Leniwie się przeciągał na swoim posłaniu. Korzystał z tego, że jeszcze Różana Przełęcz nie zmusiła go do kopania dołów. Praktycznie... knuł jak się ukryć. Nawet myślał o wskoczeniu do dołu, który był w żłobku i zakrycie się mchem, ale... ten pomysł był zbyt obrzydliwy. Prędzej zwymiotowałby niż do czegoś takiego dopuścił. Dlatego też nudząc się strasznie, oglądał swój bursztyn, który gładził łapkami. Tylko to mu pozostało. Jego jedyny skarb...
A co z jego opiekunką od siedmiu boleści? A no siedziała na swoim legowisku i lizała swoje futro. Zainteresowało go to, bo pierwszy raz widział, aby nierudy mieszaniec się mył. Zawsze sądził, że nierudzi nie dbali o swoją higienę. O fuj! Nagle do niego dotarło, że przecież nie tak dawno temu sama pomagała mu się umyć z tego okropnego błota! Nie potrafił uwierzyć, że istniały takie koty, którym to smakowało. Od samego pomysłu, by dotknąć językiem brudu, aż go skręcało.
— Czy mogłabyś mnie nie obrzydzać? Idź się myj na zewnątrz! — rzucił do niej z odrazą na pysku.
Obserwująca Żmija uniosła głowę znad futra.
— Nie, ponieważ żyję w tym legowisku tak samo jak ty — odpowiedziała i jak nigdy nic kontynuowała swoją pielęgnację.
— Ble! — Powstrzymał zbliżające się wymioty i odwrócił do niej tyłem, by dalej tego nie oglądać.
Wrócił do zabawy swoim bursztynem, co z oddali musiało wyglądać komicznie. Tak, jakby dalej był niczym więcej jak kocięciem, które jeszcze nie dojrzało do dorosłego życia. Pfff... Ta zasrana liderka nie znała się! Jeszcze pożałuje, że go zdegradowała i zmusiła do takiego upokorzenia! On tego tak nie zostawi! Nigdy!
Nagle usłyszał kroki. Jego sierść najeżyła się, gdy dojrzał czarne futerko, które właśnie zmierzało w tą stronę. Szybko poderwał się na łapy, zapominając o bursztynie i schował się za Żmiją, oczywiście w odpowiednim oddaleniu, by jej przypadkiem nie dotknąć.
— Wariatka... Nie pozwól jej mnie zabrać — wyszeptał przestraszony.
O nie! Tylko nie znowu ona! Naprawdę nie chciał po raz kolejny kopać dołów pod jej przerażającym okiem! Gdyby miał szansę napuściłby mentorkę na tą wariatkę, ale niestety... ta z nią trzymała. Mimo wszystko liczył na to, że go ochroni przed tą drugą żmiją.
Zamiast jednak Różanej Przełęczy osobą, która przyszła okazała się... inna. Obsmarkany Kamień przyniósł swojej matce coś na ząb. Co za nierudy obdartus! Wystraszył go! I od kiedy niby usługuję szylkretce? Nie miał nic innego do roboty?!
Przyglądał się mu z jawną wrogością, co na swoje nieszczęście czarny zauważył i szybko umknął nim ta ruda wścieklizna coś mu zrobi.
Odetchnął z ulgą.
— Uf... To nie ona. Zapomnij.
Obserwująca Żmija spojrzała na niego, zaciekawiona. Kto wie co sobie myślała. Na szczęście nie skomentowała jego zachowania, tylko przeniosła spojrzenie na królika, którego do siebie przyciągnęła.
— Chcesz trochę? — spytała.
Zamrugał zaskoczony. Dawała mu jedzenie, które przyniósł jej sługus? Ha! No... Może jednak ich relacja nieco się poprawiała.
— Tak. — Złapał za królika i jej po prostu go zabrał, odchodząc na bok. Ah, jaki smaczny kąsek! Już miał zabrać się za pałaszowanie świeżego mięsa, gdy usłyszał chrząknięcie kotki. Spojrzał na nią nie wiedząc o co chodzi. Czy o czymś zapomniał? A... No tak! Te magiczne słowa. — Dziękuję?
— Bardzo ładnie, Płomyczku, ale źle mnie zrozumiałeś. Chodziło mi o to, żeby podzielić królika między nas dwoje — wyjaśniła spokojnie.
Przekrzywił łeb. Co. Ale to... to było obrzydliwe!
— Że jeść razem z jednego truchła? Fu! To niehigieniczne! — oburzył się. Najchętniej zignorowałby jej słowa i po prostu zjadł sam, a jej zostawił jakieś nędzne resztki. Nie zamierzał w końcu po niej jeść, a tym bardziej obok... Jednak przez to, że poznał już nieco Żmije i wiedział jaką potrafi być zołzą, niechętnie jej oddał posiłek, bo czuł, że wtedy ewidentnie ta wrzuciłaby go do dziury.
Szylkretka uśmiechnęła się lekko, gdy tylko królik do niej wrócił, a następnie zaczęła jeść. WRRRR. Był oburzony!
— A gdzie dziękuję? — fuknął kąśliwie, by wykazać u niej hipokryzję.
— Dziękuję. Naprawdę dobrze cię nauczyłam...
Uśmiechnął się szeroko na pochwałę.
— No... Znaczy — oburzył się. Nie powinno go to cieszyć! To było okropne, że zmuszała go do takiej uległości! To przecież ona powinna mu służyć, a nie wymagać od niego nie wiadomo czego. — Wcale nie! — Nadął policzki.
— Ach, tak sądzisz? Czyli mam uznać, że nie zrobiłeś żadnych postępów?
Zimny strach przebiegł mu po grzbiecie. Przecież od postępów zależała jego kara! Jeżeli nie będzie ich czynił, zostanie kocięciem na zawsze! To złamałoby jego mamie serce! Nie mógł do tego dopuścić! Musiał jak najszybciej wrócił do łask i zdobyć tytuł lidera!
— N-nie o to mi chodziło! Jak najbardziej robię postępy! Już jestem na takim etapie, że można mi zdjąć karę. Naprawdę!
Uśmiech zagościł na jej pysku. To oznaczało jedno... już coś znowu knuła. Niespokojnie przestąpił z łapy na łapę, wbijając w nią wzrok.
— Ach, więc tak. Robisz postępy. Dzisiaj nauczymy się następnej rzeczy — powiadomiła go.
— Jakiej? — zapytał z zainteresowaniem, bo musiał przyznać, że poznawanie słów, które pozwalały mu manipulować kotami było dla niego czymś nowym. I co najważniejsze... one działały. Jego mentorka potrafiła za taką głupotę przynieść mu wszystko o co poprosi. To się nazywała... władza!
— Powitań i pożegnań — rzekła, układając się wygodnie.
Co takiego? Czy ona uważała go za jakiegoś mysiego móżdżka?
— Pff! A co w tym trudnego? Umiem to — powiedział będąc zadowolony, że coś umiał.
— W takim razie pokaż, jak się witasz — zażądała, zachęcając go ruchem głowy.
No dobra. To nie było trudne zadanie. Powitania miał już za sobą, ponieważ na randkach, w których brał udział to była podstawa. Ugh... Od razu obraz Ognistej Łapy pojawił się w jego głowie. Te spotkania na granicy to były najgorsze chwilę w jego życiu. Ta kara spowodowała jedną dobrą rzecz. Miał spokój od rudej na wiele księżyców.
— Witaj... — powiedział to z takim zniesmaczeniem, jakby to budziło w nim jakieś nieszczęśliwe wspomnienia. — Nie mów tylko, że źle! Wiem, że właśnie tak zakochani się witają... I jeszcze dają sobie buzi. Ugh... — aż zadygotał, gdy po raz kolejny przypomniał sobie wilczaczkę i jej czułości.
Czemu nagle zaczął o niej myśleć?! To nie powinno się w ogóle zdarzyć! Nie chciał, aby zalęgła się też w jego głowie, co niestety już się wydarzyło.
— Oh, czyżby ktoś był tobą zainteresowany w takim sensie? — zdziwiła się kocica.
Widział wręcz jej zainteresowanie tym tematem. No tak. Kto by podejrzewał go o randkowanie? On sam gdyby o tym usłyszał, nie uwierzyłby w to.
— Nie twój interes! — fuknął, zadzierając nosa. — To sprawy prywatne, a także to jedyna zaleta tej kary, bo dzięki niej nie muszę się z nikim całować...
— Czyli jest — stwierdziła, uśmiechając się — No, dalej. Co to za kotka? Nie widziałam żadnych młodych, rudych kotek poza twoimi siostrami w naszym klanie... czyżby była spoza? — zasugerowała, wbijając w niego ciekawskie spojrzenie.
Położył po sobie uszy.
— Tak. Spoza... — przyznał tylko dlatego, że liczył na to, że dostanie zakaz chodzenia na granice na zawsze. — Samotniczka — sprostował, by nie uznali go zaraz za jakiegoś zdrajcę. — Wiem, że uczniom nie wolno i bardzo żałuje. Jestem nawet skory pozwolić wam ją zabić, byle nie stanowiła potencjalnego zagrożenia dla klanu.
— Ohoho, naprawdę jej nie lubisz. Masz swatkę, że ci taką drugą połówkę dobrała? — dopytywała.
— Bardzo głupie pytanie, wiesz? — naburmuszył się słysząc jej słowa. — Domyśl się. A zresztą... — Machnął łapą. — Nie chce o niej rozmawiać.
— Matka cię zeswatała? — domyśliła się, wyglądając na rozbawioną.
— Nie chce o tym rozmawiać. — Położył po sobie uszy, tym sposobem potwierdzając, że tak właśnie było. — Wracajmy do nauki... proszę.
— Dobrze — zgodziła się po chwili ciszy, mimo, iż chciała trochę podrążyć temat. — A pożegnania?
— Cześć, pa, do zobaczenia... — wymieniał to co zwykle mówił, przy Ogień. — I oby na ciebie spadła gałąź, zdechnij i nie wracaj — dodał pod nosem.
— Hm? — mruknęła. — Tego ostatniego nie uznałabym za kulturalne pożegnanie się — zauważyła.
Spiął się. Czy naprawdę to usłyszała? Sądził, że swoje mamroty pod nosem tylko on słyszał. O nie! Zaraz za to skończy w dziurze! Musiał szybko się wytłumaczyć, by oszczędzić sobie tego okropnego losu!
— No bo... ja to zwykle pod nosem mówię, aby nikt nie usłyszał... I to nie było o tobie dla jasności! Nie chce do dołu!
Kocica zamruczała zadowolona, uśmiechając się. Nie lubił za bardzo tych jej uśmieszków. Przypominały mu o tym, że nie mógł nic zrobić, a ona była w tej sytuacji górą. W zasadzie to nie pamiętał już, kiedy sam mógł się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia. Bardzo mu tego brakowało.
— Dobrze, bardzo dobrze Płomyczku...
Nie wiedział czy się cieszyć czy nie z pochwały od jakiegoś mieszańca. Raczej nie powinien, bo wyszedłby na jakiegoś kociaka. Ale z drugiej strony może to był wstęp do wielbienia jego osoby? Może w końcu Obserwująca Żmija zauważy, że zasługiwał na wywyższenie?
— To zdałem kolejną lekcje?
— Tak. Gratuluję.
Ha! Czyli coraz bardziej zbliżał się do upragnionej wolności. Musiał to zdecydowanie przyśpieszyć. Zadania nie były trudne. Wystarczyło nieco się spiąć i nie minie dzień, a odzyska swoje dawne imię.
— Są... proste. Dawaj kolejną. Chce mieć to z głowy — poprosił.
— Chcesz przejść do... czegoś trudniejszego? — spytała z dziwnym uśmiechem.
Trudniejszego? Nieco się zaniepokoił takim sformułowaniem. Co mogło być trudniejsze w tym co do tej pory przerabiali?
— To może być gorzej? — aż trudno mu było w coś takiego uwierzyć. No i ten jej uśmiech... Znów czuł, że ta będzie cieszyć się ponownie z jego nieszczęścia. Będzie musiał to jakoś przeżyć. Liczyło się teraz to, aby dojść do końca tego dziwnego treningu. — No dobra... Dawaj. Co to?
Kocica wstała, po czym ruszyła w kąt. Nie wiedział o co chodziło, bo kronikarka oczywiście nic nie wyjaśniła. Widział tylko jak coś rozgrzebuje, czego stąd nie dostrzegał. Dopiero, gdy podeszła do niego, mógł dostrzec iż niesie białe, najpewniej gołębie, puchowe piórko, które następnie położyła przed nim.
Posłał jej pytająco spojrzenie. O co tu chodziło? Co miało do tego wszystkiego pióro?
— Dotnij go — poleciła tortie, przyglądając się mu.
Skrzywił się, ponieważ kocica miała to w pysku. Niechętnie rzucił okiem na przedmiot, który swoją drogą był ładny. Chciał go. Nie wydawał mu się skażony, więc delikatnie go dotknął, nie za bardzo wiedząc o co chodzi. Czy będzie mógł go później zatrzymać? Będzie idealnie prezentować się przy jego bursztynie.
— Dobrze — Następnie wzięła przedmiot, po czym ruszyła do dołu, do którego wcześniej go wrzucała, gdy sprawiał problemy. Nie miał pojęcia co tam robiła, ale gdy tylko wróciła z piórkiem, zauważył że, tym razem zamiast pięknego koloru to było ubrudzone masą ziemi. O fuj! Dlaczego je skaziła?! Teraz ewidentnie go nie chciał! Było to takie obrzydliwe!
— Czemu to zrobiłaś?! Było takie ładne! Teraz jest całe fuj! — Wykrzywił się z odrazą.
Położyła je przed nim.
— Dotknij je — miauknęła, jak gdyby nie słysząc jego komentarza.
Co. Miał dotknąć. Brudu?! Położył po sobie uszy, wbijając zbolały wzrok w przedmiot. Ale to była lekcja. Musiał ją zdać, aby wrócić do dawnej chwały. Widać było po nim, że samo patrzenie na piórko sprawia mu ból. Powoli i ostrożnie zbliżył łapę. Nie był jednak w stanie tego dotknąć. Zacisnął oczy i po długich uderzeniach serca, przemógł się i nastąpił na przedmiot. Zaraz jednak szybko cofnął łapę, otwierając oczy i biorąc głęboki wdech.
— Obrzydliwe... — skomentował, po czym wytarł kończynę o sierść swojej opiekunki. Widząc co zrobił, wrzasnął z niedowierzenia. — DOTKNĄŁEM CIĘ! O FUJ! AA! CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJĘ?! JESTEM SKAŻONY! SKAŻONY PRZEZ BRUD! TERAZ UMRE! AAAA! — zaczął piszczeć.
W tym samym czasie kocica wpatrywała się w miejsce, gdzie powstała brudna plama. Chwilę tak stała, a gdy w pełni dotarło do niej, co właśnie się wydarzyło... również podniosła głos.
— DOTKNĄŁEŚ MOJEGO FUTRA! WYTARŁEŚ SIĘ W MOJE FUTRO! — wrzasnęła również, ale najwyraźniej bynajmniej nieszczęśliwa z tego powodu. — COŚ TY ZROBIŁ?!
— Co?! — nie za bardzo zrozumiał czemu sama zaczęła krzyczeć. — To ty nie lubisz brudu?!
— Oczywiście, że nie! Nie po to się myję, żeby potem ktoś mi popsuł ułożenie futra i to jeszcze poprzez użycie mnie jako zastępnika mchu! — wyjaśniła, próbując to z siebie zetrzeć.
Co takiego?! O czym ona mówiła?! To nie miało sensu! Nie zauważył, aby była aż taką pedantką. Gdyby tak było, słyszałby jej wrzaski odrazy, gdy dotykała błota, kierując się na ich treningi!
— Ale... Ale ty wykopałaś dziurę! Dotykałaś błota i pomagałaś je ze mnie zmyć! Chciałem nawet wykorzystać cię do tego, abyś to ty mnie popilnowała zamiast Różanej Przełęczy przy kopaniu nor i za mnie to zrobiła. Myślałem, że to lubisz! — próbował to zrozumieć.
— Cenię sobie swój wygląd. Robię to tylko, jak mi się to opłaca.
Co. Czyli jednak... To była prawda?! Poczuł się tak, jakby odkrył coś przedziwnego. Na dodatek... przemyślenia sprawiły, że doszedł do przerażających wniosków.
— Co za koszmar! Jesteśmy do siebie podobni! — nie potrafił ukryć szoku.
— No właśnie! — skrzywiła się — Idę się umyć — i to powiedziawszy wróciła na swoje legowisko.
O nie! Nie było mowy, aby mu teraz uciekła. Miał jej teraz tak wiele do powiedzenia!
— To powinnaś mnie rozumieć! A każesz mi dotykać fuj rzeczy i wrzucasz mnie do fuj dziury! — Szedł za nią prawiąc jej wyrzuty.
— Bo dzięki temu mnie słuchasz i masz powód, by to robić — odparła. — A ja umiem dotknąć brudu, kiedy trzeba. Ty zaś masz z tym problem — dodała, kładąc się i wylizując sobie futerko.
— To niesprawiedliwe, że chce ci się w to bawić! Zamiast mnie dręczyć, pozbądźmy się Różanej Przełęczy. To ona jest tu problemem. Ciebie też zmusi do babrania w błocie, a może już to zrobiła, bo uczyła cię walk w tunelach jak jakieś krety! Jak nam się uda, a na pewno tak, bo jest stara, to ty odzyskasz wolność i nie będziesz musiała dotykać brudu, a ja zostanę liderem! Ona jest stara i głupia! Skorzystamy na tym oboje!
Przecież to był plan idealny! Skoro myśleli podobnie mogli dojść do porozumienia, zawiązać cichy sojusz. Kto w końcu chciał słuchać tej starej liderki, która gardziła nawet liderskim członem? Wątpił, aby Klan Gwiazdy dał jej za to życia. Na dodatek... taka zemsta byłaby kwintesencją jego życia. Ale to byłoby piękne! Musiał ją do tego przekonać! Może oboje by na tym coś zyskali!
— Niestety nie mogę tego zrobić. — Przerwała wylizywanie. — Jakby ktokolwiek się dowiedział, mielibyśmy przekichane, to po pierwsze. Po drugie i tak niedługo umrze, po co się narażać? — wróciła do czyszczenia swej sierści.
— No bo... satysfakcja... — wydał z siebie zawiedziony odgłos. — Na dodatek to potwór! Nie wiadomo czy umrze jeśli się jej nie pomoże. Proszę, proszę. Kochana mentorko. Proszę. Jak nie my ją to ona mnie... Ja nie chce kopać dołów jak niewolnik! — biadolił jej prawieże nad uchem.
— Płomyczku. Ja mam dzieci. Spójrz na nie. — Wskazała je nosem — Przecież one się załamią, jak coś mi się stanie! — próbowała mu normalnie przemówić do rozsądku.
Dzieci sreci. Jak dla niego nie miały żadnej wartości. No może prócz tego jednego rudzielca. Reszta była nic nie warta i nie obchodziło go to, że mogłyby cierpieć za to, że ich mama zrobi bunt.
— A moją mamę możecie krzywdzić tym, że jej dziecko krzywdzicie? — fuknął. — Postaw się w jej miejscu! Tak nie wolno!
— A kto do tego doprowadził, hm? — zapytała się go.
— Ty!
Obserwująca Żmija pokręciła głową, zrezygnowana. Płomyczek nie zamierzał jednak przyznawać się do winy. Wszystko bowiem co go spotkało i co sprowadziło ból na jego mamę, było jej winą. Bo gdyby nie ona, nie byłby zdegradowany. Doniosła na niego! Podła żmija...
***
Minął już jakiś czas odkąd trafił do żłobka pod jurysdykcje Żmii. Kocica uczyła go bardzo dziwnych rzeczy. Można rzec... że nie zawsze był z tego zadowolony i kończył w obrzydliwej, brudnej norze. Ale najgorsze było w tym wszystkim to, że Różana Przełęcz żyła i pomimo swego wieku dalej traktowała go jak byle niewolnika. A to było w tym wszystkim najgorsze! Ten brud, to kopanie! Zawsze gdy wracał był zrozpaczony! Nigdy nie przywyknie do tego smrodu. Nigdy.
Czuł się po tym wewnętrznie martwy. Tęsknił za mamusią za każdym razem, gdy Żmija zajmowała się swoimi dziećmi. A po tym jak odmówiła mu zamachu na liderkę, był bardzo niepocieszony. Róża śniła mu się nocami zamieniając w obrzydliwe monstrum! To było straszne! A nie mógł wtulić się w bok mamusi, bo jej tu nie było. Pozostawał mu tylko mech, do którego przylgnął całym ciałem.
Dzisiejszego ranka zjadł śniadanie i wrócił na swoje posłanie, zwijając w kulkę. Humor mu oczywiście nie dopisywał. Można rzec, że nieco się podłamał. Nie miał żadnych sojuszników w tym klanie. Żadnych!
Nagle zauważył, że Obserwująca Żmija podeszła do niego, siadając obok legowiska i czekając na jego reakcje, po prostu go obserwując spod przymrużonych ślipi, rzucając na niego swój cień.
Uniósł na nią spojrzenie. Oho. A ta czego chciała? Przyszła na dalsze nauki?
— Dzień dobry... — przywitał się, rozciągając się na posłaniu nim usiadł. — Coś teraz może mniej obrzydliwego, dobrze? — poprosił, bo dotykanie brudu było mimo wszystko koszmarne i wątpił, by do tego przywykł.
— Czy do obrzydliwych zaliczają się takie, które nie wymagają dotknięcia? — spytała.
— Jeśli nie musze nic dotykać, to wtedy to nie jest obrzydliwe.
Skinęła głową.
— W takim razie zrobię ci dzisiaj mały test. Zaczekaj tu proszę chwilę — poprosiła, po czym ruszyła w stronę wyjścia z kociarni, następnie znikając za nim. Ostatnim co zobaczył była jej czarna kita.
Test? Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Ale może... może po nim w końcu kara się skończy? Bo jak na razie wciąż był kocięciem, co go mocno irytowało.
Obserwująca Żmija wróciła po jakimś czasie. Już chwilę po tym, jak stanęła tuż obok Płomyczka w wejściu pojawiły się znajome, czarne łapy.
Wzdrygnął się i aż się cofnął. Co on tu robił?! Nie spodziewał się, że ten test będzie wymagał obecności nierudego! Na dodatek... takiego. Syn kronikarki podpadł mu już wielokrotnie. Na dodatek samo spojrzenie na pysk kocura, z którego ściekały gluty, wzbudził w nim odrazę. On tego chyba nie wytrzyma.
— A on co tutaj robi?! Obsmarka wszystko! — rzucił oskarżycielsko w kierunku Obsmarkanego Kamienia, który nie za bardzo wiedział co się działo. Matka go przytargała i teraz stał jak to cielę, wodząc po nich wzrokiem.
— Będzie twoim testem — następnie pokazała Smarkowi, żeby usiadł.
Wojownik wykonał jej polecenie, a Płomyk wykrzywił się z odrazy, patrząc na Żmije takim wzrokiem, jakby chyba nie zrozumiała co oznacza "nic obrzydliwego".
— Na czym to ma polegać? Mam go sklepać? — raczej wątpił, aby o to chodziło, ale mina kocura powodowała, że aż mu pazury się wysuwały. Raczej by go nie uderzył, bo dotknięcie jego futerka pozostawiłoby na pewno na jego łapie jakiś odrażający ślad, którego by nie mógł domyć przez księżyce, ale te słowa jako pierwsze przyszły mu do głowy.
— Nie — rzekła stanowczo Żmija, mierząc go spojrzeniem żółtych ślepi. — Zastosuj na nim te lekcje, których uczyłam cię od dostania kary — wytłumaczyła, siadając i owijając ogon wokół łap, by następnie obserwować jego poczynania.
Położył po sobie uszy, nie będąc zadowolony z tego, że miał się aż tak poniżyć. Miał być miłym dla czegoś takiego? Wystarczyło spojrzeć na wojownika, by ujrzeć w jego oczach obawę. Całe jego ciało wręcz czekało w napięciu, dygocząc. To było zabawne widzieć go w takim stanie. Prawdziwy przegryw. Musiał znaleźć w tym pozytywy. Raz dwa się upora z tym ścierwem i będzie po krzyku.
— Witaj, Obsmarkany Kamieniu — Uśmiechnął się podle, dziękując w duchu za to, że kocur miał takie obrzydliwe imię. Dzięki temu nie oskarżą go o bycie niemiłym. — Czy mógłbyś proszę podać mi ze stosu mysz? Ale tak, aby jak najmniej twój pysk dotykał jej sierści. Złap za ogon, proszę.
Smark wytrzeszczył oczy i wyglądał ma bardziej przestraszonego niż wcześniej. Spojrzał na swoją mamę nie wiedząc co zrobić. Ha! Ale to było zabawne! Może rzeczywiście to był sposób na inny rodzaj rozrywki? Jego mina była bezcenna.
Obserwująca Żmija skinęła wojownikowi głową, aby wykonał jego polecenie. Co za maminsynek! Że też musiał prosić o jej zgodę, by coś zrobić. To on nie miał aż tak zrytego łba.
Obsmarkany Kamień wstał i wyszedł nieco zaskoczony. Zaraz jednak wrócił z myszą i położył ją ostrożnie przed wyrośniętym kociakiem.
— Dziękuję — zakończył rudy, po czym spojrzał pytająco na swoją mentorkę, licząc na to, że zdał ten jej egzamin.
— Tę część mamy zaliczoną. — Skinęła mu głową.
Wspaniale! Czyli było już po wszystkim.
— T-to wszy-wszystko? — wyjąkał czarny. — Mo-mogę iść?
— Właśnie. Już może iść, prawda? Żegnamy, sio, sio. — Płomyczek machnął łapą, jakby odganiał owada.
— Powiedziałam tę część — przypomniała mu swe słowa.
Rudy położył po sobie uszka niezadowolony, że czarny dalej miał tu siedzieć. No naprawdę? Co jeszcze? Przecież był miły, nie popełnił żadnego nietaktu. Do czego jeszcze ktoś taki ogluciały miał się im przydać? Jak już wspominał swojej mentorce, nie chciał brać udziału w czymś obrzydliwym! Jak mu każe go dotknąć, to ją zabiję.
— Rozumiem. To co dalej? — zapytał krzywiąc pyszczek przez fakt, że wojownik jeszcze z nimi pobędzie... niestety.
— Teraz spróbuj przeprowadzić z Obsmarkanym Kamieniem rozmowę. Nie obrażając go.
Westchnął cierpiętniczo. Zwykła, miła rozmowa. Hm... co złego może z tego wyniknąć?
— Dobra. — Zmierzył kocura wzrokiem, a ten aż się skulił wytrzeszczając na niego te swoje oczy. Od razu wpadł na pomysł, aby pogrążyć czarnego w oczach Żmii. Może dzięki temu dwa razy pomyśli, nim go tutaj z powrotem przyprowadzi. Ale jaki to mógłby być temat? Ah... Wiedział doskonale jaki. To był kolejny powód, dlaczego czarnego nie cierpiał. Latał za jego matką jak zakochany, co od dawna budziło w nim wstręt. Dobrze, że Lwia Paszcza była mądra i nie związała się z takim typem. Nie przeszłoby mu przez gardło słowo "tato", skierowane do czegoś takiego. — Jak... minął ci dzień na usługiwaniu mojej matce?
To tak zaskoczyło wojownika, że aż zabrakło mu języka w gębie. Ha! Czyli idealnie trafił.
— J-ja... j-ja... i o-ona... m-my... — kocur zadygotał widząc to jego zniesmaczone spojrzenie.
— Wydusisz coś z siebie?
— D-dobrze. Je-jest w do-obrych łapach. Nie do-dotykam jej! Mo-modlimy się za cie-ciebie do pra-pra twojej pra babci. Zna-znaczy ja się mo-modle. T-tak...
Płomyczek spojrzał na Żmije z takim wzrokiem, który sugerował jej, że ten wybór osoby do konwersacji był pomyłką. Chyba kocica dokładnie tego nie przemyślała...
Zauważył jak mentorka, zamrugała raz, jakby zdziwiona, wlepiając swoje spojrzenie w Smarka, choć było to jedynym przejawem owej emocji. Lekko skrzywiła się.
— Hm... dobrze ci poszło — miauknęła do Płomyczka — Smarku? — zwróciła się do syna.
— T-tak? — zapytał poddenerwowany czarny.
Płomyczek uśmiechnął się pod nosem. Uuu ktoś tu będzie miał kłopotyyyy... Ależ to był satysfakcjonujący widok.
— Czemu dopiero teraz dowiaduje, że się do kogoś modlisz? — spytała z powagą, wbijając w niego spojrzenie swych skośnych, żółtych ślipi.
— O-oh... modliłem się j-jak byłaś w ciąży, a-aby moje rodzeństwo by-było zdrowe i piękne... — wytłumaczył. — I t-tak mi się spo-spodobało... — Spuścił oczy na swe łapy.
— Porozmawiamy o tym potem — miauknęła, dając mu znak łapą, że może odejść.
Smark szybko uciekł, a Płomyczek posłał Żmii drwiący uśmiech. No proszę... Czyli nawet niektórzy nierudzi znali swe miejsce i modlili się do lepszych od siebie. Nie pogardziłby, gdyby i do niego zaczęto składać modły. To byłoby... wspaniałe uczucie. Może poprosi mamę, aby przekonała Zasmarkańca, aby go także wielbił? Chociaż... czy chciał widzieć ten obsmarkany pysk codziennie? Nie... Lepiej, aby ten obrzydliwiec się nie pokazywał mu na oczy.
— Współczuje syna — parsknął. — Ja bym takiego zabił, by nie przynosił mi wstydu.
— Cóż. Czasem się jednak przydaje — westchnęła. — Da się go użyć do pewnych rzeczy. No i... było gorzej — skrzywiła się, po czym na niego spojrzała.
Mogła zauważyć jak ten zacieszał pyska. Ewidentnie ta rozmowa mu poprawiła nastrój.
***
Nudził się, co nie było to niczym nowym. Tyle miał czasu wolnego, że czasem nie wiedział jak wykorzystać ten dzień. Dzisiaj jednak znalazł sobie nową zabawę, bowiem ugniótł kilka kulek mchu i zaczął celować w swoją odpoczywającą mentorkę. Chichotał pod nosem, wyglądając zza swojego posłania, który służył mu za mur, gdy jakiś pocisk trafiał celu. Obserwująca Żmija wydawała się niezadowolona. Jej ogon szorował po ziemi, a po jakimś czasie sama nawet chwyciła kulkę, by potem bez słowa cisnąć nią prosto w niego. Uniknął pocisku uśmiechając się chytrze pod nosem i znów rzucił w mentorkę. Ta przyjęła to wyzwanie i uniosła się na łapy, nim kulka przeleciała jej tuż nad głową. Zniżyła całe ciało, by chwycić najbliższy leżący pocisk i ponownie spróbować trafić nim w wyrośniętego kociaka.
Znów uskoczył, wystawiając jej język.
— Haha, pudło! — zawołał, zaraz przybierając pozycje łowiecką, by spróbował się zakraść do Żmii, jak do ofiary.
Kocica ostrożnie zaczęła przesuwać się w stronę najbliżej kulki mchu, cały czas patrząc na Płomyka spod przymrużonych oczu.
Płomyk ustawił się w odpowiedniej odległości i już miał zamiar skoczyć na mentorkę by ją powalić, gdy zawahał się. Przewrócił się przez to na pysk, robiąc fikołek z zaskoczonym "woo", czując fale zażenowania tym, że prawie doszło do najgorszego. Dotknięcia jej fuj futra.
Kocica na jego nieszczęście była świadkiem jego spektakularnego upadku. Uśmiechnęła się, chwytając kulkę mchu, a następnie upuściła mu ją na pysk.
— Ugh! Ble! — odrzucił zabawkę z odrazą, bowiem ta zapewne była obśliniona. Usiadł, otrzepując się, a jego długa sierść zafalowała.
Na swoje nieszczęście kronikarka nie dała spokoju i już szykowała się, by po raz kolejny w niego rzucić.
Widząc to wydał z siebie pisk i umknął, aby nie zdołała go trafić!
— Już stop! Zmęczyłem się — powiadomił ją zasapany.
Nie wierzył, że coś takiego aż tak go zmęczyło. Chyba wyszedł z wprawy przez siedzenie w tym żłobku. Obserwująca Żmija wróciła na swoje miejsce, a on mógł odetchnąć z ulgą. Ufff... Czyli nie będzie zemsty. Jak dobrze.
***
Dzisiejszy dzień zdawał się taki jak wszystkie. Cichy i spokojny. Powoli przywykał do takiego życia, chociaż wciąż nie podobało mu się to, że musiał tu siedzieć. Na szczęście udało mu się kilka razy porozmawiać z mamą i zapewnić ją, że nic mu nie jest. Kocica nie wydawała się przekonana, ale wystarczyło jej udowodnić, że wciąż był jej małym urwisem, by mogli spędzić chwilę czasu razem, tak jak dawniej. Ach, jak on za nią tęsknił!
— Gotowy na kolejną lekcję? — z rozmyślań wyrwał go głos mentorki, która do niego podeszła. Ah, no tak. Czekało go kolejne zadanie. Liczył na to, że to będzie już ostatnie.
— Tak... — potwierdził, wzdychając ciężko.
— W takim razie dzisiaj... nauczysz się dotykać innych kotów — stwierdziła, siadając i dając mu znak łapą by podszedł.
Co. Jego pedantyczna strona już zaczęła dygotać z odrazy. Oby kocica nie zawołała ponownie Obsmarkanego Kamienia, by był ich kotem do ćwiczeń. Przecież on tego nie zniesie! Po co w ogóle miał się tego uczyć? Mógł funkcjonować w klanie, trzymając się od wszystkich na dystans. Zresztą... jak wielbi się boga, to nie ma się z nim żadnego fizycznego kontaktu. A on? Po co miałby w ogóle chęć, by skracać tą bezpieczną odległość? Nie wiadomo w końcu czy dany kot się mył i co miał na swoim futrze.
— O fuj. Po co? To obrzydliwe!
— Żebyś czasem nie zszedł na zawał, czy nie zasyczał na kogoś, gdy ta osoba celowo lub przypadkiem cię dotknie — wyjaśniła.
To pierwsze brzmiało rzeczywiście kłopotliwie... nie chciał w końcu znów być w takiej sytuacji. A zdarzyło mu się to oczywiście kilkakrotnie, czego bardzo się wstydził.
— No... brzmi logicznie... Ale i tak... ugh. — Wykrzywił się z odrazy. — Co mam robić?
— Najpierw podejdź — powtórzyła, czekając, aż wykona jej polecenie.
Podszedł do niej z kwaśną miną, zerkając na boki, jakby sprawdzając czy do tego będzie potrzebować znów swojego zasmarkanego syna. Na szczęście nie zauważył nigdzie czarnej plamy, więc może tym razem mu się upiecze.
— Usiądź — poleciła, czekając, a gdy to zrobił niespodziewanie uniosła łapę i lekko popatała go po łebku.
Zaniemówił. Gapił się na nią w konsternacji, cały spięty, jeżąc aż swoją sierść.
— Agh! Co to było?! — Szybko dotknął łapą głowy, sprawdzając czy jakiś brud na niej nie został. Na szczęście dla niej, nic tam nie było. Ale i tak! Poczuł się dziwnie! Tak jakby go za coś chwaliła, a jednocześnie karała, bo sama wizja, że jej łapa mogła być w błocie sprawiła, że aż zrobiło mu się przez moment słabo.
— Nie ugryzłeś mnie. To już coś — zauważyła, a jej ogon lekko poruszył końcówką z zaciekawieniem.
— Ja? Ugryźć? Za kogo ty mnie masz! Nie dotknę zębami twojego obrzydliwego, mieszańcowego futra! Znaczy... — spiął się nagle, bo przypomniał sobie o istnieniu dziury. — Przepraszam... Jeszcze nad tym nie panuje. Nie chciałem cię obrazić moja droga mentorko...
— Rozumiem, Płomyczku. Trudno jest powstrzymać złe nawyki. Ale muszę powiedzieć ci, że bardzo dobrze sobie radzisz. Lepiej, niż się spodziewałam.
Naprawdę?! Czyżby nareszcie doczekał się dnia, w którym jego kara dobiegnie końca?!
— Tak? — Błysnęły mu oczka. — Już mogę być mianowany?
— Jesteś bardzo blisko...
— Jest! — miauknął zadowolony, dumnie się pusząc. Zapewne jutro już zostanie wojownikiem! Wróć... liderem! Nie było bowiem szans, aby pełnił taką funkcję i podlegał wciąż pod rozkazy Różanej Srełęczy. Ją trzeba było tak czy siak zlikwidować.
— Kontynuujemy? — spytała — Dotknę cię jeszcze raz, postaraj się nie wzdrygnąć — poleciła, wyciągając do niego łapę.
Co?! Jak to kontynuujmy? To jej nie wystarczyło? Ile jeszcze miał to znosić? Wziął głębszy oddech i zamknął oczy. Teraz, gdy wiedział, że to się stanie, to było trudniejsze. Aż go zemdliło, bo wyobraźnia ponownie zaczęła działać.
Kocica ponownie delikatnie go popatała. Położył po sobie uszy z cierpiętniczą miną.
— Fuj... fuj... — powtarzał za każdym razem, gdy czuł dotyk na głowie. Matka by go zabiła. Ale musiał to przetrwać. W zasadzie... nie było źle. Być może ten długi kontakt ze Żmiją go powoli odczulał? Na pewno nie reagował już tak bardzo nadwrażliwie, co go samego zaskakiwało.
Kiedy kocia przestała robić te swoje testy odetchnął z ulgą i na nią spojrzał.
— Jestem teraz brudny? — zapytał.
Kronikarka przyjrzała się jego główce.
— Nie wydaje mi się — odrzekła.
Niepewnie wyciągnął swoją łapę, jak gdyby chcąc coś sprawdzić. To było ryzykowne, ale musiał się upewnić. Musiał wiedzieć czy ta jej czarna sierść zostawi na nim ślad. Kiedyś nawet by o tym nie pomyślał, ale teraz... ciekawość pchała go do tego odważnego czynu. Ostrożnie dotknął ogona Żmii i sprawdził, czy odbił się na jego łapce jakiś czarny ślad. Była czysta, ale i tak wytarł ją o mech.
— Chyba wychodzi na to... że nie jesteś brudasem.
— Oczywiście, że nie jestem — miauknęła nieco urażona.
— Przepraszam.
Kocica obserwowała go chwilę, a potem miauknęła:
— Dobrze się dzisiaj spisałeś. Niedługo poinformuję o twoich postępach Różaną Przełęcz.
Te słowa, te niby zwykłe słowa sprawiły, że się uśmiechnął. Tak! Już niedługo to piekło dobiegnie końca!
***
Obserwująca Żmija leżała na swoim posłaniu i nie przeczuwała, że jej koniec nadchodzi. Zbliżył się powoli, łapa za łapą, gotowy, aby dopaść do celu. Widząc u niej ruch, zatrzymał się, by nie zostać zauważonym. Gdy upewnił się, że znów było bezpiecznie, skoczył. Ogon umknął mu sprzed nosa ledwie o włos! Odskoczył na bezpieczną odległość i znów zaczął do niego podchodzić. Ruszał się. Wiedział o jego obecności. Ale on był sprytny! Gdy tylko znów machnął, zaatakował, zaciskając na nim swoje ząbki. Ha! Miał go! Ogon po chwili mu się wymsknął i na nowo rozpoczęło się polowanie. Atakował go z nienacka, szlifując swoje umiejętności łowne, które nieco przez czas spędzony w żłobku mu przerdzewiały. Ale znów miał swoją ofiarę w swych łapach i próbował ją zamordować. Ten jednak się wił, więc i łapy poszły w ruch, by go zatrzymać w miejscu. I się udało! Docisnął go! Ha! Był ubezwłasnowolniony! Gdy ogon mu po raz kolejny umknął, dalej się nim bawił, aż w końcu zmęczony się rozłożył obok kocicy, wyciągając swoje łapki do przodu.
— Wiesz, że urosłem? — rzekł z dumą, porównując swoje łapki do żmii. — Jeszcze trochę i będę taki jak ty, a nawet większy!
Obserwująca Żmija spojrzała na jego łapkę i z zaciekawieniem odkryła że faktycznie była tylko nieco mniejsza od tej należącej do niej. Spojrzała na Płomyczka i gdy tak o tym myślała, to faktycznie urósł.
— To prawda. Dawniej, gdy żyłam w mieście, słyszałam, że koty z pewnych konkretnych linii rosły wolno, ale gdy już dorastały były olbrzymie. Sama takie widziałam. Może masz z nich coś w sobie? — zaczęła zastanawiać się na głos.
— Mój tata jest duży. Myślisz, że będę taki jak on? Był wyższy od mamy! — przypomniał sobie opowieści rudej kocicy. Wątpił, aby Lwia Paszcza kłamała na jego temat. Wierzył w jej słowa, dlatego był pewien, że był rudym olbrzymem. A fakt, że mentorka powiedziała mu, że mógłby też taki w przyszłości być, napawała go radością.
— To możliwe. Jak spotkasz Lwią Paszczę to możesz ją zapytać, czy jest w stanie się dowiedzieć czy rósł w podobnym tempie. To by zwiększało prawdopodobność, że będziesz bardzo duży, jak dorośniesz. Kiwnął łebkiem, zacieszając pyska. Bardzo się tym ekscytował! Nie chciał być kurduplem! Wtedy Pusty Łeb nie śmiałby się już z niego, że jest niski. Gdy nareszcie odbije w górę, pokaże mu kto tu naprawdę rządził!
Nagle ziewnął, bo ten dzień go potwornie wymęczył.
— Dobranoc — zwrócił się do mentorki.
— Dobranoc — miauknęła, również ziewając lekko przysłaniając pysk łapą. Dopiero po chwili zauważyła, że Płomyczek nie poszedł sobie, a leżał dalej przy niej. Nie zamierzał odejść? Chyba nie, bo już usnął sobie spokojnie, praktycznie stykając się z jej futrem. Uniosła brwi, ale uśmiechnęła się nieco. Może jednak ten mały demon miał w sobie znacznie więcej ze zwykłego kociaka, niż na początku przypuszczała? Więcej... dobrych rzeczy? Ułożyła się wygodnie, po czym lekko owinęła ogon wokół Płomyczka, usypiając.
***
Nie potrafił uwierzyć, że mamy już z nim nie było. Chociaż od tamtego czasu, gdy zginęła minęło kilka dni, tak wciąż był rozdygotany. To wszystko odbijało się na jego zdrowiu. Mniej jadł, nie wychodził z Skruszonego Drzewa, w którym mieszkał pod okiem nowej liderki, a tym bardziej z nikim nie rozmawiał. Chciał być sam, sam na sam z własnym bólem, który rozrywał mu pierś. Nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że to koniec. Nie miał po co żyć. Bez niej... świat był taki pusty i zimny. Nie czuł już nic. Żadnej radości, żadnego pozytywnego uczucia. Była tylko pustka. Przerażająca nicość, która wżarła się w jego umysł, zamieniając w cień danego siebie.
Gdy usłyszał kroki, nie zareagował. Leżał dalej, wpatrując się tępo w swoje łapy.
<Żmijo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz