Nikt nie powiedział jej, że wychowanie kociąt będzie tak bardzo irytujące. Co prawda Wilcza w ogóle nie musiała się tym martwić, jednak Róża nie brała jej w ogóle jako wzór matki. W ogóle jej tak od dawna nie postrzegała, więc na kim miała się wzorować? Pytanie o to Powiewa (albo raczej sam doszedł do wniosku, że może dać jej kilka wskazówek bo sobie kobieta nie radzi) dało jej tyle, że dostała kilka wskazówek których starała się trzymać. I tak dobrze dla młodych, że była cierpliwa na tyle ile mogła. A kto jeszcze został? Pasikonik? Róża westchnęła przeciągle, kiedy Rumianek znowu zaczęła wydziwianie.
- Nie. Nie wychodzą. Jeśli przyjrzysz się dobrze zauważysz, że wychodzą tylko niekiedy, dodatkowo zawsze w towarzystwie Zięby. Oprócz tego, są starsi i śnieg nie robi dla nich za większe zagrożenie - Wyjaśniła, idąc drogą cierpliwości. W końcu kocięta nie są aż tak samolubne… prawda?
- Ale wychodzą! To się liczy. A ty nawjet nas nje chcesz wypuścić z tobą. - Prychnął Rumianek i wbił wzrok w matkę. - To jest njesprawiedliwe. Też chcę zobaczyć puch…
- Powtórzę jeszcze raz - mruknęła, starając się nie okazywać coraz większego zirytowania - Możesz oglądać puch przy wejściu do żłobka. Wystarczy tam podejść i sprawdzić jak daleko sięga. Po prostu nie możesz wychodzić dalej, niż na twoje wysunięcie łapy, czy tam dwa wysunięcia. - Czy to wystarczająco? Wydawało się, że tak. Śnieg sięgał wystarczająco daleko, szczególnie jeśli zawieje w odpowiednim kierunku i calico miała wrażenie, że córka robi teraz problemy by zrobić problem. Po prostu.
- Oglądanje puchu nje jest tak ciekawe jak dotknięcie go! - Pisnął kociak. - Njc mi się nje stanje jak go tylko dotknę. A z wejścia do żłobka nje mogę dotknąć go! Psujesz całą zabjawę.
- Możesz - powtarza, po czym przykłada jedną łapę do czoła, jakby chcąc się oprzeć - Wystarczy wyciągnąć łapę
- Nje prawda! - Mruknął kociak, kładąc głowę ponownie na ziemię. Odwrócił ją od Różanej Przełęczy, chcąc zasugerować, że obraził się na nią, na co ta zmarszczyła nos, nadal nie okładając łapy, nawet nie patrząc w stronę kociaka. Czemu nikt jej nie powiedział, że kocięta są takie głupie? Ona w ich wieku na pewno była bardziej ogarnięta. ... Nie licząc wyprawy na zgromadzenie, ale o tym młode nie muszą wiedzieć.
- Więc dobrze - wstaje nagle, patrząc z góry na obrażone kocię - Udowodnię ci, że możesz dosięgnąć śniegu nie wychodząc przy tym na środek obozu. - Po czym ruszyła w stronę wyjścia, nie czekając na Rumianka.
Szylkret tylko obrócił głowę w kierunku mamy i przyglądał się jej dokładnie. Zmarszczył brwi i wstał z ziemi, aby po chwili znaleźć się blisko kocicy.
- To nje sprawiedliwe! Ty masz dłuższe łapy njż ja! - Powiedział szylkretowy kociak, kiedy zastępczyni bez większego wysiłku wyciągnęła łapę i dotknęła zimnego puchu. Zaraz ją jednak cofnęła i strzepnęła resztki zimnego z opuszek. Kocica po tym marudzeniu na miejscu bez słowa złapała kociaka za kark, zrobiła dwa małe kroki do przodu i bezceremonialnie odłożyła go na ziemię, gdzie leżała niska warstwa zimnego puchu, która nawet nie zakryła całkiem ziemi. Gdy tylko kociak dotknął zimnego puchu łapką, szybko zawrócił i ukrył się za mamą, na co ta poruszyła wąsami.
- Nje podoba mi się to! - Pisnął.
- Mówiłam - miauknęła trochę rozbawiona - Jednak jeśli nadal chcesz teraz wychodzić i go dotykać, możesz do miejsca, w którym znajdowałaś się chwilę temu. Kociak położył uszy na te słowa i wbił wzrok w szylkretową kocicę. Zastanowił się przed chwilę nad swoimi słowami, chociaż było widać, że nie wie co odpowiedzieć na słowa matki.
- Chybja zostanę przy obserwowanju go. Wygląda lepiej njż to jaki jest naprawdę. - Mruknął on cicho. - Zadowolona usiadła przy wyjściu, obserwując zaczynający spadać powoli śnieg. Przypominał jej o naprawdę wielu wydarzeniach, które teraz wydawały się tak dziwnie odległe, chociaż w pamięci żyły, jakby wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj.
- Kiedy zostaniesz wojownikiem, a nawet uczniem, będziesz musiała chodzić po zimowych wielkich zaspach. Nie ważne czy śnieg jest nieprzyjemny czy też nie. Może się też okazać, że z polowaniem będą kłopoty. Zwierzęta również boją się pory nagich drzew.
- Ale ja nje chcę! Nje chcę dotykać tego dotykać więcej. - Krzyknęło kocię. - Jeśli zwierzyna boji się zimy to zima jest całkowjcie njepotrzebna!
- Obawiam się, że to tak nie działa - miauknęła miękko - Poza tym, pora bezlistna też jest potrzebna. Dzięki niej ziemia odpoczywa i przygotowuje się na nastanie pory nowych liści.
Prychnął on cicho. Widocznie nie podobała się mu ta pora ani trochę. Róży to nie dziwiło, ona sama nie przepadała za zimnem i zaspami, ale jako kociak lubiła w nim buszować. Chociaż zgadywała, że każdy ma inne do tego nastawienie.
- Zjemia nje musi odpoczywać. Nje jest potrzebna do njczego oprócz tworzenia głupjch zjółek potrzebnych tylko dla medyków!
- Jeśli się zranisz, zachorujesz, to właśnie zioła i medycy podtrzymują cię na życiu. A nawet jeśli nie ciebie, to twoich bliskich. Bez ziół, medycy nie mogliby wyleczyć twojej złamanej łapy, kataru, bez medyka nie zatamujesz upływu krwi, przez co skończysz jako martwa plama na polu bitwy. Nie wykurujesz się samoistnie z białego kaszlu. Nie wiesz, czy nie przejdzie on na kolejny poziom, gdzie wręcz niezbędna jest obecność medyka. Powinnaś to uszanować, odpowiadają za twoje życie. - Kontynuowała wyjaśnianie, chociaż zdawało się, że do kociaka nic nie docierało. Byle tylko z tego wyrósł w późniejszym etapie rozwoju, bo jego nastawienie może być naprawdę kłopotliwe.
- Medycy są njeciekawi! Nje są dzielnj i odważnj, jak wojownicy i nie chronją klanu przed njebezpieczeństwem! Są njepotrzebnj z swoimi ziółkami.
- I zaczynamy od nowa - westchnęła zrezygnowana - Jestem ciekawa czy tak powiesz, kiedy będziesz potrzebować pomocy. Całkiem sama, czekając na śmierć, a twoim jedynym kompanem będzie bezradność i samotność. Bez medyka klan by nie istniał. Wszyscy by powymierali. - tu zrobiła przerwę od mówienia spokojnym, cierpliwym głosem - Więc zamilcz na chwilę, zamknij jadaczkę i zastanów się jeszcze raz nad tym co chcesz powiedzieć. Użyj trochę wyobraźni.
- Tylko słabi wojownicy chorują, a ja nje jestem słaba! Nje potrzebuję głupich medyków, a jeśli ktoś zachoruje to znaczy, że klan gwiazdy chcę aby umarł. - Powiedział kociak, po czym odwrócił się tyłem do mamy. Zamknął oczy i wyobraził sobie to o czym mówiła Różana Przełęcz. Pisnął, otworzył oczy i pobiegł w wnętrze żłobka. - Tato! Tato, mama mnje straszy! - Róża patrzyła za uciekającym kociakiem w stronę Powiewa, jak zdołała dostrzec zdezorientowanego lilowego. Pokręciła jedynie głową ze zrezygnowaniem, gdy skrzyżowali spojrzenia. Tak, zdecydowanie akurat nad tym stworzeniem wypadałoby popracować. Z resztą nad resztą też by wypadało, bo widocznie zamieniają się powoli w chaos. Czemu akurat te cechy odziedziczyli po Powiewie? Tą otwartą emocjonalną burzliwość i lekkomyślność? Jakby ich wygląd nie był wystarczającym sygnałem, że geny kocura widocznie były silniejsze. Wstała ciężko, idąc w stronę przed chwilą uciekającego kociaka. Przez następne dni widocznie będzie musiała robić wykłady.
<Rumianek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz