Stal wbijała do głowy małego pieszczocha raz za razem kolejne zasady Betonowego Świata. Nie raz z bólem głowy od natłoku informacji wrócił do domu. Z dwojga złego preferował praktykę, nawet jeśli to po niej wracał cały poobijany do domu. No i przemarznięty. Nawet podarunek w postaci swetra nie uratował go przed zachorowaniem. To była kwestia czasu, aż choroba się rozwinie. Zaczęło się niepozornie, pociągał swym nosem, mając nadzieję, że przeziębienie samo minie. Nic bardziej mylnego. Czujne oko abisynki od razu dostrzegło, że z jednym jej kociąt coś jest nie tak. Miała sama zająć się leczeniem czarnego, jednak dwunożni uprzedzili ją w tym.
Kos został zabrany do weterynarza.
Przez całą drogę, która spędził w transporterze, siedział wciśnięty w kąt, wmawiając sobie, że tym razem będzie inaczej. Tym razem nie pozwoli się dotknąć temu wyprostowanemu. Bo w końcu szkolił się u samej Stali, a kotka nauczyła go na temat życia i przetrwania o wiele więcej niż ich własna matka.
Siła został wyciągnięty na stół, a jego syki oraz machanie łapą z wysuniętymi pazurami nie przyniosło zamierzonego skutku. Został złapany za kark, tak jak to często robiła jego matka, aby go uspokoić, gdy wdawał się w bójki z rodzeństwem. Zaprzestał walki, pozwalając się zbadać kobiecie. Otwierała ten swój pysk i coś mówiła do jego "właścicieli", nie raz wymawiając imię jego matki.
***
Nie obyło się bez antybiotykoterapii oraz preparatów poprawiających odporność. Kocurek był faszerowany przez dwunogów lekarstwami, które nie raz wypluwał im w buncie na dywan. Na siłę starali mu się wciskać do pyska tabletkę, mały okrągły przedmiot, który ponoć miał działanie jak zioła. A przynajmniej tak mówiła Cynamonka, gdy przyglądała się temu, jak dwunożni starają się podać mu lekarstwo.
— Kosie, uspokój się. — skarciła syna cynamonowa, gdy ten uderzał tylnymi łapami o brzuch dwunożnej, która to starała się kolejny raz wepchnąć mu do gardła tabletkę.
Jak miał się uspokoić! Właśnie walczył o życie. Dwunożni kolejny raz pokazali mu do czego są zdolni, gdy nie wykonuje się tych poleceń. A on żadnego dwunożnego świństwa nie miał zamiaru spożywać. Ani tabletek, ani karmy. Ją również zaczął ograniczać. Mógł sam zapolować sobie na jedzenie wtedy, kiedy miał na to ochotę. A wszystko to dzięki Stali!
Przez tę jego całą chorobę, bym uziemiony w domu przez kilka dni. Pieszczoszka pilnowała go jak oka w głowie, nie pozwalając mu wyściubić nawet nosa do ogródka. Tak też przypatrywał się temu, jak jego rodzeństwo ćwiczy z kotami z Kamiennej Sekty. A on nie chcąc zostać w tyle, starał się w domu ćwiczyć, pomiędzy meblami dwunogów. Skakał po kanapach, starał się wskoczyć na wierzch szafy, która niestety wciąż była dla niego niedostępna, jak i również trenował wspinaczkę na drzewa. A drzewa imitować miały zasłony.
— Kosie! — usłyszał za sobą.
Nie zdołał się odezwać. Cynamonka dość szybko znalazła się przy swoim urwisie, łapiąc go za kark i ciągnąć ku dołowi. Ten jednak kurczowo trzymał się materiału, nie mając zamiaru go puścić.
Rozległ się szelest, trzask. Materiał, którego kocurek się trzymał zaczął powoli pękać, będąc rozdzierane przez jego małe pazury. Znalazł się na podłodze.
Czuł się upokorzony. Mało brakowało, a udałoby mu się wspiąć na karnisz, z którego miałby widok na całe gniazdo dwunożnych. A przez kotkę ta szansa została zaprzepaszczona, bo już po chwili od ściągnięcia kocurka na ziemię, karnisz z zasłona i firanką również wyładował na ziemi. Rozległ się głośny huk.
Do oczu Kosa zaczęły napływać łzy. Obdarował matkę spojrzeniem pełnym nienawiści. W momencie, w którym cynamonowy pysk się nachylił ku niemu, najpewniej chcąc otrzeć się o niego, ten ze złością zamachnął się na rodzicielkę.
— Czemu ty wszystko musisz psuć! — wypalił strosząc się cały. Odskoczył w bok, nie chcąc by pieszczoszka go dotknęła. Nie chciał być pocieszamy, przytulany, czy pozwolić na to, aby otarła jego łzy — Tylko mnie ograniczasz i nie pozwalasz mi na nic! Chcesz żebym był słaby! Najsłabszy z was wszystkich! — Pluł jadem na matkę nie pozwalając jej dojść do słowa. Nadopiekuńczość kocicy naprawdę działał mu na nerwy. Miarka się przebrała. — Nienawidzę cię! Żałuję, że moją mamą nie jest Stal! Tylko ona mnie rozumie! Zależy jej na mnie i ja tym, abym nie był słaby!
Gdyby nie gniew na rodzicielkę, który w tamtej chwili z niego kipiał, zapewne by przepraszał kotkę za wypowiedziane słowa. Tym razem nie miał takiego zamiaru. Chciał, aby matka cierpiała. Poczuła się chociaż trochę jak on, gdy ta podcinała mu na każdym kroku skrzydła. Mogła podcinać je Kremówce, Lili albo Miedzi! One były takie delikatne, bo były kotkami. O nie się tak powinna martwić, a nie o niego.
Słysząc znajomy dźwięk przekręcania klucza, swój wzrok skupił na drzwiach wejściowych. Nie musiał przeciskać się przez żadne klapy. Dzięki dwunożnemu, który w swych dłoniach trzymał klucz i zakupy, bezproblemowo przemknął pomiędzy jego nogami.
Został przygnieciony przez łapę matki do ziemi, która wypadła za nim na podwórko. Z trudem był w stanie się ruszyć, bo kotka zahaczyła pazurami o jego sweter. Z jej pyska padały pytania dotyczące tego co się z nim dzieje, jak i również łamiący się głos mówiący, że cynamonowa go nie poznaje.
Słowa matki zlewały się tak właściwie w jeden bełkot, którego nie chciał słuchać. Jednak informacje o zakazie treningów ze Stalą usłyszał wyraźnie. Na ich dźwięk drgnęły mu uszy, napiął wszystkie mięśnie, wycofując się do tyłu. Bez większego problemu, udało mu się wykaraskać z ubranka, za które to był unieruchomiony przez matkę. Przetoczył się po trawie, po czym ruszyła naprzód, przeciskając się przez płot. Nawet nie raczył spojrzeć za siebie.
***
Nawet na chwilę nie zwolnił, chcąc znaleźć się jak najdalej od swego domu. Starał się odszukać swojej mentorki. Tak też ruszył do miejsca, do którego kocica go najczęściej zabierała. A był to ten stary dom, w którym przyszło mu polować na myszy. To właśnie w nim, niebieska uwiła sobie gniazdko, coś na kształt bazy wypadowej. Dziwnie mu było poruszać się samemu w sercu miasta. Zawsze towarzyszyła mu kocica, której to starał się odszukać. Chciał, aby to właśnie ona go przygarnęła. Chciał jej towarzyszyć w każdej misji, chcąc nabierać więcej wprawy. Chciał być kimś.
Zatrzymał się, gdy drogę zagrodziło mu bure cielsko kocura, którego pierwszy raz na oczu przyszło mu widzieć. Zachowując czujność i rozsądek, którego resztki gdzieś tam jeszcze mu się ostały, przybrał pozycję bojową, mając nadzieję, że chociaż trochę przestraszy tym nieznajomego. Nie wyglądał na zbytnio przyjętego, jego spojrzenie padło na obrożę bicolora.
— Zgubiłeś się maluchu? — zagadnął rozglądając się dookoła, tak jakby chcąc się upewnić, że Kos faktycznie jest sam
— Nie jestem maluchem! I nie, nie zgubiłem się! — odfuknął. Obcy milczał, tak jakby nad czymś się przez dłuższą chwilę zastanawiał. Nie podobało się to Kosowi, ani trochę. — Tak właściwe to... Szukam kogoś...
— Oh, doprawdy? To bardzo dobrze się składa. Z chęcią pomogę ci znaleźć tego kogo starasz się odszukać. Musisz wiedzieć, że chodzenie samemu po mieście, gdy jest się kociakiem, nie jest ani trochę bezpieczne. Może coś ci się stać. Masz przeogromne szczęście, że na mnie trafiłeś. Chodź. — machnął zachęcająco ogonem, odwracając się w jedną z węższych uliczek — Kogo szukasz?
— Stali. Znasz ją? Powinna się tu, gdzieś kręcić. To moja mentorka... — podjął, na co bury jedynie przytaknął głową.
Na pysku Kosa zagościł szeroki uśmiech. Ten miły kocur wskaże mu drogę prosto do mentorki! Szkoda tylko, że po tym jak Kos udał się za nim, samotnik wcale, a wcale nie przysłuchiwał się temu, co mówił pieszczoch.
[1200 słów]
[Przyznano 24%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz