Spojrzał na małą rudą kupę futra. Potomka kaczko-węża. Ten chociaż odziedziczył łapy. Prychnął i usiadł. Dawno już nie był w kociarni. Jedynie kociaki Małego dostały zaszczyt odwiedzenia przez wujka Kawkę. Trzepnął ogonem. Jak to durnie brzmiało.
— Co mam ci niby opowiedzieć? — mruknął ze swoją minimalną wiedzą o kociętach.
Nawet nadal nie wiedział skąd te się brały. I nie wierzył, że Mały niby wiedział. Pewnie to wszystko było jednym wielkim przypadkiem albo ukradli je z Klanu Burzy. Gdyby nie Jeżynek godny przedstawiciel rodu kaczko-wężów nawet by nie uwierzył, że to Małego. Deszczyk albo Dreszczyk, nie znał imion bratanków, wbił w niego swoje ślipia.
— Jakos przygodę! — poprosił. — Najlepiej o tobie i tacie!
Kawczy Lot wywrócił ślipiami. Ich przygody polegał na wzajemnym wyzywaniu się i sraniu sobie na posłania. Inaczej nie spędzali czasu.
— Eh. Więc pewnego dnia. Zimowego. Twój frajerski ojciec wpadł w dół.
Oczy kociaka powiększyły się dwukrotnie.
— I?
Kawczy Lot uśmiechnął się wrednie.
— I tam siedział długo. Dupa mu cała obmarzła. Znalazłem go jako pierwszego.
Kociak pisnął podekscytowany.
— I ulatowałeś?
— Na początku wyśmiałem za bycie kaczko-wężem.
— Co to kaćko-wąż? — zapytał maluch.
— Twój stary i brat nimi są. Patrz. Nie mają pary łap. Wyglądają jak nieudane dziecko kaczki i węża.
— Mói tata to kaćka i wąż?
— Nie. Tylko tak wygląda. I nie przerywaj, bo sobie pójdę.
Kociak zamilkł pośpiesznie.
— Mały Wilk zaczął piszczeć jak kotka. „Wyciągnij mnie, mysia strawo!” „Jeszcze chwila i powyrywam ci całą sierść z dupska, mysia larwo! Jesteś zapatrzonym w siebie zasrańcem” — zaczął przedrzeźniać brata. — No więc wyciągnąłem go, żeby przestał piszczeć, a potem Potrójny Krok go skrzyczał, że musiał na niego zmarnował tyle ziół. Koniec.
Wojownik otulił się ogonem. Deszczyk nie musiał wiedzieć, że ta historia niekoniecznie potoczyła się. To wcale nie tak, że wściekły na niego Mały Wilk wciągnął go znienacka do dziury i obydwoje nam nieźle zmarzli, aż Puszczykowy Krzyk z Różaną Słodyczą znaleźli ich całych zasmarkanych.
— Jakieś pytania?
— Cio to „mysia larwa”? — kociak przechylił łebek.
Kawczy Lot westchnął.
— Jak będziesz niegrzeczny to zaczną ci wychodzić z tyłka.
Deszczyk pisnął, a jego ślipia wypełniły się łzami.
— N-naprawdę? — miauknął przerażony.
Kawka uśmiechnął się wrednie.
— Myślisz, że wujek by cię okłamał?
* * *
Wiecznie ryczący leszcz zwany jego bratankiem został uczniem medyka. Kawczy Lot związku z ostatnimi odpałami medyczek trochę się o niego bał. A co jeśli i jemu przyjdzie złamać kodeks? Ostatnie czego chciał to, żeby krew jego durnego brata poszła dalej w obiegł. Nie mógł pozwolić na więcej paskudnych kociąt i potencjalnych kaczko-węży w klanie. Dlatego też poszedł do bratanka z misją. Wybicia mu tego z łbem. Widząc młodzika segregującego zioła, wprosił się do środka.
— O, witaj wujku. Coś cię boli? — zapytał rudzielec, podchodząc do niego.
Kawczy Lot pokręcił łbem i rozejrzał się po legowisku. Najwidoczniej byli sami.
— Pamiętasz mysie larwy?
Kocurek nagle zdębiał, ale zdobył się na pokręcenie łbem.
— Za złamanie kodeksu medyka Klan Gwiazd zsyła na koty dzicze larwy.
— Dz-dzicze larwy...? — powtórzył nieznany mu termin.
— Są takie ogromne. I tłuste... niczym futro starszych, którzy już nie mają jak się wygiąć, by wyczyścić swój własny zad. Oj uwierz mi... nie chciałbyś ich mieć.
<Deszczyk?>
— O, witaj wujku. Coś cię boli? — zapytał rudzielec, podchodząc do niego.
Kawczy Lot pokręcił łbem i rozejrzał się po legowisku. Najwidoczniej byli sami.
— Pamiętasz mysie larwy?
Kocurek nagle zdębiał, ale zdobył się na pokręcenie łbem.
— Za złamanie kodeksu medyka Klan Gwiazd zsyła na koty dzicze larwy.
— Dz-dzicze larwy...? — powtórzył nieznany mu termin.
— Są takie ogromne. I tłuste... niczym futro starszych, którzy już nie mają jak się wygiąć, by wyczyścić swój własny zad. Oj uwierz mi... nie chciałbyś ich mieć.
<Deszczyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz