*dawno temu, jak jeszcze była szczylem, Pora Nagich Drzew*
— Przed czym uciekasz? — zapytał biały kocur.Przez chwilę milczała, aby w końcu nieśmiało odpowiedzieć.
— P-p-przed... ro-rodze-rodzeństwem... g-głó-głównie p-prz-przed... sio-siostrą... — miauknęła smutno, siadając obok kocura.
— Chce cię zabić?
— W-w-wydaje m-mi si-się... ż-że chcia-chciałaby... b-b-bym si-się ni-nigdy... n-nie u-urodziła... u-uświa-uświadamia m-mi t-t-to n-na k-k-każ-każdym kro-kroku... a-a-ale n-ni-nic dzi-dziwnego... k-kto b-b-by ch-chci-chciał m-mie-mieć t-t-taką s-s-strach-strachliwą o-oso-osobę z-za sio-siostrę... — pochyliła główkę, wbijając spojrzenie w śnieg.
— Jesteś wadliwa — stwierdził fakt oczywisty — Nic dziwnego, że próbuje się ciebie pozbyć. Tak działa natura. Silniejsi wygrywają, bo nie boją się walczyć o swe miejsce na świecie. Tchórze tracą dużo. — Rzucił na nią okiem. — Życie to wszak walka o przetrwanie.
Zacisnęła ślipka i pokiwała potwierdzająco główką, kuląc się na mroźnym podłożu. Starała się mimo wszystko nie płakać, bo ten kot i tak nie był najgorszy. W końcu pozwolił jej zostać. Mogła chociaż oszczędzić mu problemów z tytułu, że był przy płaczącym dziecku zastępczyni i po prostu nie beczeć.
Po chwili terminator otrzepał łeb ze śniegu, oblizując pysk, by nawilżyć nos. Leżał w ciszy, przymykając na moment oczy. Już po chwili do czujnych uszu małej, burej koteczki, dotarł odgłos wciągania powietrza nosem. Raz to nie było dziwne, ale to trwało i trwało, a ciekawość kocięcia rosła. Gdy ciekawość na temat przyczyny celu dziwnego niuchania w powietrzu kocura osiągnęła szczyt, Jutrzenka w końcu zapytała:
— C-c-co P-p-pan r-r-robi? — zaintrygowanie było słyszalne w jej skrzekliwym głosiku.
— Hm? — mruknął, otwierając powieki i przenosząc spojrzenie na kocię. — Badam zapachy. Tak jak ty korzystasz z pyska do mowy, tak wiatr niesie informacje, które analizuje. To taka... komunikacja na odległość — wytłumaczył jej to.
— J-ja t-t-tak ni-nie po-potrafię. M-m-mógłby m-mni-mnie p-pan na-nauczyć? — spytała. Ta umiejętność była w końcu niesamowita i na pewno bardzo przydatna. Czy Szakali Szał byłaby z niej dumna, gdyby się jej nauczyła?
— Hm — jej rozmówca westchnął ciężko, chwile milcząc i zastanawiając się nad odpowiedzią. — Aby się tego nauczyć musisz nie otwierać oczu przez wiele księżyców. Inaczej nie zrozumiesz... — odpowiedział jej, kładąc swój potężny łeb na łapach, skąpanych w białym puchu. Jutrzenka spuściła uszka.
— Cz-cze-czemu... mi-miał P-pan o-oczy t-t-tak dłu-długo za-zamknięte? — spytała zdziwiona a zarazem zmartwiona. W końcu kto z własnej woli zamykałby oczy na tak długi czas?
— Bo złe koty mnie skrzywdziły — odparł. — Byłem słaby. Teraz jednak zyskałem na sile i nie zamierzam pozwolić, by ponownie mnie to spotkało. Nawet pomimo swych wad, doskonale się i nie poddaje. Nigdy.
Słysząc te słowa uniosła narządy słuchu do góry.
— T-to... smu-smutne... — miauknęła cicho — A-ale... si-się p-p-pa-panu uda-udało... po-podzi-podziwiam pana... j-ja... ni-nie wi-wiem cz-czy kie-kiedy-kiedykolwiek t-ta-taka bę-będę. S-sta-staram si-się... al-ale mi ni-nie wy-wycho-wychodzi.
— Skoro tak uważasz — mruknął tylko, zaczynając oczyszczać swe łapy ze śniegu, który na nich osiadł.
— S-sk-skąd... j-je-jeste-jesteś? — spytała nieśmiało, lekko piskliwym głosikiem, który w następnym zdaniu stał się jeszcze piskliwszy — Ni-nig-nigdy wcz-wcześ-wcześniej ci-cię t-tu ni-nie wi-widzi-widziałam.
Była ciekawa, skąd kocur się wziął. Nie mógł być z Klanu Wilka, prawda? W końcu w takim razie czemu go nigdy wcześniej nie widziała podczas swoich nielegalnych eskapad poza kociarnię?
— Pochodzę z Betonowego Świata. Byłem samotnikiem i tak wędrowałem po świecie, aż nie natrafiłem na wasz klan. Tu poznałem kogoś mi bliskiego i zaoferowała, że wstawi się za mną, gdy będę ubiegać się o dołączenie do waszej społeczności — wytłumaczył jej uczeń — Chcieliśmy być razem. Już na zawsze. No i się udało.
— K-kt-kto t-to ta-taki? — spytała. — To... ba-bardzo f-fajni-fajnie ż-że m-ma-masz t-tu ko-kogoś... — dodała. Chciałaby mieć... kogoś tak wspierającego jak on, kto obroniłby ją przed Świtem. Racja, kochała Poranek, Szakal, Bielik i Stokrotkę, ale pierwsza lubiła złotą, a dwie następne co najwyżej by ją upomniały, o ile w ogóle uwierzyłyby w to, co ta robiła, gdy te nie patrzyły. A Stokrotka... Stokrotka to była Stokrotka. Jej światem były duchy...
— Wilcza Tajga — mruknął. — To prawda. Gdyby nie ona pewnie dalej wędrowałbym i szukał celu w życiu, a tak... Znalazłem ją na końcu świata i postanowiłem z nią już zostać. Na zawsze.
— W-wi-wilcz-wilcza T-ta-taj-tajga? Mi-mist-mistrzyni? — zdziwiła się.
— Tak. To aż takie zaskoczenie?
— M-ma-mało... k-kt-to s-spo-spoza k-kla-klanu do-dołącz-dołącza w o-ogó-ogóle. A j-ju-już zwł-zwła-zwłaszcza dz-dzi-dzięki mi-mistrz-mistrzowi... ma-masz wi-wiel-wielkie szcz-szczęście mi-mieć j-ją z-za par-partnerkę...
— To prawda. Szczęściarz ze mnie — zgodził się z nią.
Przez chwilę milczała, wbijając wzrok w bok, by zaraz znów wbić spojrzenie w kocura i spytać:
— A-a ja-jak m-ma-masz n-na i-imi-imię? J-ja j-je-jes-jestem Ju-Jutrze-Jutrzenka — przedstawiła się.
— Nazwano mnie mianem Białej Łapy.
Skinęła głową, na znak, że rozumie.
— P-pa-pasuje d-do ci-ciebie — miauknęła to co pomyślała, z nieco mniejszą dawką jąkania niż zwykle, uśmiechając się lekko do starszego.
— Bo jestem biały...
— T-t-tak... — miauknęła, lekko pacając jego sierść. — Ja-jaka... mi-mię-mięciutka... — kocur nie poruszył się ani nie zaprotestował słownie, więc jej łapka dalej dotykała jego nadzwyczaj aksamitnej sierści. Ten tymczasem trwał niczym posąg, raz po raz węsząc powietrze, nim do uszu ich obojga nie dotarło wołanie karmicielki, która miała sprawować opiekę nad burym kocięciem.
— Bielicze Pióro cię szuka — poinformował ją Biała Łapa. Młoda na te słowa skuliła się. Wiedziała, że w żłobku była Świt, ta przerażająca Świt. Nie chciała znowu znaleźć się tam, w jednej przestrzeni z nią.
— J-ja ni-nie ch-chcę t-ta-tam w-wra-wracać... — pisnęła — M-mo-mogę si-si-się u-ukry-ukryć w t-two-twoim fu-futrze? B-b-bła-błagam — spłaszczyła jeszcze mocniej uszka słysząc kolejne wołanie królowej, pusząc bury ogon.
Partner Wilczej Tajgi ku jej smutku skrzywił nos.
— Nie jestem twoim ojcem. Jeżeli nie chcesz wracać do matki to idź do niego.
— N-ni-nie m-ma-mam o-oj-ojca... — pisnęła.
— To do kogoś z rodziny. Skoro masz matkę, musisz mieć babcie lub dziadka, albo ciocie lub wujków — zauważył.
Słysząc ponowne wołanie Bielik skinęła mu głową po czym cała dygocząc i w nerwach zaczęła zwiała do legowiska starszyzny, by tam ukryć się przed szukającą jej córką Mrocznej Gwiazdy.
***
*jakiś czas później, wciąż dawno, dawno temu, jak jeszcze Jutrzenka była kociakiem, Pora Nagich Drzew*
Dalej było śnieżnie, a ona ponownie wymknęła się ze żłobka. Ostatnio Brzask i Świt wrzucili ją w śnieg, a Bielik i Szakal dały kategoryczny zakaz wychodzenia... ale Jutrzenka to Jutrzenka, ona i tak się wymykała, bo siedzenie z rodzeństwem przyprawiało ją o nerwicę.Wyszła więc, a gdy dostrzegła ledwo odróżniającą się od śniegu posturę kota po drugiej stronie obozu, ruszyła w tamtą stronę. Cicho podeszła do starszego od niej ucznia.
— Czego chcesz? — mruknął Biała Łapa do małej. Ta wystraszyła się nieco przez te nagłe słowa, cicho piszcząc i nieco wyginając grzbiecik w łuk. Po chwili jednak dostrzegła, iż terminator obserwuje coś – a raczej kogoś, bowiem ten patrzył na Wilczą Tajgę, jego partnerkę a zarazem mentorkę, która rozmawiała, a raczej kłóciła się z jakimiś kotami. Nie było to słyszalne, ponieważ zachowywali dyskrecję, ale nawet z daleka było widać nieprzyjemną atmosferę, jaka się między nimi wytworzyła. Nie zwróciła na to jednak tak dużej uwagi, jak na pytanie kocura i złożenie odpowiedzi na nie.
— P-p-po-pos-posiedzi-posiedzieć z-z-z t-t-t-to-tob-tobą... — wyskrzeczała.
— Rozumiem... Korzystaj więc póki możesz. Czekam na mentorkę. Idziemy niedługo na trening.
Słysząc zgodę cichutko przycupnęła sobie obok kocura. Po chwili zmieniła pozycję na bochenkową, by było jej cieplej. Siedzieli tak sobie w ciszy, ona w skupieniu obserwując otoczenie, w tym kłócących się oraz białego, a on z przymkniętymi powiekami. Po jakimś czasie tej ciszy, Jutrzenka postanowiła zacząć jakąś konwersację. — K-k-ki-kim s-s-s-są t-t-te ko-kot-koty, z-z-z k-k-któ-którymi k-k-kłó-kłóci si-si-się W-w-wil-wilcza T-t-taj-tajga?
— To jej rodzice. Nie akceptują naszego związku i sprawiają tym sposobem swojej córce przykrość — odparł nawet na nią prze patrząc.
— O-o-ch... t-t-to sm-smu-smutne... ws-współ-współczuję — stwierdziła, kładąc po sobie uszka. Miała nadzieję, że tym pytaniem nie zrobiła większej przykrości uczniowi. W końcu nie chciała, by czuł się przez nią smutny.
— Przywykłem, że za mną nie przepadają. To nie zniszczy naszej miłości — westchnął i skierował wzrok na kocię. — A ty? Co znów tu robisz?
— Ś-ś-ś-św-świ-świt d-d-da-dal-dalej ch-chc-chce si-się m-m-mni-mnie p-p-po-poz-pozb-pozbyć — powiedziała, spuszczając główkę — w-wi-więc... pr-pró-próbuje s-s--ssch-scho-schodzi-schodzić j-j-j-jej z d-d-dro-drogi...
— Czyli nic się nie zmieniło — stwierdził kocur. Mała pokiwała głową twierdząco. Tak więc siedzieli dłuższy czas razem, aż w końcu Wilcza Tajga przyszła po swego ucznia, a zarazem partnera i ruszyli do wyjścia z obozu.
— T-t-t-to d-do zo-zobaczenia! — skrzeknęła jeszcze za nimi koteczka smutno.
***
*ostatnia Pora Nagich Drzew*
Cóż, na pewno minęło trochę czasu od tamtego dnia, ale czy Jutrzenka przestała raz na jakiś czas siadać sobie w losowym momencie koło Białej Łapy, obecnie już Białej Śmierci, i zaczynać konwersacji? Nie. Kocur nie wyganiał jej za bardzo, więc przychodziła i rozmawiała. O sytuacji w klanie, pytała go, jak mu minął dzień, opowiadała, czego nauczyła się od Stokrotkowej Polany.Szkoda, iż nie wiedziała, jak naprawdę postrzegał ją kocur, którego, będąc jeszcze małym kociakiem, uznała za kogoś godnego zaufania, może wręcz za przyjaciela, którego nigdy nie miała?
Tego dnia, gdy wychodziła akurat z legowiska starszyzny, jak z pod ziemi wyrósł przed nią Błękitny Ogień. Kotka aż podskoczyła ze strachu, kładąc po sobie uszy i strosząc futerko na karku.
— Potrzeba nam zwierzyny. Wybierz sobie kompana i idźcie na polowanie — stwierdził kocur, a nim Jutrzenka zdążyłaby cokolwiek odpowiedzieć, odwrócił się jakby niezainteresowany dalszą rozmową i zniknął.
Kotka po chwili rozejrzała się po obozie. Wbiła pazury w śnieg. Mimo pewnego wzrostu pewności siebie który nastąpił po jej pierwszym zgromadzeniu, czuła stres na samą myśl o podejściu do kogoś z obecnych w obozie.
Póki nie zobaczyła wychodzącego z legowiska Białej Śmierci.
Od razu kamień spadł z jej serca i podeszła do kocura.
— Dzi-dzie-dzień dob-dobry Bi-biała Śmi-śmierci — przywitała się, lekko uśmiechając. — Bł-błękit-błękitny Ogień ka-kazał mi pój-pójść z ki-kimś na pa-patrol ł-łowiecki, i po-pomyślałam, że moż-może ty ma-masz cz-czas? — spytała.
Kocur przez chwile milczał, po czym skinął głową twierdząco.
Po tej zgodzie razem wyszli z obozu.
— Ni-nie j-je-jest ci zi-zimno? — spytała Jutrzenka.
— Nie — odparł obojętnie kocur.
Na chwilę znów zapanowała niezbyt komfortowa, przynajmniej dla burej, cisza. Po chwili postanowiła więc znów spróbować zacząć rozmowę.
— S-są-sądzisz, że coś upo-upolujemy? — spytała.
— Jest mało zwierzyny. Szanse są małe.
Znowu cisza. Już chciała zapytać o następną rzecz, kiedy to olbrzymi kocur zatrzymał się i nakierował uszy w bok.
— Zwierzyna. Tam — wskazał jej ogonem kierunek. Jutrzenka natychmiast przypadła do ziemi, ruszając w tamtą stronę.
Było jej wstyd, że tak się rozproszyła, iż nie usłyszała zdobyczy. Przecież zostali wysłani, bo klan jej potrzebował. Wszyscy byli głodni.
Skradała się powoli, cichutko w stronę myszy. I gdy już miała na nią skoczyć, usłyszała trzask.
Ale nie spod własnych łap.
Niespodziewanie z pobliskich krzaków wyskoczył samotnik. Jutrzenka wystraszyła się, odskakując i płosząc piszczkę nim ten zdążył ją pochwycić. Wygłodniałe, bursztynowe ślipia wbiły w nią swe świdrujące, szalone spojrzenie.
Cała nastroszyła się, cofając o krok. Ledwo udało jej się uniknąć pierwszego ciosu. Cofnęła się jeszcze dalej, a gdy samotnik ruszył w jej stronę, zdobyła się na odwagę i syknęła ostrzegawczo. Jednak po postawie, przestraszonych ślipiach których źrenice były wielkości spodków, było widać, że nie była godnym przeciwnikiem.
Czarny rzucił się na nią i przejechał jej po boku pazurami. Kotka pisnęła, znów odskakując w bok. Uniki potrafiła robić szybko, ale obcy był doświadczony, głodny, szalony, a ona była ledwie uczniem, na dodatek takim bojaźliwym, że aż nie atakowała.
— Bi-bia-biała Śmi-śmie-śmierci, p-po-pom-pomocy! — wrzasnęła, próbując uciec, ale wtedy poczuła ostre zęby wbijające się w jej tylną nogę. Runęła jak długa. Zaryła pyskiem w śniegu. Szybko obróciła się, a przed nią ukazał się szereg śmiercionośnych zębów. Próbowała z siebie go zrzucić, ale na marne. Samotnik był po prostu od niej silniejszy. Nigdy nie udało jej się jak dotąd wiele zrobić na treningach walki. Tylko uniki, za co Ostra Kostrzewa była na nią bardzo zła. Ciągle powtarzała jej, że nie poradziłaby sobie w prawdziwej walce.
I miała rację.
W końcu wymierzyła celnie cios i kopnęła samotnika w na tyle mocno, że ten jęknął z bólu. Już prawie się wydostała, ale wtedy ten naparł na nią całym ciałem, a ona poczuła ogromny ból w całym ciele.
— Bi-bia-biaała Ś-śmi-śmierci! Ra-ratu-ratuj! P-po-po-pomóż m-m-mi! — krzyknęła. Patrzyła prosto na kocura, który znajdował się całkiem niedaleko. Ten jednak tylko… się przyglądał.
Samotnik nawet nie spojrzał na oddalonego kocura, jakby uznając, że kotka upadła na głowę, że wołała śmierć. Albo był na tyle szalony, by nawet nie zwrócić uwagi na drugi zapach w powietrzu. Zaczął gryźć ją po futrze, wyrywać je, drapać na oślep, niczym bestia która rzuciła się na ofiarę.
— Ni-ni-ni-nie! P-p-p-pro-proszę! Z-zo-zos-zostaw m-mni-mnie! — wypiszczała w bólu, a z jej oczu popłynęły łzy.
Samotnik już miał wbić w nią ponownie swe kły, gdy niespodziewanie ktoś wyskoczył na niego i przewrócił na ziemię. Obcy podniósł się jednak szybko. Powietrze zostało wypełnione masą syków i krzyków, gdy dwójka wojowników klanu Wilka rzuciła się w pogoń za intruzem.
— Jutrzenkowa Łapo? — ledwo usłyszała czyjś głos.
Odpowiedź brzmiała nie. Nie było dobrze.
Ledwo widziała przed sobą kolorową plamę, która chyba była kotem. Po prostu cała zapłakana, wydała z siebie przeraźliwe skowyt strachu, wtulając się w pierwszego kota, który był obok niej.
Prawie zginęła.
Czuła na sobie dalej te zęby, spojrzenie bursztynowych oczu, wściekłe syki i drapanie pazurami.
A najgorsze było to uczucie, gdy tuż obok był współklanowicz, znany kot, któremu ufała, ktoś, kogo uznawała za przyjaciela.
Biała Śmierć pozwoliłby jej zginąć.
I mimo że wojownicy rozglądali się w poszukiwaniu kompana uczennicy, bo przecież nie wyszła by raczej sama, to nie znaleźli w pobliżu nikogo.
<Biała Śmierci?>
[2098 słów]
[przyznano 40%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz