Po raz pierwszy od kilku księżyców poległa w polowaniu. Nie złapała nic — nawet najmniejszej ptaszyny czy myszki. Nic! Tropiła, szukała, próbowała atakować, ale wszystko na marne. Gdy już zaczęła się potykać o własne łapy, Wroni Trans nakazał jej przestać i wrócić do obozu. Dodał też, że nie powinna się przejmować, a ona po prostu zaśmiała mu się w pysk. Nie wiedział, jak wielką hańbą było dla niej wkroczenie do obozu po nieudanym polowaniu, z pustym pyszczkiem.
Brzuch tego dnia też zamierzała pozostawić pustym. Skoro nie dodała nic od siebie do stosu zwierzyny, nie zasługiwała na to, żeby cokolwiek z niego wziąć. Jej sytuacja nie była zresztą aż tak zła, jak niektórych członków klanu — poprzedniego dnia zjadła całkiem porządnego ptaka, który praktycznie sam wskoczył jej pod łapy na koniec polowania. Na stosie złożyła wtedy dwie myszy.
Odeszła jak najdalej od nędznej zbieraniny kilku piszczek i wychudzonych myszy, by widok ten nie kłuł jej w oczy. Dała sobie chwilę na ochłonięcie, zanim wkroczy do legowiska starszych. Takie bowiem było dziś jej zadanie — zająć się starszymi. Gdyby nie znała lepiej swojego mentora, pomyślałaby, że to kara za dzisiejszą klęskę. W rzeczywistości jednak pewnie chciał, by nie zajmowała się tego dnia już niczym, co mogłoby podnieść jej ciśnienie.
Niech mu będzie. I tak już zbyt dużo czasu minęło od jej ostatniego spotkania z babcią. Spędzenie czasu w towarzystwie Sosnowej Igły również zapowiadało się ciekawie.
Zamyślona, nie zauważyła zbliżającej się w podskokach Rozwydrzonej Łapy. Drgnęła lekko, zaskoczona, za co od razu skarciła się w myślach. Nie powinna tak okazywać słabości, nawet przed Nocką. A może zwłaszcza przed nią?
Niezadowolenie samą sobą szybko ustąpiło spokojowi, który, ku jej własnemu zaskoczeniu, ogarniał ją z coraz większą siłą z każdym kolejnym spotkaniem z czarną kotką. Coraz mniej przejmowała się również tym, co inni by powiedzieli, gdyby zobaczyli ją w towarzystwie kotki. Stęskniła się za nią i nie zamierzała teraz rezygnować z choć kilku wspólnie spędzonych chwil dla jakiegoś głupiego lęku.
— Odpowiadając po kolei na twoją rzekę pytań — zaczęła z uśmiechem, ciesząc się, że Nocna zaczyna się robić coraz śmielsza i, jak jej się zdawało, szczęśliwsza. — Jeśli chodzi o jedzenie, to nie, dziękuję, możesz zjeść całą. — By podkreślić swoje słowa, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zachęcająco. Mimo że język chciał sam uciec jej z pyszczka na widok pożywienia, wiedziała, że na nie nie zasłużyła. Jeszcze bardziej dlatego, że widziała, że Rozwydrzona wychudła jeszcze bardziej w ciągu ostatnich księżyców. — Co do wspólnego wyjścia, to pewnie, bardzo chętnie! Nie mam żadnych planów, a na pewno przyda mi się miłe towarzystwo po opiece starszyzną. — Westchnęła, nieco teatralnie, bo wiedziała przecież, że nie jest to jakąś wielką tragedią. — A teraz jedz! — zachęciła.
Poczekała, aż Nocka zakończy swój posiłek. W międzyczasie postanowiła zapełnić ciszę jedną z opowieści, które tak uwielbiała jako kocię. Podświadomie jednak omijała te bardziej niepokojące fragmenty i nie używała imion. Nie wiedziała, czy Rozwydrzona Łapa była już gotowa na opowieści o świetności Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie na to gotowa. I chyba to właśnie martwiło ją najbardziej.
Gdy zaś udało jej się uwolnić z legowiska starszych, a Nocce spod reżimu Gęsiego, udały się w głąb lasu, gdzie udało im się znaleźć przyjemną, zaciszną polankę, na której mogły w spokoju porozmawiać o wszystkim i o niczym, a Poranna Łapa mogła bezwstydnie przyglądać się, jak światło i cień tańczą na futerku jej towarzyszki.
~*~
Kolejne całe długie szeregi wschodów słońca rozłąki. Widywały się jedynie przelotem, w drodze na trening czy z treningu, gdzieś przy polowaniu czy w progu legowiska. Wzmożone starania podczas treningów i poza nimi godnie odpłaciły Poranek — została mianowana wojowniczką. To zaś oznaczało, że nie zamierzała marnować więcej czasu.
Wciąż była kłębkiem frustracji i gniewu po swojej walce z bratem, która rozegrała się zaledwie wschód słońca temu. Ukojenia nie przyniosła ani samotna noc przepełniona milczeniem, ani pierwszy patrol czy polowanie pod nowym imieniem. Podświadomie czuła, że tylko jedna rzecz była w stanie jej teraz pomóc — towarzystwo pewnej kotki.
Dlatego odnalazła ją od razu po odłożeniu na stertę zwierzyny swojej zdobyczy z polowania. Na szczęście najwyraźniej skończyła już swój trening. Serce krajało się w piersi Poranek, gdy myślała o tym, że Nocka, choć od niej starsza, wciąż pozostawała uczennicą. Powinna już być wojowniczką, tak jak ona! Ostatnio poczyniła tak wielkie postępy!
— Masz chwilkę? — zagadnęła, nie próbując nawet kryć targających nią emocji.
— Wszystko w porządku? — spytała Nocna. Poranek zdawało się, że słyszy w jej głosie niepokój, może nawet troskę, ale… Równie dobrze mogła sobie to tylko wmawiać.
— Ja… Możemy odejść gdzieś dalej od reszty? — rozejrzała się po przechodzących naokoło kotach. Zdawały się pogrążone we własnych sprawach, ale przecież nigdy nie wiadomo, kiedy komuś zechce się podsłuchiwać lub wręcz wtrącić do cudzej dyskusji.
— Tak, oczywiście — odpowiedziała kotka.
Już po chwili znalazły się na tej samej polance, którą odkryły wspólnie ostatnim razem. Ponownie otaczał je jedynie szum wiatru i trel ptaków. Tylko one wobec reszty świata.
— Przepraszam cię, ja… Nie wiem dlaczego, ale czuję się okropnie, a ty jesteś jedyną osobą, do której mogę z tym przyjść.
Jedyną osobą, do której chce z tym przyjść.
— Co się dzieje? Nie powinnaś być… szczęśliwsza? Zostałaś wojownikiem, to wielkie osiągnięcie! — zauważyła Nocka, a Poranek w jej głosie nie wychwyciła zazdrości, której mogłaby się spodziewać po kocie w jej sytuacji.
— Wielkie osiągnięcie? — Zaśmiała się gorzko. — Matka wystawiła mnie przeciwko bratu. Bratu, który wciąż nie wyleczył swojej kontuzji. Zamiast stoczyć wyrównany pojedynek i pokazać wszystkim, co jestem w stanie zrobić, zrobiłam z siebie głupią kotkę, która powala brata, odpychając się od cholernego drzewa — tłumaczyła żywiołowo, chodząc raz w jedną, raz w drugą stronę. W końcu zatrzymała się przed czarną kotką, wpatrując się jej prosto w oczy. — Wiem, że powinnam być dumna z siebie, ale nie potrafię. Czuję się, jakbym przegrała. I chyba już nic nie jest w stanie tego zmienić.
— Poranek, ty jesteś w stanie to zmienić. Po prostu musisz dawać z siebie wszystko jako wojownik, a nie… — urwała, ale jej przekaz był jasny. Musiała przestać się nad sobą użalać.
Miała ochotę ją pocałować.
Ta chęć, równie niespodziewana, jak silna, sprawiła, że westchnęła cichutko. Ciekawa była, jakie to uczucie — nie tylko całować kogokolwiek, ale całować Nocną.
Wystarczyło tylko nachylić się bliżej. Odrobinka i już mogłaby się przekonać…
Powstrzymała się jednak. Nie, to nie był dobry moment. (Zignorowała ten głosik w głowie, który wytknął jej, że traktowała to właśnie jako zły moment, a nie całkowicie zły pomysł). Wciąż targały nią negatywne emocje, głównie gniew na matkę. A co jeśli perspektywa tego wielkiego kroku była teraz tak kusząca dlatego, że chciała odpłacić Szakalej Gwieździe pięknym za nadobne?
Jeśli miała to zrobić, musiała zrobić to w innym, lepszym momencie.
Zamiast tego powoli przysunęła się bliżej kotki i wtuliła w jej futerko, ostrożnie, nawet nieśmiało, wciąż dając Nocce możliwość odsunięcia się, jeśli taka miała być jej wola.
— Masz rację. Dziękuję — wymruczała, czując ciepło jej ciała i słysząc bicie jej serca.
<Nocko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz