Czereśniowy Pocałunek, mimo protestów, w końcu wróciła do legowiska wojowników. Wolałaby zostać w norze medyków na zawsze. Zapach ziół i spokój, który tam panował, działały na nią kojąco. Teraz jednak ukrywała się wśród wojowników, spędzając dnie skulona na posłaniu z mchu. Kiedy tylko mogła, odwiedzała Różaną Woń, szukając ziół na ból brzucha lub inne wymyślone dolegliwości. Jadła niewiele, przez co czuła się coraz słabsza. Na początku klan nie był zadowolony z jej braku zaangażowania, ale szybko dostrzegli brak blasku w jej oczach. Nikt też nie mógł przeoczyć, jak często pojawiała się w legowisku medyków. Teraz znów siedziała ukryta w krzewach. Chowała się przed resztkami zimna Pory Nagich Drzew, przed Szałwiową Łapą i Czychającą Mureną. Ale najbardziej… chowała się przed samą sobą. Szukała cudownego rozwiązania, które pozwoliłoby jej przestać myśleć o tym, co się stało. Jednak bez względu na to, czy był poranek, południe czy noc, burzowe chmury wspomnień nieustannie tłoczyły się w jej umyśle, przypominając o tragedii sprzed kilku księżyców. Dla innych mogło to wydawać się błahostką. Straciła ucho? Nic wielkiego. Ale mimo spokoju i mądrości, którą się cechowała, nadal była młodą kotką. A jej umysł był niezwykle podatny na bolesne doświadczenia. Zawsze kierowała się rutyną. Potrafiła przewidzieć większość rzeczy, a nagłość tego zdarzenia całkowicie wytrąciła ją z równowagi. Teraz bała się wychodzić z obozu, a nawet z legowiska. Obawiała się, że jeśli tylko przekroczy próg, ktoś znów ją zaatakuje. Jej pobratymcy gratulowali jej odwagi, a niektórzy nawet komplementowali bliznę. Ale czasami… słyszała szepty. Drwiące głosy szydzące z jej lęków i głupoty. A może to wszystko było tylko projekcją jej umysłu? Pierwszy raz od dawna nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czasem miała przebłyski motywacji, by wstać i pójść na polowanie, ale wystarczył cień poruszający się za krzewami, by zapał w niej gasł. Więc leżała, czyszcząc swoje futro i od czasu do czasu jedząc coś drobnego. Najgorsze jednak było picie wody. Każde spojrzenie w taflę odbijało się w niej bólem. Nie mogła patrzeć na swoje odbicie. Zawsze kochała symetrię, harmonię, wszystko, co było idealne. Jej pysk… był idealny. Do czasu wypadku. Teraz? Był nierówny, poszarpany. Obrzydliwy. Pewnie spędziłaby cały dzień, dusząc się we własnych myślach, gdy nagle usłyszała ciepły, znajomy głos. Nigdy nie była blisko z Mżącym Przelotem. Miały dobre relacje, ale nigdy nie wykraczały one poza uprzejme koleżeństwo.
— Witaj, Czereśnio.
Mżący Przelot przysiadła nieopodal, ziewając przeciągle. Posłała jej przepraszające spojrzenie.
— A może wolałabyś "Czereśniowy Pocałunku"? — dodała z lekkim uśmiechem. — Miałam sprawdzić, co u ciebie, już jakiś czas temu… Jak się trzymasz?
Czereśniowy Pocałunek poruszyła uszami — czymś, czego dawno nie robiła. To było dziwne. Wciąż czuła, jakby miała swoje lewe ucho, mimo że zostały z niego tylko strzępy. Przynajmniej nie wpłynęło to na jej słuch. Nadal słyszała doskonale… jak dawniej. Skinęła głową na powitanie, gotowa zbyć Mżący Przelot i znów zanurzyć się w swoich myślach. Ale nagle, niespodziewanie, uderzyła ją potrzeba rozmowy. Jakby jej samotność stała się zbyt duszna, zbyt ciężka.
— Witaj, Mżący Przelocie — odezwała się cicho. Jej głos był lekko drżący, zmęczony. Nie odwróciła się do starszej wojowniczki. Siedziała lekko przygarbiona, wpatrując się w ścianę przed sobą.
— Obojętne mi, jak będziesz do mnie mówić. Czereśniowy Pocałunek to moje imię wojowniczki, ale Czereśnia… to też moje imię.
Mówiła pustym, wypranym z emocji głosem. Przejechała końcem ogona po piaszczystej ziemi, unikając odpowiedzi na pytanie. Jak się trzymała? Nie trzymała się niczego.
— Nie trzymam się niczego, więc chyba źle — mruknęła, nie rozumiejąc do końca, że Mżący Przelot pytała raczej o jej samopoczucie niż o coś namacalnego. Starsza wojowniczka zerknęła na swoje łapy, jakby szukając w nich odpowiedzi.
— Rozumiem… A jak się czujesz? — zapytała tym razem precyzyjniej.
— Źle.
Krótka, prosta odpowiedź. Nie czuła potrzeby udawania, maskowania swoich emocji. Czuła się źle. Okropnie. Beznadziejnie. Jak wronia karma. A myśl, że może to wszystko nie ma sensu, czaiła się na skraju jej umysłu. Szybko jednak została zepchnięta na dalszy plan przez coś silniejszego — przez strach.
— A ty? — dodała po chwili, rzucając Mżącemu Przelotowi zmęczone spojrzenie. Próbowała utrzymać rozmowę. Nie miała na to siły, ale czuła, że jeśli teraz jej rozmówczyni poczuje się niekomfortowo przez źle poprowadzoną rozmowę, poczuje się jeszcze gorzej.
— To prawda, że twój syn został ostatnio wojownikiem? Nie jestem na bieżąco z klanem… — przyznała.
<Mżący Przelocie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz