raczej nie była zajęta.
Gdy tylko wkroczyła do środka dostrzegła złote futro swej babci, która właśnie ponownie konwersowała z duchami.
— Dzi-dzień-dzień dob-dobry babciu — miauknęła na powitanie.
Dopiero wtedy Stokrotkowa Polana zorientowała się o jej obecności. Typowa ona, zawsze w swoim świecie, a raczej tym duchów.
— Witaj skarbie. Co cię do mnie sprowadza?
Jutrzenka podeszła bliżej córki słynnej Irgowego Nektaru, po czym usiadła tuż obok niej.
— Ch-ch-chciałam ci-cię po-poprosić o p-po-pomoc... — zaczęła nieśmiało.
— Pomoc... Duchy mogą pomóc. Tak... — Zapatrzyła się w jeden punkt. — Czego od nich oczekujesz młoda krwii?
Cóż, może i nie była to odpowiedź, którą wypowiedziałby zwykły kot w tej sytuacji, ale Stokrotkowa Polana do normalnych na pewno nie należała. Wręcz takie kwestie były u niej na porządku dziennym. Tak też przyzwyczajona do gadaniny babci bura od razu przeszła do rzeczy, zamiast precyzować, że mówi do niej a nie do duchów. Chociaż w sumie ich pomoc też by się przydała w tych ciężkich czasach… miała nadzieję, że Duchy Mrocznej Puszczy mają ich w opiece.
— E-e-epi-epidemia... to w-wsz-wszystko c-co si-się przy-przytrafia n-na-naszemu kla-klanowi... chciałabym... poszuka-poszukać lekarstw. A-ale ni-nie zn-znam się na me-medyc-medycynie. Po-pomoż-pomożesz mi, ba-babciu? — poprosiła, błagając w myślach, by kocica się zgodziła. Chciała pomóc swemu klanowi, mimo zmęczenia i tego, że przez ostatni głód sama była osłabiona.
— Och... To pewnie sprawka Klanu Gwiazdy. Tak... Chcą nas zniszczyć. Złe kreatury. Wszyscy umrzemy... wszyscy — mamrotała do siebie staruszka, podnosząc się zaraz na łapy. — Możemy iść. Modlitwa do prawowitych władców naszych dusz uzdrowi schorowanych i wskaże nam drogę ku lekarstwu.
Te słowa zdjęły jej kamień z serca. Czyli była szansa na to, że uda się pomóc jej chorym pobratymcom, w tym znanej kultystce, Sosnowej Igle.
— Dziękuję, ba-babciu — miauknęła z wdzięcznością Jutrzenkowa Łapa. Co prawda planowała tylko się dowiedzieć, gdzie szukać i jak wygląda to, czego szuka, ale w sumie ta opcja podobała jej się bardziej. Nie lubiła mimo wszystko dalej wychodzić samej, a przy babci czuła się nieco bezpieczniej. Może i kocica miała już swoje księżyce, ale jak na starszą to była jeszcze młoda i mogłaby spokojnie dalej być wojowniczką, a nawet liderką, ale z tej pozycji złota kocica zrezygnowała już dawno temu. Wraz z babcią zaczęła cicho powtarzać słowa modlitwy do Mrocznych Dusz, po czym wyszły z legowiska starszych, a następnie z obozu. Ruszyły przez zaśnieżone tereny. Jutrzenka czuła pod łapami zimny śnieg. Do jej umysłu napłynęły wspomnienia z kocięstwa. Często wymykała się wtedy z kociarni, więc miała styczność ze śniegiem częściej, niż by chciała Bielik czy Szakal. Nie raz przychodziła wtedy do babci, bo mimo jej mrocznych przepowiedni lubiła z nią spędzać czas. Na pewno bardziej niż w żłobku z siostrą. Lubiła, gdy starsza była obecna. Mimo, że nie ogarniała do końca świata wokół niej, Jutrzenkowa Łapa słuchała każdego jej słowa od małego spijając jej mądrości, chłonąc je niczym mech źródlaną wodę.
Teraz jednak należało się skupić na teraźniejszości, na zadaniu. Uczennica i starsza przechadzały się nieśpiesznym krokiem. Większy sens by było iść szybciej, by się lepiej rozgrzać i móc szybciej wrócić do obozu, ale Jutrzenka nie protestowała. W końcu złota na pewno wiedziała co robi. Raczej. Tak na pięćdziesiąt procent. Bura zerknęła na swą babkę. Stokrotkowa Polana rozglądała się to tu, to tam, poszukując znaku od duchów.
— Zimno, biało... niczym śmierć, która zawitała w nasze progi... To zaszczyt móc gościć tą personę w naszym klanie, prawda?
Córka Szakal szybko domyśliła się, kogo Stokrotka miała na myśli. Nie była to sama śmierć czy jej widomo czyhające na nich z powodu głodu i chorób, a wojownik dobrze już znany Jutrzence ( przynajmniej myślała ona, że dobrze go zna), zwany Białą Śmiercią. Młoda skinęła złotej głową, uśmiechając się.
— T-t-tak. Ma-mamy wie-wielkie szcz-szczęście — stwierdziła. Bardzo lubiła towarzystwo kocura. Może i stoicki, tajemniczy i ogromny tak, że mógłby ją udusić gdyby ją przygniótł, ale Jutrzenka czuła z nim jakąś więź. Szkoda tylko, iż nie wiedziała, jak postrzegał ją biały kocur.
— Och, spójrz! — Starsza wskazała na skutą lodem rzekę. — Można przejść na drugą stronę bez moczenia łap! To znak! Tam prowadzi nas los... — Podeszła do zbiornika i stanęła na nim łapą. Lód utrzymał jej ciężar, bowiem mróz od wielu księżyców się utrzymywał i wzmocnił skutecznie wodną toń przed nieproszonymi gośćmi. Jutrzenkowa Łapa ostrożnie, patrząc na taflę, jakby ta miała zaraz się załamać, ruszyła za babcią. Gdy tylko jej poduszki łap dotknęły zimnego, śliskiego lodu, rozszerzyła nieco oczy, ale i tak weszła na śliską powierzchnię. Starając się nie poślizgnąć, z wysuniętymi pazurami by zachować przyczepność, ostrożnie stąpała po ścieżce duchów, mając nadzieję, że Stokrotka wie, co robi.
— Tu kiedyś była Bylica. Wróg Mrocznej Gwiazdy. Była jak kąsająca pchła, nie chciała się poddać i odpuścić. Wtem nasz lider urządził w jej kryjówce prawdziwą rzeź — zaczęła niespodziewanie opowiadać ze spokojem Stokrotkowa Polana, przechodząc na drugą stronę, bez strachu. Zmarznięta woda skrzypiała pod jej łapami, które utrzymywały się na śliskiej powierzchni. Tymczasem w głowie Jutrzenki zadudniły pytania. W końcu nigdy nie słyszała o tej całej Bylicy. A chciała wiedzieć, bo skoro babcia jej o tym opowiadała, to musiało być to ważne. Historia w końcu była ważna, a Jutrzenka lubiła słuchać tego, co starsza miała do powiedzenia o przeszłości. Nadstawiła więc ucha, nieco unosząc głowę by lepiej widzieć złotą.
— Ni-nigd-nigdy o ni-niej ni-nie sły-słyszałam... — stwierdziła, po czym postanowiła dopytać. — Słu-służyła Klano-klanowi Gwiazdy? Cz-czy Mr-mro-mroczna Gw-gwiazda ją za-zabił? — spytała, ciekawa historii sprzed księżyców.
— Tak. To była ich wysłanniczka. Prawdziwy potwór, ale Mroczna Gwiazda był od niej znacznie silniejszy. Pokonał ją i odstraszył. Nie wiem co dalej się z nią stało. Nie wróciła... — westchnęła, kierując kroki dalej, ku tym razem polom. — Jesteśmy poza terenami klanu. Zachowaj czujność, bowiem czas nasz nadchodzi, zbliża się nieuchronnie...
Młoda na te słowa nastroszyła sierść. Mimo iż wiedziała, że babcia... szczególnie upodobała sobie przepowiednie o śmierci, tak tym razem na pewno niewątpliwie miała rację, martwiąc się o ich los, oczywiście na swój sposób. Nie byli już w Klanie Wilka. To była... obca ziemia.
Bura czujnie rozglądała się na boki, stąpając cicho po śnieżnym puchu.
— Szukaj zieleniny lub kotów — poradziła jej kompanka, skracając dystans pomiędzy sobą a czarną drogą. — Będziemy musiały postawić krok ku śmierci. To miejsce zdominowane jest przez potwory. Nieopatrzny ruch i obie zginiemy. Jesteś gotowa dziecko na to poświęcenie?
Czy była gotowa?
Do tego od zawsze ją przygotowywano. Miała służyć Mrocznej Puszczy i swemu klanowi, a nawet zginąć, jeśli będzie taka potrzeba. I mimo, że strach przed śmiercią paraliżował ją, mimo, iż nie chciała umierać i sama nie wiedziała, co zrobi w sytuacji zagrożenia, skinęła twierdząco głową, przełykając ślinę.
Ruszyły. Potwór przemknął tuż obok, powodując podmuch wiatru na ich sierści. Młoda poczuła go aż pod skórą, a ciarki przeszły przez jej grzbiet. Złota rozejrzała się w prawo i lewo, a widząc czystą drogę, przemknęła na drugą stronę. Gdy tylko to się stało, bura ruszyła za nią, mknąc po twardej, chropowatej, ciemnej powierzchni drogi grzmotu. Zapach spalin wdarł się w jej nos. Szeroko otwarte oczy patrzyły się przed siebie. Nie chciała widzieć pysków oddalonych od nich potworów, bo wiedziała, że wtedy strach może przejąć nad nią kontrolę. A nie mogła na to pozwolić. Nie teraz. Serce dudniło jej jak młotem, gdy w końcu obie kotki znalazły się po drugiej stronie. Wzięła parę głębokich wdechów, nim nie uniosła spojrzenia na swą babkę i nie powiedziała zachrypniętym głosem:
— G-gdzi-gdzie teraz?
— Nie wiem. Tak gdzie nas poprowadzą duchy — odparła idąc przed siebie.
Martwiło ją to, iż nie wiedziały dokąd idą. Ta niewiadoma, która powinna być jej zdaniem wiadomą, sprawiała, iż młoda tym bardziej bała się nieznanego. Już po chwili Jutrzenka zrównała z kroku z dziko pręgowaną, aby nadążyć za kocicą prącą nieustannie do przodu. Gdy tylko dotarli do pierwszych zabudowań, futro na karku Jutrzenki uniosło się sygnalizując jej odczucia co do tego dziwnego, strasznego miejsca. Ruszyli dalej, w kolejne uliczki, aż w końcu w jednej zatrzymały się i zaczęły lepiej się jej przyglądać, przeczesywać ją wzrokiem, nasłuchiwać jej dźwięków i wąchać jej wonie. To tam znaleźli samotnika, który słysząc czego poszukują, kazał im czekać.
Tak więc dwie kotki usiadły i trwały tak w ciszy, przerywanej przez pomruki złotej, która od czasu do czasu miauczała coś do duchów. W końcu nieznajomy się pojawił i pokazał miło pachnące listki. Nie zamierzał jednak oddać ich za darmo, więc babcia kazała wnuczce upolować coś dla tegoż samotnika.
Poszła więc w miasto, zostawiając babcię na jej własne życzenie z obcym. Bała się. Tego miejsca, jego nieprzewidywalności, że coś mogło się stać jej samej lub złotej. Mimo obaw szła tą samą drogą, którą podążały wraz ze starszą wcześniej. Cieszyła się, że ją zapamiętała, bo nie wiedziała, czy byłaby wstanie coś upolować w tym nieznanym miejscu i nie zejść na zawał. Gdy tylko wyszła z miasta odetchnęła z ulgą. Ruszyła na puste tereny, szukając czegoś do upolowania.
Trochę jej zajęło, ale gdy tylko znalazła trop, zabrała się do namierzania istoty, która miała stać się kartą przetargową. Gdy tylko podkradła się do niej na odpowiednią odległość, wyskoczyła w powietrze i zabiła ją. Ucieszona, że mimo mrozu miała na tyle szczęścia, by znaleźć coś do jedzenia, ponownie skierowała się w stronę Siedliska Dwunogów, mając nadzieję, że Stokrotkowa Polana była cała i zdrowa, a obcy nie wykiwał ich ani nie miał w zamiarze zabicia ani złotej kotki, ani jej wnuczki.
***
Gdy tylko wróciły, zaniosły zdobyte lekarstwo medykom. Kunia Norka podziękowała im, a tymczasem Gęsi Wrzask nastawił bark Stokrotki, która podczas ponownej przeprawy przez skutą lodem rzekę potknęła się i wybiła go. Jutrzenkowa Łapa miała sobie za złe, że nie dopilnowała lepiej babci, że nie zdążyła jej podeprzeć, złapać, lub chociaż zamortyzować upadku. Cóż, przynajmniej udało im się zrobić coś dobrego. Pomogły swojemu klanowi. Młoda miała nadzieję, że dzięki staraniom jej, jej babci i innych wilczaków sytuacja wkrótce zmieni się na lepsze.Tak się niestety nie stało.
[1952 słów; event – pomoc medykom]
[Przyznano 44%]
Wyleczona: Stokrotkowa Polana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz