Czarny głośno przełknął ślinę.
— Więc... Jak ci minął dzień? — zapytał, gryząc trzymanego między swoimi łapami drozda.
— Dobrze — odparła tylko lakonicznie Cierń, wyglądając na bardziej zainteresowaną leżącą na ziemi zdobyczą, aniżeli rozmową ze swoim ojcem. Był przygnębiony. Gdzie podziały się jego pełne energii i wigoru córeczki? Strasznie za nimi tęsknił...
— Nie było cię na porannym patrolu? Nie było tam niczego interesującego? — dopytał z nadzieją na ożywienie rozmowy.
— Byłam, ale nie widzieliśmy nic ciekawego — mruknęła. — Odnawienie zapachów na granicach, sprawdzanie, czy nie dzieje się nic dziwnego... Standard — dodała jeszcze, zanim znów zatopiła zęby w zwierzynie.
— Poranki to teraz jedyna część dnia, gdy można opuścić obóz. Nie mylę się? — miauknął, lekko podśmiechując.
— Tja.
***
Został... dziadkiem. Prawdziwym dziadkiem. Jego córka, Cierń, urodziła jedno pojedyncze kocię.
Gęgawa nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Prawda, ostatnimi czasy rzadko kiedy bywał na dłużej w obozie, większość dnia spędzając na patrolach i polowaniach, ale nadal jedną z ostatnich rzeczy, o jakie podejrzewałby wojowniczkę, było zostanie matką. W końcu nie miała partnera... Nie, żeby go potrzebowała, ale Gęgawa nawet nie wiedział, kogo ta mogła wybrać na ojca dla swojego potomstwa. Dużo czasu spędzała w towarzystwie Żagnicy i Rokitnika... Lecz ci wyglądali na bardziej zajętych sobą nawzajem, aniżeli swoją przyjaciółką. A żaden inny kocur z Owocowego Lasu nie pasował mu na kogoś, kogo wybrałaby Cierń, która, swoją drogą, nie zdradzała tożsamości ojca swych kociąt. Miał jedynie nadzieję, że była to jej osobista decyzja, a nie nieszczęśliwy incydent...
W przerwach pomiędzy ciężką pracą, jaka ostatnimi czasy pochłaniała Gęgawę, znalazł odpowiednią chwilę na odwiedziny. Narodził się jego wnuk! Ze złapaną samodzielnie piszczką, starszy zwiadowca wszedł do kociarni, aby zobaczyć samotnie leżącą na skrawku mchu karmicielkę. Patrzył na nią przez parę długich uderzeń serca, wzrokiem szukając jej kocięcia, aż zdał sobie sprawę, że było ono przykryte jej łapą. Wpatrywał się na tyle długo, że zielone, przymrużone ślepia Cierń zauważyły stojącego w przejściu kota.
— Wejdź — mruknęła tylko cicho. Kot nie miał wątpliwości, że musiała być zmęczona po porodzie. Czym prędzej wszedł do żłobka, odstawiając przy swojej córce niedużą mysz, na wypadek jakby chciała się pożywić.
— Mogę zobaczyć? — zapytał słabym głosem Gęgawa, trącając łapę Cierń, za którą skrywał się maleńki, przysypiający kociak. W przeciwieństwie do swojej matki, miał jasną, szarą sierść, na której znajdowały się spiralne wzorki. Dodatkowo okrągły brzuszek, pyszczek i łapki malucha spowite były bielą. Choć uroczo, wyglądał także nieco niepokojąco mizernie. — Jaka słodka — wymruczał w przekonaniu, że kocię było płci żeńskiej.
— Słodki — prędko poprawiła go córka.
— Słodki, słodki — powtórzył za nią, lekko zakłopotany. — Jedynak? — dopytał, na co Cierń przytaknęła głową. — Twoja matka także nie miała rodzeństwa... Miejmy tylko nadzieję, że niebawem w żłobku pojawią się jakieś kocięta, które mogłyby dotrzymywać mu towarzystwa — miauknął, przyglądając się swojemu wnukowi. Trudno było Gęgawie uwierzyć, że faktycznie był dziadkiem... Och, to znaczyło, że już był taki stary...
— Nazywa się Wiciokrzew — powiedziała królowa, wiedząc, jakie pytanie miał już zaraz zadać jej ojciec.
— Ładne. Pasuje do niego — miauknął, przechylając delikatnie łebek. Czarny wysunął w przód jedną z łap, chcąc nią dotknąć malca i przygładzić jego zmierzchwione futro, jednak wraz z jego lekkim dotykiem ten zapiszczał, poruszając swoimi krótkimi łapkami. Widząc to, Gęgawa odsunął gwałtownie łapę z cichym "Och!".
<Cierń?>
EVENT NPC: Wiciokrzew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz