— Podobają ci się te kwiatki? — Zapytała Rysia Łapa, uśmiechając się do mnie.
— I to jak! Fajne są. — Odmruknęłam w odpowiedzi. Popatrzyłam w jej oczy i uśmiechnęłam się.
***
Słońce zapewne byłoby już widoczne wysoko na niebie, gdyby nie to, że padał deszcz. Za to ja? Dopiero parę uderzeń serca temu skończyłam sortować zioła. Nie byłam z tego powodu zła. Uwielbiałam siedzieć sama, sortować rośliny przez wiele uderzeń serca. Mimo wszystko chciałabym mieć czasem więcej czasu. Tęskniłam nieco za czasami, kiedy byłam w żłobku. Gdy nie miałam obowiązków, gdy ciągle spędzałam czas z moją drogą babcią oraz z moim ukochanym rodzeństwem. Gdy wszystko nie było tak skomplikowane. Gdy wszystko było proste jak patyk, nie co to teraz. Obecną sytuację porównać można było do plątających się korzeni roślin. Ostatnio często bywałam zirytowana. Owy gwiezdny kot, który przyśnił mi się, był dla mnie wielką tajemnicą. Niczym pytanie, czemu z jajka powstawało coś żywego. Nie wiedziałam zbyt wiele o tym całym Klanie Gwiazdy i bałam się o niego zapytać. W końcu co sobie o mnie pomyślą? Fakt, mogłam spróbować porozmawiać z kotem z innego klanu na ten temat, ale czy taki jegomość nie zaatakowałby mnie i chciałby mi o nim opowiadać? Rodzice mówili, że klan gwiazdy jest zły… Więc czy taki kot nie byłby od samego początku w błędzie? A może powinnam nie wierzyć w to? Zresztą koty z innych klanów były takie… biedne, nie znając jedynej, prawdziwej wiary. Przynajmniej jedynej, w którą chcę wierzyć. Dodatkowo czułam się trochę jak wybrana do czegoś. Ale do czego? Nie wiedziałam do końca. Czy powinnam się tym przejmować? Przecież wielka Mroczna Puszcza mi tego nie powiedziała. Nie wiem, czemu o tym tak często myślałam. Czy powinnam o tym zapomnieć? Zignorować to? Pozostawić tą sytuację bez odpowiedzi?… Przecież nigdy tak nie robiłam, nigdy nie zostawiałam czegokolwiek bez odpowiedzi. Byłam bardzo podirytowana tym wszystkim. Miałam wrażenie, że moja wiara w bezgwiezdną ziemię została nieco zachwiana. Zaczęłam się zastanawiać nad wiarą. Nad tym jak to działa. Nie doszłam do żadnych większych wniosków, ale mówili mi, że nie powinnam nad tym zbytnio zastanawiać, bo się pogubię... Faktycznie, miałam wrażenie, że powoli zaczynam się w tym gubić. Nie jakoś bardzo, jednak bałam się tego. Nie chciałam przestać wierzyć, ale jak mam się zmusić do wiary? Wiedziałam, że nikt mi w tym nie pomoże. Co by o mnie pomyśleli? Co by pomyśleli o mojej rodzinie? Co pomyśleliby o Olszowej Korze, Cisowym Tchnieniu, Topielcowym Lamencie? Nie chciałam wywoływać na temat Rysiej łapy, Lamentującej Łapy i Miodowej Łapy plotek! Ewidentnie muszę przestać o tym myśleć.. Do mojego łba wpadł mi tylko jeden pomysł. Co, gdyby zająć się czymś innym? Może poprosić matkę, o przydzielenie mi więcej obowiązków? Fakt, dawno nie spędzałam czasu z moim rodzeństwem. Nie lubiłam jakoś często rozmawiać, nigdy nie przepadałam za dłuższymi pogaduszkami i plotkami, ale miałam wrażenie, że ciągle siedzę w ziołach. Nie chciałam, by poczuli się przeze mnie opuszczeni. Moim marzeniem nie było bycie dla nich obcym kotem. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo lubię samotność i jak męczące są dla mnie czasem interakcje z innymi kotami, ale tak nie było cały czas. Więc czemu by mimo tej pogody, nie przejść się szybkim chodem i nie odwiedzić ich. W końcu byli moimi krewnymi! Ta trójka była dla mnie ważna, byłam ich siostrą. Fakt, Lamentująca Łapa była trochę zbyt agresywna i waleczna, ale nadal w naszych żyłach płynęła ta jedna, wspaniała krew. Warto zmoczyć dla nich nieco futro, przejść parę kroków i porozmawiać. Tak więc postanowiłam zrobić. Przeszłam parę kroków. Gdy tylko jedna z moich przednich łap dotknęła zmoczonej ziemi, wzdrygnęłam się nieco, czując błoto na poduszkach łap i krople deszczu na palcach. Obóz nie wyglądał teraz za ładnie. Było w nim pełno błota i nawet parę kałuży. No cóż, takie uroki posiadania obozu w odsłoniętym na deszcz miejscu. Nie podobało mi się to, ale na to wpływu nie miałam. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam iść. Ominęłam stos zwierzyny, tylko po to by po chwili się zawrócić, czując burczenie w brzuchu. Wzięłam przemoczoną wiewiórkę ze szczytu. Rude zwłoki wyglądały tragicznie, po spotkaniu ze spadającą z nieba wodą. Niegdyś puchate stworzenie, teraz było mokre oraz zmarłe. Podziękowałam przodkom w myślach, że będę mogła się nim pożywić. W końcu taki smakowity kąsek bywa czasem trudny do złapania i zabicia. Zaczęłam iść dalej. Minęłam pełne kotów legowisko wojowników i weszłam do legowiska uczniów. Było tam wiele kotów, wyraźnie widziałam ich wielobarwne futra. Były tam koty dużo starsze, niż powinny być, takie jak Topaz i młode, takie, jak moje rodzeństwo. Na szczęście nie zwróciłam uwagi żadnego z nich. Nie lubiłam być w jej centrum, zbyt wielka szansa, że ktoś będzie mnie ciągle zaczepiał lub pomyśli sobie o mnie coś złego. Przyglądałam im się z wiewiórką w pysku, nie dostrzegłam Lamentującej Łapy oraz Miodowej Łapy. Tylko Rysią Łapę, której głos usłyszałam chwile później:
—Dzień dobry, Skara! — Powiedziała niebiesko-kremowa. Patrzyła na mnie swoimi brązowymi, jak kora drzew, oczyskami.
Podeszłam do niej. Odłożyłam przemoknięte stworzonko i powiedziałam cicho:
— Droga siostro, nie nazywaj mnie tak, przy innych. Proszę. — Dopowiedziałam też po chwili: — Jesteś może głodna?
— Przepraszam, a i tak poza tym, to nie jestem głodna, Skarabeuszowa Łapo. — Powiedziała szylkretowa.
— Chcesz ze mną pogadać? — Zapytałam wprost. Nie czekając na odpowiedź, zaczęłam jeść swój posiłek.
[950 słów]
<Rysia Łapko?>
[przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz